Żeby dobrze oddać piekielność sytuacji, muszę najpierw podać mały opis topograficzny:
Mamy szkolne podwórze łamane przez parking. Wygląda ono mniej więcej tak:
Brama.
Podjazd długości mniej więcej 5 samochodów osobowych (na metry nie umiem :D ) na tyle wąski, że dwa auta się nie miną.
Dalej podjazd się rozszerza, przechodząc w placyk, taki "akurat" do zawracania i parking na 4 samochody bezpośrednio pod ścianą szkoły.
Wjeżdżając ma się po lewej stronie chodnik, po prawej trawnik.
Mam nadzieję, że opis jest jasny. Przechodzę do rzeczy:
Odbieram córkę ze szkolnego festynu. Jestem na wąskim podjeździe. Po lewej mam wspomniany już chodnik, po prawej pickupa, zaparkowanego częściowo na trawniku, tak że da się przejechać. Przed sobą, na tym placyku do zawracania, mam stado dzieciarni na rowerach, wrotkach i deskorolkach. Znaczy trzeba cofać i wyjechać na ulicę tyłem.
Skontrolowałam sytuację ze wszystkich stron, m.in. stwierdziłam obecność dwóch kobiet z wózkiem wchodzących na teren szkoły. Założyłam, że będą szły chodnikiem i stwierdziłam, że nie będę się nimi przejmować.
Cofam powolutku, bo wkoło dzieciarnia, dość wąsko, nie chcę uszkodzić ani pickupa (nic mi nie zrobił) ani swojego auta, więc orientuję się głównie na krawężnik, żeby za daleko od niego nie odjechać, ale też rozglądam się na wszystkie strony. Nagle uświadomiłam sobie, że te kobiety z wózkiem zniknęły z chodnika. Zniknęły na chwilę, żeby zaraz potem pojawić się w prawym lusterku i bez namysłu wpakować się między cofającą mnie a zaparkowany samochód...
Na głośne CHODNIK JEST!!! zareagowały jedynie wzruszeniem ramion...
Mamy szkolne podwórze łamane przez parking. Wygląda ono mniej więcej tak:
Brama.
Podjazd długości mniej więcej 5 samochodów osobowych (na metry nie umiem :D ) na tyle wąski, że dwa auta się nie miną.
Dalej podjazd się rozszerza, przechodząc w placyk, taki "akurat" do zawracania i parking na 4 samochody bezpośrednio pod ścianą szkoły.
Wjeżdżając ma się po lewej stronie chodnik, po prawej trawnik.
Mam nadzieję, że opis jest jasny. Przechodzę do rzeczy:
Odbieram córkę ze szkolnego festynu. Jestem na wąskim podjeździe. Po lewej mam wspomniany już chodnik, po prawej pickupa, zaparkowanego częściowo na trawniku, tak że da się przejechać. Przed sobą, na tym placyku do zawracania, mam stado dzieciarni na rowerach, wrotkach i deskorolkach. Znaczy trzeba cofać i wyjechać na ulicę tyłem.
Skontrolowałam sytuację ze wszystkich stron, m.in. stwierdziłam obecność dwóch kobiet z wózkiem wchodzących na teren szkoły. Założyłam, że będą szły chodnikiem i stwierdziłam, że nie będę się nimi przejmować.
Cofam powolutku, bo wkoło dzieciarnia, dość wąsko, nie chcę uszkodzić ani pickupa (nic mi nie zrobił) ani swojego auta, więc orientuję się głównie na krawężnik, żeby za daleko od niego nie odjechać, ale też rozglądam się na wszystkie strony. Nagle uświadomiłam sobie, że te kobiety z wózkiem zniknęły z chodnika. Zniknęły na chwilę, żeby zaraz potem pojawić się w prawym lusterku i bez namysłu wpakować się między cofającą mnie a zaparkowany samochód...
Na głośne CHODNIK JEST!!! zareagowały jedynie wzruszeniem ramion...
Ocena:
82
(90)
Komentarze