Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
zarchiwizowany

#88007

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W nawiązaniu do historii #88006.

Córka wzięła kota z fundacji, takiego młodego zwykłego dachowca. Starała się go wychowywać wyłącznie w domu, miał zabawki, drapaki i inne cuda.
Dorósł do dwóch lat w zamknięciu. I nie dało się dalej. Niszczył, obsikiwał, był nie do zniesienia.
Zdarzyło się że córka musiała wyjechać na dwa tygodnie więc kot trafił do nas na wieś. Dom z działką, ogrodzony, trawka, krzaczki, drzewka. Nastąpił okresie adaptacji, do bólu śmieszny bo kot nie znając nic oprócz dywanu i twardej podłogi śmiesznie reagował na trawę, muchy, ptaszki, na wszystko. Czołgał się zamiast chodzić, wszystko mu się ruszało, przesadnie reagował.
Po jakimś miesiącu poznał otoczenie, kolegów, bo mamy trzy starsze kastrowane koty i psa. I co? Zupełnie się zmienił. Stał się statecznym kocurem patrolującym otoczenie, z kolegami czasem się bawi, czasem wyjaśniają sobie jakieś nieporozumienia, niczego w domu nie zniszczył, nie nasikał gdzie nie powinien, normalnie wzór. Jak chce wyjść to drze mordę, jak chce wrócić skacze na klamkę.
Wnioskiem moim jest to że kot musi mieć bodźce. Różne, urozmaicone, musi mieć dokąd pójść, czasem mysz czy nornicę złapać. A że upoluje? Gdyby nie miał polować to czym by się żywił w stanie dzikim?
Owszem, bezplanowe rozmnażanie kotów jest złe, nasze są wszystkie kastrowane, ale koty być muszą. W Niemczech swego czasu przesadzili i mieli plagę szczurów.
Dla mnie to kolejny durny temat, piekielny sam w sobie.

Skomentuj (65) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 57 (155)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…