Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#89234

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ciąg dalszy przygód z prywatnym ubezpieczeniem medycznym. Po przejściach związanych z umawianiem badań (dość podstawowych zresztą, dostępnych w większości placówek), tydzień temu wreszcie udało się uzyskać terminy w godzinach względnie mi pasujących i w przychodniach stosunkowo blisko mnie. Hallelujah! No ale nie mogło być tak prosto...

Pierwsze badanie miałam mieć dzisiaj. Według smsa od ubezpieczyciela - wystarczy się zgłosić w godzinach otwarcia placówki (powiedzmy 7 - 14). Według internetowego systemu pacjenta nie można się zgłosić o dowolnej godzinie, wyznaczono mi termin na dzisiaj, 6:57. A że te informacje się jednak z deczka wykluczają to zadzwoniłam wczoraj bezpośrednio do placówki dopytać, jak to ostatecznie ma wyglądać. No i się dowiedziałam: obowiązuje termin z systemu internetowego, bo akurat z tym ubezpieczycielem tak jest, nie mogę przyjść dowolnie.

No dobrze, jak mus to mus - zerwałam się dzisiaj bladym świtem, ogarnęłam, pomaszerowałam do placówki, po czym odbiłam się od zamkniętych drzwi, bo przyszłam w okolicach 6:45, a placówka czynna jest od 7. Przypominam: termin miałam na 6:57. Wspaniale. No ale dobrze, mogę chwilę poczekać, nie pali się. Koło 7 drzwi zostały otwarte, można było wejść, zaczekać aż system pozwoli na pobranie numerka i wreszcie dostać się do gabinetu. Czyżby happy end?

Jak łatwo się domyślić: nope. Pielęgniarka mimo szczerych chęci nie była w stanie wykonać mi badania, bo nie ma do tego uprawnień, robi je położna. A położna owszem, będzie, ale o 9...

Tak więc badanie numer 1 nie zrobione, może uda się w przyszłym tygodniu (bo jednak można po prostu przyjść w godzinach, w których robią pobrania, bez umawiania się wcześniej). Jutro idę na badanie numer 2 i już się boję.

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 116 (130)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…