Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#88597

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nowi sąsiedzi wprowadzają się do mieszkania naprzeciwko, a skoro się wprowadzają, to robią remont. Skoro remont, to pielgrzymki z materiałami, hałasy, bałagan i cała reszta tej szopki. Cóż, ja też remontowałam się u siebie, inni sąsiedzi na piętrze również znają to z własnego życia, więc większych problemów ani konfliktów nie było. Do dzisiaj.

Około 5 rano otwieram drzwi, żeby iść do pracy i mrugam, bo średnio wierzę - nie mam wyjścia na korytarz z mieszkania. O ścianę stoi oparty jakiś wielki karton i blokuje mnie na całej wysokości. Pierwsza myśl - naprzeciwko już działają, oparli na sekundę i zaraz to wezmą, więc pukam w karton i cicho wołam, że proszę mnie wypuścić. Brak odzewu. Zaczyna do mnie docierać, że jest 5 rano i nikt o tej godzinie nie zaczyna wykończeniówki - sąsiedzi może są wyrozumiali, ale za coś takiego to jednak by wsiedli jak Żyd na parchatego kozła. Czyli ktoś to musiał oprzeć wieczorem, jak jeszcze się kręcili, a ja już z mieszkania nie wychodziłam, tylko szykowałam się do snu. Stukam i wołam o wiele głośniej, a jednocześnie usiłuję przesunąć karton po podłodze na boki i do przodu - nie da rady, w dodatku nie wiem co to, ile to konkretnie waży i ile miejsca zajmuje, więc wolę być ostrożna i tylko wołam jeszcze raz, już bardzo głośno i nagląco - nadal cisza.

Ja wiem, że teoretycznie w takich sytuacjach powinno się dzwonić na straż pożarną, że się jest zabarykadowaną w mieszkaniu od zewnątrz i nie ma jak się wydostać, żeby to usunęli. Ale czas zaczął mnie bardzo, bardzo mocno cisnąć, więc po prostu ten karton pchnęłam przed siebie. Okazał się bardzo ciężki, pchnęłam jeszcze raz, dużo mocniej - i przewrócił się na drugą stronę korytarza. A raczej, żeby to dobrze opisać - on się na drugą stronę wypie*dolił z hukiem, trzaskiem tłuczonego szkła i odgłosem pękającego kartonu. Gdybym nie uskoczyła w tył, pewnie dostałabym po nogach, a tak ściana mnie uratowała.

Wspięłam się na wyżyny odwagi cywilnej, zatrzasnęłam własne drzwi i uciekłam, zanim sąsiedzi powychodzili na korytarz. Przynajmniej zdążyłam do pracy.

Po powrocie nowy sąsiad złapał mnie już w korytarzu. Najpierw rżnął głupa i pytał "czy ja coś wiem o tym, że rano przewrócił się karton w przejściu i lustra się potłukły". Może niechcący zahaczyłam czymś, jak wychodziłam, bo tylko mnie nie było w mieszkaniu, kiedy pan in spe współzamieszkiwacz przyjechał. Szkoda wielka, bo to drogie lustra były, takie specjalnie zamawiane, żeby zrobić z nich ścianki działowe, teraz jest duży problem z nimi. Powiedziałam, że tak, pamiętam je dobrze, całkowicie zablokowały mi wyjście z mieszkania, więc "rozwiązałam ten problem po swojemu".

Gość zaczął strzelać oczami po kątach i dukać, że no tak, że on z bratem czy innym szwagrem wieczorem NA CHWILECZKĘ oparli te zapakowane tafle o ścianę i JAKOŚ TAK zapomnieli, że mi zablokowali wyjście z domu. Ale teraz jest problem, bo te lustra kosztowały ładnych kilka tysięcy i ja je potłukłam, więc jakbym tak przynajmniej połowę oddała, bo żona mu robi awanturę...

Zapytałam bardzo zimno, co by było, jakbym w nocy musiała się ewakuować. Albo cały korytarz musiał się wydostać. Pan sąsiad już nie wiedział, gdzie ma uciekać wzrokiem i co bredzić w odpowiedzi - tylko tyle z niego wychodziło, że on wie, on rozumie, on przeprasza, on nie chciał, on chciał inaczej, on już nie będzie.

Powiedziałam mu, że w ramach zwrotu za te lustra mogę co najwyżej zapomnieć, że mnie, de facto, uwięził w moim domu i nie robić z tego afery, a nawet mogę wyjaśnić to pozostałym lokatorom z piętra, żeby im żadne pomysły równie głupie jak jego nie przychodziły do głowy.

Na odchodnym zapytałam, dlaczego zostawił ten karton w korytarzu oparty o ścianę, zamiast wnieść do swojego mieszkania. Odpowiedź prawie zwaliła mnie z nóg:
-Wie pani, bo ja je z bratem przywiozłem wczoraj już naprawdę bardzo późno i okazało się, że to było źle wymierzone i są za duże, ja te lustra miałem dzisiaj nadać na zwrot.
-???
-No, nie zmierzyli mi dobrze nic, jak je brat odbierał, to wyglądały dobrze, ale w drzwiach do mieszkania się nijak nie zmieściły, to oparliśmy o ścianę i potem już zapomnieliśmy...

Niecałe pół godziny później przyszedł z winem na przeprosiny. Czerwony na twarzy bardziej niż to jego wino. Na pytanie, czy powiedział żonie prawdę, już nie chciał odpowiadać.

Skomentuj (10) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 189 (203)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…