Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#87851

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Losując historie trafiłam na jedną o poszukiwaniach mieszkania do wynajęcia i o chorych warunkach tego wynajmu. Oczywiście przypomniało mi to czasy, gdy sama szukałam mieszkania na wynajem. Do dziś na wspomnienia tego okresu zaczynam odczuwać stres i boli mnie głowa.

To, że właściciele oczekują milionów monet za okropne warunki mieszkaniowe to żadna nowość. Stare meble, dziurawe podłogi, ściany niemalowane od parunastu lat - a ceny z kosmosu i/lub wymagania jeszcze bardziej absurdalne.
Teraz jednak chciałabym opisać ofertę sprzed paru lat, która do dziś zajmuje szczególne miejsce w moim serduszku, gdzieś pomiędzy płaskoziemcami a ludźmi, którzy wstrzykują sobie wodę utlenioną.

Ofertę znalazłam przez internet. Zdjęć samego mieszkania było podejrzanie mało, może jedno czy dwa, na których też niewiele było widać. Opis też był raczej skromny, było wiadomo tylko tyle, że mieszkanie jest dwupokojowe, mieści się w bloku w lokalizacji X, okolica spokojna, a cena wynosi, powiedzmy, 1400 złotych. Biorąc pod uwagę położenie była to cena przystępna (standardowo trzeba było się liczyć z opłatami rzędu 1500-1600 i więcej za lokum w tej dzielnicy miasta). Postanowiłam skontaktować się telefonicznie z, jak się okazało, właścicielką, i dopytać o szczegóły.
Niestety, poza zachwalaniem, jakie to śliczne i tanie mieszkanko pani nie była w stanie opowiedzieć mi więcej, więc umówiłam się na spotkanie.
No i wyszło szydło z worka.

Pierwsze kłamstwo: mieszkanie nie znajdowało się w bloku, lecz w domku wielorodzinnym (większy dom podzielony na cztery mieszkania) z właścicielami jako sąsiadami.
Drugie kłamstwo: mieszkanie nie było na parterze, lecz na pierwszym piętrze, na które prowadziły dość strome schody. Dopytywałam o ten szczegół panią właścicielkę jeszcze przez telefon i uprzedziłam, że bardzo zależy mi na tym, by po drodze do mieszkania nie było żadnych "zestawów" schodów (dwa czy trzy stopnie były do zaakceptowania). Pani zapewniała, że mieszkanie jest na niskim parterze i z żadnych klatek schodowych nie będę musiała korzystać.
Trzecie kłamstwo: mieszkanie nie było dwupokojowe, i na pewno nie było śliczne.

Było to jedno z najbardziej zaniedbanych mieszkań, jakie widziałam. Meble wyglądały jak żywcem wyjęte z lat czterdziestych - stare, mocno zużyte, brudne, w większości uszkodzone. Firanki dosłownie żółte, choć było widać, że z 30 lat temu były białe. Wszędzie widoczna kilkucentymetrowa warstwa kurzu. Podłoga była nierówna, w łazience brakowało nawet paru kafli. Farba odchodziła płatami ze ścian. Jedyny tapczan obecny w mieszkaniu wyglądał jakby został przyniesiony spod mostu, gdzie był wcześniej używany przez grupę żuli. W mieszkaniu nie było pralki ani lodówki. Wanna była cała ruda od rdzy. Największą grozę jednak budziły grzałki i farelki umieszczone w każdym kącie mieszkania: bo było one pozbawione jakiegokolwiek ogrzewania! Ogólnie całokształt taki, że prawdopodobnie glinianka w kraju trzeciego świata oferowałaby większy komfort.

A najlepsze na koniec, a propos "taniego mieszkanka" - do wspomnianych 1400 złotych należało doliczyć opłaty za wodę, za śmieci i za prąd. A przypominam o grzałkach - elektrycznych przecież. Po podliczeniu wszystkiego wychodziło mi około 2300-2400 złotych miesięcznie.

Pani właścicielka była szczerze zdziwiona moją troską o stan jej zdrowia psychicznego ("Pani na głowę upadła?!") oraz stanowczą odmową.

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 182 (188)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…