Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#87624

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o marnowaniu jedzenia zainspirowała mnie do opisania pewnych, moim zdaniem piekielnych, cech szefowej kuchni w domu weselnym. Miałam przyjemność pracować pod jej komendą przez jeden sezon i napatrzyłam się na pewne praktyki. Może nie było to do końca marnotrawstwo, ale mimo wszystko zalatywało mi brakiem szacunku do czyichś pieniędzy. Bo przecież ktoś za to jedzenie płacił.

1) Ziemniaki - w piątek wieczorem obierałam ziemniaki na sobotnie pierwsze danie. Zasada była prosta - w tym wiaderku mieści się porcja dla 20 osób. Zawsze obierałam jedno wiaderko na zapas, żeby aby na pewno nie zabrakło. Jednak Szefowa wymagała, bym obrała dwa wiadra na zapas. Co oznaczało, że jeśli na weselu było 160 osób, ziemniaków gotowałyśmy na 200. Obsługa oczywiście jadła, ale nie było nas więcej niż 20 osób (wliczając już zespół, kamery i kota właścicieli).
Raz się zbuntowałam i spodziewając się 120 gości obrałam ziemniaków na 140 osób. Po wydaniu pierwszego dania szefowa przyszła do mnie na zmywak wymachując miską i krzycząc żebym popatrzyła, jak mało ziemniaków zostało. Zjedli wszyscy - i sala, i kuchnia. W misce było jeszcze tyle puree, że starczyłoby na obiad dla kilkuosobowej rodziny i to poszło już do wyrzucenia. Czyli dostałam opeer za to, że przeze mnie wyrzucono za mało ziemniaków.

Podobnie było z kluskami śląskimi - porcję stanowiło 5 sztuk. Kulałyśmy je i układałyśmy na tacy. Taca mieściła 100 sztuk, plus dodatkowe 10 w razie gdyby się niektóre rozleciały w gotowaniu. I znowu - jeśli było przewidzianych 120 gości, padał prikaz ukulania nie 6, a ponad 7 tac klusek. Ilość, którą najadłoby się kilkanaście osób wędrowała do śmietnika, bo nie dawaliśmy rady przejeść tego, co zostało. I tak, dawało się to wyliczyć. Już nie pamiętam, jakie liczby padały, ale było podobnie jak z ziemniakami - z tego wiaderka ziemniaków wychodzi mniej więcej tyle a tyle klusek.

2) Ciasta itp. - wszystkie ciasta i pozostałe przekąski, które zostały na stołach, zabierali młodzi, to uświęcony tradycją zwyczaj i nikt nie próbował z nim walczyć. Wyglądało to tak, że kelnerzy zabierali ze stołów półmiski i układali wszystko w przygotowanych zawczasu pojemnikach. I wszystko pięknie, ale potem z chłodni wyjeżdżała blacha sernika, blacha szarlotki, blacha pasztetu i nie pamiętam co jeszcze. Szefowa jawnie przyznawała, że celowo piecze tego wszystkiego za dużo, "żeby było dla nas". Jeśli dziękowałam, nie chciałam np. słoika strogonova (szkodził mi na żołądek) spotykałam się z drwinami i zdziwieniem, więc wolałam brać i np. rozdać sąsiadom. Ale czułam się z tym niezręcznie - otrzymywaliśmy wynagrodzenie za pracę, jedliśmy wszystko równo z gośćmi i jeszcze deputaty były...

3) Śmieci - to aż bolało. Po paru weselach uzyskałam zgodę na zabieranie z talerzy niedojedzonych resztek mięsa, którym karmiłam bezdomne koty (nie miałam wtedy takiej świadomości jak teraz i nie wiedziałam, że prawdopodobnie tym kotom szkodzę). Jednak nie trwało to długo. Szefowa kuchni zabroniła mi tych praktyk, bo wolała, żeby to mięso poszło do śmietnika. Tak, powiedziała to jawnie.

Dekorację stołów stanowiły świeczniki z płonącymi świecami. Ledwie nadpalone świece trafiały potem do kosza. Raz zabrałam je do domu, żeby pomóc sobie nimi przy rozpalaniu w piecu. Raz. Następnym razem mi tego zabroniono. Dwadzieścia ledwie nadpalonych świeczek. Można je było spalić w domu dla nastroju, albo przetopić na ozdobną świeczkę... Ale nie, lepiej wyrzucić.

4) Miałam zwyczaj, może niezbyt kulturalny, dojadać z garnczka niewykorzystaną polewę czekoladową, a z miski krem pozostały z przełożenia tortu. Nie podobała mi się myśl, że mam to tak po prostu wlać do zlewu, więc brałam łyżkę i łasowałam, tym bardziej że w tamtym czasie miałam straszną chęć na słodycze (potem mi przeszło). Gdy odcedzałam ananasa, zbierałam syrop do garnka i wypijałam z dodatkiem wody (nie znam osoby, która wylewa syrop z ananasa do zlewu!). To też się Szefowej nie podobało, choć nie zabroniła mi tych praktyk jawnie.

Ilość śmieci w tym miejscu przekraczała moje najśmielsze wyobrażenia. Rozumiem obierki, czy kości, ale wyrzucaliśmy również całkiem zdatne do jedzenia rzeczy, tylko dlatego że "lepiej zrobić za dużo, bo jak nie zostanie, to prawie jakby zabrakło".

Łatwo się marnuje jedzenie, za które płaci ktoś inny.

Dom weselny

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 130 (144)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…