Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#88593

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia sprzed prawie 8 lat, przypomniała mi się przy okazji porządków w szafie.

Gwoli wprowadzenia. Kiedy kupuje się coś przez internet spoza EU, zdarza się, że towar zostanie zatrzymany w urzędzie celnym. Wówczas trzeba dosłać/dowieźć jakieś papiery, typu dowód zakupu, zgodzić się na otworzenie paczki, i tym podobne, czego tam sobie celnicy zażyczą. Ponieważ mieszkam na przedmieściach Monachium, które podlegają pod inny powiat, urząd celny, który obsługuje moją okolicę, nie znajduje się w Monachium, tylko na głębokiej bawarskiej prowincji, w jakiejś wioseczce nad jeziorem Chiemsee, ponad 70km od mojego domu.

Zamówiłam przez internet 2 pary butów. Obydwie ze Stanów. Trampki Converse z amerykańskiej strony producenta (wówczas opcja personalizacji butów nie była dostępna w Europie) za około 50 USD oraz szpilki Manolo Blahnik z któregoś z nowojorskich domów handlowych, za znacznie większą kwotę (zamówione ze Stanów, gdyż tam można było je dostać około 200€ taniej).

Ponieważ zamawiałam je w tym samym czasie, w tym samym czasie zostały wysłane i w tym samym czasie utknęły w urzędzie celnym, a ja dostałam dwa listy, w których urząd celny prosił mnie o osobiste stawiennictwo w ich oddziale nad Chiemsee w celu otwarcia paczek i sprawdzenia zawartości. Urząd otwarty w godzinach 10-16, więc ani przed pracą nie ma jak tam jechać, ani po, ale na szczęście w piątek udało mi się wyrwać wcześniej z pracy i pojechałam.

Ponieważ buty kupione legalnie, z legitnych źródeł, wszystkie cła opłacone, jechałam przekonana, że jest to tylko formalność i bez problemu wydadzą mi towar. No, jednak nie. Nie przewidziałam nadgorliwego pana celnika z poczuciem misji.

Dojechałam na miejsce, przywitałam się, mówię, o co chodzi. Pan celnik przynosi dwa kartony. Jako pierwszy otwiera ten z Conversami. Faktura w porządku, zawartość zgadza się z opisem, ale on mi tych butów nie wyda. Dlaczego? Bo to na pewno podróba. Zdziwiona pytam, jak doszedł do takich wniosków, przecież towar kupiony bezpośrednio od producenta, po co firma Converse miałaby strzelać sobie w stopę i sprzedawać podróby swoich własnych produktów, przecież to się kupy nie trzyma. Niestety betonu nie przegadasz, pan twardo obstaje przy swoim, podróba i koniec. On wie lepiej, on jest SPECJALISTĄ OD MAREK LUKSUSOWYCH, takich jak Nike, Converse czy Timberland (chyba jeszcze wymienił parę innych sieciówek) i on wie, że ludzie chcąc zaoszczędzić, zamawiają podróby w Stanach. A skąd on wie, że to podróby? Przecież od razu się można po cenie zorientować. Converse czy Nike to są MARKI LUKSUSOWE, proszę pani, to są bardzo drogie rzeczy, oryginały nie kosztują 50 dolarów, tylko o wiele, wiele więcej. Próbowałam się wtrącić, że przecież te marki idzie za tyle dostać nawet w Niemczech (ceny sprzed 8 lat), pan jednak wiedział lepiej i nie było dyskusji. Byłam już nieźle wpieniona, bo buty miały być prezentem dla mojego ówczesnego partnera i nie ukrywam, że mi na nich zależało.

Ale co teraz? Pan zaproponował 3 rozwiązania:
- Buty, jako nielegalnie wwieziona na teren UE podróba, zostaną zniszczone. Do tego ja mogę mieć problemy natury prawnej za import rzekomo podrobionych towarów.
- Pan pójdzie mi na rękę i przesyłka zostanie odesłana do nadawcy. Muszę mu tylko podpisać, że odmówiłam jej odebrania.
- Przesyłka zostaje u nich, a ja muszę na własny koszt powołać rzeczoznawcę, certyfikowanego przez tę konkretną markę, który dokona ekspertyzy w temacie autentyczności produktu. Najbliższy jest we Frankfurcie, a cena takiej usługi to około 500€.

Zasada "domniemania niewinności" ewidentnie w tej sytuacji nie obowiązuje, to ja mam wyrzucać kasę i udowadniać, że nie jestem wielbłądem, bo pan celnik wymyślił sobie problem i bohatersko z nim walczy.

Jako że 500€ za ekspertyzę trampków za 50 dolców to zdecydowanie za dużo, z ciężkim sercem wybrałam opcję nr 2, licząc, że może chociaż uda mi się odzyskać wydane pieniądze.

Załatwiliśmy temat Conversów i pan przystąpił do otwierania drugiej przesyłki. Z przerażeniem pomyślałam, że teraz dopiero zacznie się cyrk. Ale nie. Pan wyjął buty z pudełka, obejrzał, przeczytał napis na metce "Manolo BlaHnik" (przez bardzo wyraźne HHHHH) i spytał: "a o takiej firmie to nie słyszałem, to chyba nie jest żadna dizajnerska marka? Bo ja na markach luksusowych się znam, a takiej nie znam". W tym momencie z kamienną twarzą, celowo i z premedytacją poświadczyłam nieprawdę i wprowadziłam urzędnika państwowego w błąd, mówiąc: "Ależ skąd! Ja też nigdy o takiej marce nie słyszałam. Pewnie jakaś lokalna firemka". Pan celnik pokiwał głową: "no tak, to te niech pani sobie zabierze, ale Conversów pani nie wydam. Żadnego sprowadzania luksusowych marek nie wiadomo skąd. Ja jestem specjalistą i takich rzeczy pilnuję".

Wzięłam karton ze szpilkami i wyszłam. Śmiechem parsknęłam dopiero w samochodzie. Potem przez kilka tygodni miałam stres, że facet skacząc po kanałach w TV, niechcąco trafi na jakiś odcinek Seksu w Wielkim Mieście, skojarzy nazwę marki i będzie mnie ścigał, ale na szczęście nic takiego się nie stało.

Z obsługą klienta w Converse udało mi się dogadać, że kiedy dostali moje trampki z powrotem, wysłali je na amerykański adres męża mojej koleżanki, który mi je przywiózł przy okazji swojej najbliższej wizyty w Monachium. A od tamtej pory wszystkie zakupy spoza UE zamawiałam na biurowy adres. W monachijskim urzędzie celnym nie ma takich wariatów.

Bawarski urząd celny

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 180 (198)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…