Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#86091

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mam w tym tygodniu wenę i trochę luzu, więc jeszcze was trochę pomęczę moją pisaniną. Wspominałam już o moim obecnym szefie, kreatywnym dizajnerze Januszu, jego milionie pomysłów na minutę (czasami oderwanych od rzeczywistości) i częstych zmianach zdania (#85995).

Raz na jakiś czas (średnio raz na 2-3 tygodnie, więc jeszcze do przeżycia) zdarzają się sytuacje typu, że np. każe mi zrobić, dajmy na to, zestawienie finansowe za ostatni kwartał (czy tam jakiś inny raport). Odpalam Excela, zaczynam robić. Po jakimś czasie Janusz mnie woła, że jest pilna sprawa, trzeba koniecznie, już, na-ten-tychmiast zamieścić coś na stronie internetowej - napisać tekst, zrobić grafikę (tzn. kupić zdjęcie z Shutterstocka i coś tam na nim przerobić, żeby było w gust Janusza) i wrzucić to na stronę. Nie ma sprawy. Klaruję jeszcze Januszowi bezsensowność jego spontanicznego pomysłu, żebym zadzwoniła do Shutterstocka, wytłumaczyła im kim on jest i przekonała, żeby dawali nam zdjęcia za darmo, tłumaczę, że prawdziwe życie tak nie działa, i mówię, że jak tylko skończę robić zestawienie, zajmę się stroną. Na to Janusz, że mam olać to zestawienie, w sumie nie jest mu już potrzebne, i robić stronę.

Mówisz i masz. Napisałam tekst, dłubię coś przy zdjęciu, Janusz znowu mnie woła. Pilna sprawa, trzeba natychmiast rozesłać maile do kilkudziesięciu klientów i ich o czymś poinformować. Mówię, że spoko, ze stroną zejdzie mi jeszcze jakieś pół godziny, skończę, roześlę maile. Nie nie nie, strona nie jest taka pilna, zostawić ją, mogę skończyć później, mam się od razu brać za maile. To się biorę. Rozesłałam mniej więcej połowę, kiedy słyszę wołanie Janusza, że "gdzie do cholery jest to zestawienie, o które prosił rano i dlaczego ja nigdy nie zrobię niczego do końca?" No tak, bardzo ciekawe, dlaczego…

Sytuacja z zeszłego tygodnia, która mocno podniosła mi ciśnienie. W odróżnieniu od obecnego, kiedy moja praca ogranicza się głównie do odbębnienia dupogodzin, wysłania kilku maili i szukania sobie na siłę zajęć, podczas gdy Janusz przyjdzie tylko na parę godzin, porobi wiatr i pójdzie do domu, zeszły tydzień był jednym z tych, kiedy w biurze spędza się 10-12 godzin, nie bardzo mając się kiedy wysikać, że o luksusie w postaci przerwy na lunch nie wspomnę. Bo terminy, dedlajny i inne takie. Tak więc zawalona robotą po uszy, gaszę jeden pożar za drugim (bo wtedy zawsze kilka rzeczy musi jeszcze pójść nie tak, do tego każdy ma jakiś pilny problem), starając się ze wszystkim zdążyć i w miarę możliwości wyjść do domu przed 20.

W środowy poranek Januszowi się przypomina, że trzeba obdzwonić około 60 klientów i ich o pewnej sprawie poinformować. Żadnych maili, sprawa jest ważna, nie możemy ryzykować, ze ktoś nie przeczyta, z każdym trzeba porozmawiać. Wykonanie 60 telefonów to jest dobre kilka godzin roboty. Zaczęłam dzwonić, a kątem oka sprawdzam pocztę. Po jakiejś godzinie robię sobie chwilę przerwy i odpisuje na kilka najpilniejszych maili. W tym momencie wzywa mnie Janusz z pytaniem, co to ma znaczyć, że on słyszy ciszę, dlaczego ja nie dzwonię (drzwi do naszych biur są zawsze otwarte, więc słyszymy się nawzajem). Mówię, że owszem cały czas dzwonię, tylko muszę w tej chwili odpowiedzieć na kilka maili. On na to, że mam zostawić maile, zajmę się tym później bądź jutro, teraz mam się zająć dzwonieniem i niczym innym. Potwierdzam jeszcze, czy na pewno, bo parę rzeczy bardzo pilnych. On obstaje przy swoim, więc dobra, skoro tak chce, jego firma, on decyduje. No to przez najbliższe godziny dzwonię bez przerwy (co on też słyszy), co jakiś czas zdając mu relację lub zadając pytania.

Mniej więcej koło 15:30 byłam gotowa z telefonami i spojrzałam do Outlooka. Spośród kilkudziesięciu nieprzeczytanych wiadomości szczególnie rzuciła mi się w oczy jedna. Od Janusza. Oznaczona jako pilna i z napisanym caps lockiem i opatrzonym wykrzyknikami tytułem "WIELKA PROŚBA!!!!!!" Pomyślałam sobie, że znając Janusza, teraz pewnie będzie chciał, żebym jeszcze zrobiła coś, co nie należy do moich obowiązków (typu wypowiedzieć jego prywatną umowę z ubezpieczalnią), jakbym nie miała już wystarczająco dużo na głowie. Ale nie, źle myślałam. Nie doceniłam jego inwencji. Mail brzmiał bowiem mniej więcej:

"Domyślam się, że dużo się w twoim życiu obecnie dzieje i jesteś pewnie zajęta planowaniem ślubu, wakacji i innych rzeczy. Mam jednak WIELKĄ PROŚBĘ, żebyś nie robiła tego w godzinach pracy. Dzisiaj cały dzień byłaś zajęta nie wiadomo czym. Teraz jest godzina 15, a ja widzę, że nie odpowiedziałaś jeszcze na maile, które przyszły przed południem. To absolutnie NIEAKCEPTOWALNE i nie będę tego tolerował. Zmuszanie ludzi do czekania na odpowiedź jest nieprofesjonalne. Tak więc oczekuję, że szczególnie w tak gorących okresach jak teraz, będziesz bardziej skupiona i skoncentrowana na swoich obowiązkach i nie będziesz się, tak jak dzisiaj, cały dzień zajmować prywatnymi sprawami."

Pierwszą reakcją, na którą miałam ochotę, było walenie głową w stół. Nie byłam tylko pewna, czyją głową - swoją, czy jego. Powstrzymuję jednak tę chęć i idę do Janusza wyjaśnić temat. Przypominam mu, że dobrze wie, czym się dzisiaj cały dzień zajmowałam, zresztą na jego wyraźne polecenie, sam mi kazał maile zostawić na później, więc o co chodzi. Poza tym, takich zarzutów, napisanych tym tonem i w dodatku niczym nieuzasadnionych sobie zwyczajnie nie życzę. Odpowiedź? No tak, on wie, że cały dzień dzwoniłam, pamięta, co powiedział rano, ale w międzyczasie przemyślał sobie temat i doszedł do wniosku, że jednak powinnam w międzyczasie czytać też maile i na nie odpowiadać. A przedstawione zarzuty? Mam nie brać do siebie, chciał po prostu dodać swojej wypowiedzi dramatyzmu... Ponownie przemknęła mi przez myśl wizja walenia głową w stół, tym razem już bez wątpliwości, czyją.

Januszex

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 164 (180)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…