Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#88401

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Oceńcie sami stopień piekielności, bo mi brakuje obiektywizmu…
Uwaga, długie.

Na początku lipca niespodziewanie zmarła moja babcia. Owdowiła swojego drugiego męża, który dla mnie od urodzenia był po prostu dziadkiem. Dwa dni po pogrzebie dziadek nie odbierał telefonu. Ciocia znalazła go nieprzytomnego. Dziadek wstrzyknął sobie dużą dawkę insuliny (pozostałej po babci) i zażył relanium. Na stole zostawił krótki liścik pożegnalny. Ciocia wezwała karetkę, dziadek trafił na OIOM pod respirator - na łóżko, na którym tydzień wcześniej leżała jego żona.

Już po pierwszych badaniach dostaliśmy od lekarza informację, że jeśli dziadek wybudzi się ze śpiączki, to na 90 procent pozostanie w stanie wegetatywnym ze względu na rozległe uszkodzenia mózgu spowodowane niedocukrzeniem. Kazano nam poczekać do następnego tygodnia po odstawieniu leków utrzymujących śpiączkę. Potem mieliśmy dostać informację co do dalszych działań, tzn. tracheotomii, próby odłączenia od respiratora oraz założenia pega.

Na OIOMie w naszym szpitalu odwiedziny są możliwe jedynie przez godzinę dziennie. Przychodziliśmy codziennie, choćby na 10 minut, obserwując, jak dzieje się to, co zapowiedzieli wcześniej lekarze. Dziadek wybudził się ze śpiączki pozostając bez świadomości otoczenia. I choć po początkowym szoku oswoiłam się z widokiem dziadka w takim stanie, to każda wizyta na oddziale przyprawiała mnie o ból głowy. Powodem było zachowanie personelu. Co kilka dni pytałam, czy trzeba donieść dziadkowi kosmetyków do mycia, pampersów lub maszynek. Za każdym razem spotykałam się z obrażoną miną i opryskliwym tonem, o ile w ogóle ktoś raczył wstać z kanapy w pokoju socjalnym i oderwać oczy od telewizora, żeby odpowiedzieć na moje pytanie.

Niejednokrotnie podczas wizyt u dziadka pacjentom na łóżkach obok piszczała aparatura. Nie była to kwestia życia i śmierci, raczej kończący się lek, niemniej jednak dźwięki były bardzo głośne i powodowały nerwowe reakcje u mojego dziadka (przyspieszone tętno, zaciskanie, napinanie się - nie jestem specjalistą, więc nie potrafię wytłumaczyć, czemu na pewne rzeczy reagował niestety) i często trwało to kilkanaście minut, zanim personel się pojawiał.

Jednego dnia dziadek leżał w samym pampersie, bez żadnego okrycia. Akurat tego dnia poprosiłam pielęgniarkę o sprawdzenie, czy dziadek potrzebuje maszynek. Pani weszła ze mną do sali, spojrzała na dziadka, potem na mnie i czerwona na twarzy powiedziała: „ Żeby pani nie myślała, on jest nieprzykryty, bo ma stan podgorączkowy, a nie dlatego, że mamy go gdzieś.” Pozostawiłam to bez komentarza, pamiętając, że babcia mimo gorączki zawsze była przykryta. Moja 20-letnia kuzynka kiedyś podczas odwiedzin spytała pielęgniarki, czemu dziadek ma takie spuchnięte ręce. Nie było to pytanie złośliwe, oskarżające. Po prostu chciała się dowiedzieć. Co usłyszała? „No proszę pani, pani dziadek jest ciężko chory!!!” Aha…

Na nasze nieszczęście, podczas naszych wizyt dyżur miała najczęściej piekielna pani doktor (PD), z którą rozmowy przypominały nieśmieszną komedię. Przykładowo:
JA: Dzień dobry, pani doktor, chciałabym zapytać o pacjenta F. Zauważyłam, że ma gorączkę od kilku dni, czy to może być to zachłystowe zapalenie płuc, o którym mówiliście?
PD: Ale ja już pani tłumaczyłam, tu się już nic nie zmieni. Pan się już nie obudzi.
J: Nie pytam o to, czy się obudzi, tylko o gorączkę. Zauważyłam, że dostaje nowy antybiotyk.
PD: No oczywiście, że dostaje!! U pana zmian nie będzie, tak jak tłumaczyłam. Szukać ośrodka.
J: …. Ehm, dobrze, a jak kwestia planowanych zabiegów? Miałam dostać informację w tym tygodniu. (chodziło o tracheotomię itp.)
PD: No zabiegi będą wykonywane planowo.
J: A planowo to znaczy…?
PD (z wielkim oburzeniem): No takich pytań to proszę nie zadawać!! Planowo to znaczy planowo!!

Dzień po tej rozmowie przyszłam na wizytę i zastałam dziadka już z rurką. Kolejnego dnia oddychał już samodzielnie (tu szczególne podziękowania za poinformowanie o tym, że będzie próba odłączenia od respiratora…). I wisienka na torcie. Trzeciego dnia po tej rozmowie przy próbie odwiedzin dowiedziałam się, że dziadek został już przewieziony na oddział wewnętrzny. Gdzie odwiedzin nie ma. Przyznam, że nie wytrzymałam i zrobiłam małą awanturę.

Rozumiem, gdybyśmy przychodzili raz na tydzień i ciężko byłoby nas złapać. Ale przychodziliśmy codziennie. I prawie codziennie pytaliśmy. Tak trudno przekazać informacje? Rozumiem, że czasem decyzje podejmowane są tego samego dnia rano. Ale nikt mi nie powie, że nie ma rozmów na ten temat wcześniej i nie można rodzinie powiedzieć np. „Proszę się przygotować na to, że na dniach możemy pacjenta przewieźć na inny oddział.”

Dodatkowo pozostaje problem załatwiania dziadkowych spraw - z racji tego, że nie jesteśmy spokrewnieni, nie możemy w jego imieniu szukać ośrodka. Szpital odsyła nas do różnych instytucji, a instytucje do szpitala. Każdy umywa ręce. Twierdzą, że nie możemy starać się o bycie opiekunem prawnym, że oni już wniosek o ubezwłasnowolnienie wysłali…

I tak, wiem, że to, że nam udzielano jakichkolwiek informacji jako „obcym” było plusem. No cóż, szpital nas o pokrewieństwo nie pytał. Założyli, że jesteśmy krewnymi i tak nas traktowali. Dopiero niedawno przy kwestii załatwiania ośrodka dowiedzieli się, jak się sprawy mają. Także ich traktowanie nas nie było warunkowane tym, że jesteśmy niespokrewnieni. Z rozmów z innymi rodzinami dowiedzieliśmy się, że to ich standardowe zachowanie.
Pacjent nie może się poskarżyć, więc po co się starać?

Szpital

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 174 (192)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…