Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#86304

przez (PW) ·
| Do ulubionych
PIT rozliczałam i mi się przypomniało, jak część mojego kosmicznego dochodu zdobyłam. Będzie więc o pracy.

W maju zaczęłam pracę w pewnej pizzerii. Co tam było piekielne? Właściwie wszystko, więc zacznę od początku.

Gdy przyszłam na swój pierwszy dzień pracy, przywitała mnie zaskoczona dziewczyna. Kompletnie nie wiedziała, kim jestem. Kompletnie nie wiedziała, że miałam przyjść. Był piątek i szykowało się ogromne oblężenie. Po telefonie do szefa okazało się, iż obsada na ten dzień to ta biedna dziewczyna i dwie nowe osoby (w tym ja).
Organizacja jak widać cudowna.

Pierwsze, co zobaczyłam po wejściu do kuchni to brud. Nie bałagan, nie brudne naczynia czy porozrzucane rzeczy (co w gastro może się na ciężkiej zmianie zdarzyć), ale taki stary, nigdy niemyty brud. Oblepione szafki, klejąca się podłoga, pajęczyny, brudne ściany. Nie mam pojęcia, jak to mogło funkcjonować. Szybko okazało się, że to jest norma. Pracownicy pracowali w jednych rękawiczkach cały dzień (często w tych samych rękawiczkach robiąc pizzę i wydając resztę), o ile te rękawiczki były. Warzywa nigdy nie były myte. Gdy raz zaczęłam myć pieczarki, dostałam ochrzan, że marnuję czas, a "człowiek nie świnia, zje wszystko". Zwykle brakowało nam mydła i ręczników papierowych. Nawet toaleta dla klientów była raczej przecierana niż myta tylko na tyle, by nie gościł tam smród. Na pracowniczej toalecie bałam się usiąść.

Warunki zatrudnienia też były takie sobie, ale jak na studencką pracę, początkowo nie mogłam narzekać. Szef płacił za przepracowane godziny. Szybko jednak się okazało, iż jego dusza skąpi każdego grosza.
Kto pracował w gastronomii w sezonie letnim, ten wie, że w takiej pracy się raczej nie odpoczywa. Bywały dni, kiedy w ciągu 9 godzin miałam 2 minuty przerwy. Szef jednak bardzo uważnie te minuty monitorował. Regularnie dostawałyśmy ochrzan za to, że tego i tego dnia siedziałyśmy łącznie 19 minut, a nie 15, a tamtego dnia, to poszłyśmy na przerwę, mimo iż było zamówienie do realizacji. Aby wypłacił nadgodziny, musiałam go straszyć skarbówką, bo on uważał, że za to, co dla mnie robi, to te moje dodatkowe nieodpłatne godziny mu się należą.

Dlaczego to takie piekielne? Pracowałyśmy w lokalu bez klimatyzacji, latem, obok pieca rozgrzanego do 400 stopni. Pracowników było zawsze za mało, bo szef odmawiał zatrudnienia pomocy. Czasem po prostu musiałyśmy wyjść na chwilkę, żeby nie zemdleć. Właśnie... omdlenia.

Razu pewnego zdarzyło mi się, że zemdlałam. Gdy mnie ocucili siedziałam w 30 stopniach pod kocem i się trzęsłam. Do tego wymioty, dreszcze. Nie potrafiłam wstać. Zadzwoniłam po męża, pojechaliśmy na pogotowie. Szef następnego dnia powiedział mi, że dokładnie sprawdzi na kamerach, ile tak się obijałam i mi odliczy od wypłaty. Złoty człowiek, prawda?

Tenże złoty król swojego brudnego przybytku miał w zwyczaju traktować pracowników, a szczególnie mnie, jak śmiecia. Nie dostałam żadnego przeszkolenia, nie miałam żadnego doświadczenia w branży, on jednak za każdą przypaleniznę chciał mi odliczać pieniądze (mówię tutaj o pierwszym tygodniu pracy). Później regularnie sprawdzał, co robię i czepiał się każdej czynności. Dlaczego myłam deski zamiast umyć lodówkę? Dlaczego położyłam na pizzę o 2 plasterki pieczarek za dużo? Dlaczego poszłam na zmywak zamiast zamiatać podwórko?
Z czasem każdego dnia po pracy płakałam, trochę z wycieńczenia, trochę z poczucia tego, jak bardzo beznadziejnym pracownikiem jestem,bo pokroiłam o jedną cebulę za dużo.

Pan i władca miał także tę przywarę, iż nie dbał o lokal w ogóle. Ciągle brakowało podstawowych składników - sera, pieczarek, salami, oliwek. Jak czegoś takiego może brakować w pizzerii? Regularnie świeciłyśmy oczami przed klientami. Wciąż i wciąż brakowało piwa w beczkach. Nie poszedł z torbami tylko dlatego, że jedna z pracownic o to dbała i wręcz maltretowała go (kilkanaście telefonów dziennie), gdy coś się kończyło.

Atmosfera w samej firmie była okropna - wszyscy na siebie donosili do szefa. Każdy ruch był doniesiony i obgadany, a inne pracownice potrafiły zadzwonić do mnie w dzień wolny, żeby na mnie nakrzyczeć, iż nie dołożyłam oliwek do miseczki (oliwki były w dużej puszcze, przełożenie ich to jakieś 15 sekund). Regularnie także dostawałam telefony z pracy, abym przyszła, już, teraz, natychmiast albo żebym zrezygnowała z wolnego, bo one akurat muszą wtedy iść na paznokcie (naprawdę paznokcie były najczęstszym argumentem). Oczywiście nigdy się nie zgadzałam, za co byłam jeszcze bardziej obgadywana, a każdy mój błąd kończył się uprzejmym donosem.

Nasza przygoda zakończyła się jednego październikowego dnia. Wypłata spóźniała się już 4 dzień, więc zirytowana napisałam szefowi, iż będę około 13 i pieniądze mają na mnie czekać. Miałam wtedy dzień wolny, więc o 13:10 spokojnie dotarłam na miejsce, gdzie od progu szef zaczął na mnie zaczął krzyczeć, że się spóźniłam i on tu na mnie czeka. Spóźniłam. W dzień wolny. Zagotowałam się. Zanim zdążyłam odpowiedzieć,on nakręcał się dalej. Wypomniał mi jedno źle zrobione ciasto sprzed 2 miesięcy, drugie ciasto, którego ja nie robiłam,bo nie było mnie na zmianie, ale na pewno było złe przeze mnie oraz to, że ostatnio zaczęłam swoją zmianę o 15:03, więc się spóźniłam. Spojrzałam na niego spojrzeniem mocno kpiącym i zapytałam, gdzie moje pieniądze. Wypłacił mi wypłatę z potrąceniem 12 zł za te straszne przewinienia. Mam nadzieję, że kupił sobie za to coś ładnego. Co moje schowałam i dopiero wtedy poinformowałam go niezbyt grzecznie i bardzo stanowczo, że właśnie widzi mnie ostatni raz w życiu i chyba będzie musiał trochę tu w tym tygodniu popracować, zanim głupiego znajdzie.

Teraz patrzę, jak covid-19 zabija ten jego "biznes" i wszystkich mi szkoda, ale jego zupełnie nie.

gastronomia

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 160 (168)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…