Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#89550

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Taka kolejna historyjka z mojego bogatego życiorysu.

Na przełomie wieków mieszkałem w Budapeszcie, a z racji stanowiska posługiwałem się tzw. brązowym paszportem MSZ (oczko niżej od granatowego, dyplomatycznego).

Tanich lotów naonczas nie było, więc raz na miesiąc brykałem do kraju i rodziny pociągiem (nocny Bathory). Pewnego razu okazało się, że przy podróży do Budapesztu będzie problem, bo MAV strajkuje (ichnie PKP) i dojeżdża tylko do ostatniej stacji po niewęgierskiej stronie - Nove Zamky. A ta dla większości podróżnych niespodziewanka pojawiała się tak między czwartą, a piątą rano.

Co było robić, zasięgnąłem informacji u znajomych z ambasady i uzbrojony w wiedzę zaległem w kuszetce. Upiornym i ciemnym porankiem wysiadłem w Novych Zamkach i zacząłem realizować przewidziany program. W tym momencie zainteresował mnie wyraźnie zdezorientowany gościu koło sześćdziesiątki klnący w kilku językach i nieco bezradny. Władał angielskim, więc zaoferowałem pomoc. Należało wziąć taxi do Komarna, przepłynąć promem do Komarom (po stronie węgierskiej) i autobusem z Komarom dojechać do Budapesztu.

Zapłaciłem (silnie wygórowaną) stawkę za taryfę, dojechaliśmy na prom, a tam była kontrola graniczna. Ja przeszedłem od razu, a mój towarzysz miał jakieś problemy i został. Obiecałem mu jednak, że poczekam po drugiej stronie Dunaju. I tak też się stało. Czekałem prawie trzy godziny, ale mój podopieczny w końcu się pojawił. Wypiliśmy dość obrzydliwą kawę i zapytałem, czy moja pomoc jeszcze mu jest potrzebna. Dowiedziałem się, że nie, po czym gościu wyjął komórkę i gdzieś zadzwonił. Na moje oko mówił po gruzińsku. I potem oświadczył: "Ty się zaopiekowałeś mną, to teraz ja się zaopiekuję tobą". Opieka w sumie była mi zbędna, bo dojazd autobusem do Budapesztu nie był wielkim problemem, ale o odmowie nie było mowy. Coś tam było o honorze itp.

Nie minęło wiele czasu jak pod kafejkę nadbrzeżną podjechał Jaguar z dwoma mięśniakami w szeleszczących dresach i złotych łańcuchach wielkości krowich powstrzymywaczy. Ale nie, nie pojechaliśmy od razu do stolicy. Najpierw w restauracji odbyło się śniadanko nie do przejedzenia. Potem zostałem odstawiony z honorami do domu. A na koniec dostałem wizytówkę na której był tylko numer telefonu z komentarzem: "dzwonisz, mówisz kim jesteś i jaki masz problem. Reszta, to już nasza sprawa".

Nigdy nie skorzystałem, ale jednak warto pomagać.

transport

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 243 (257)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…