Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#90591

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dzisiaj usłyszałam, że do rządu spływają kolejne postulaty o powiększenie listy grup pacjentów uprzywilejowanych. Wkrótce chyba będzie ich więcej niż tych zwyczajnych.

Standardowym pomysłem władzy na rozwiązanie problemu znikomej dostępności lekarzy jest dodawanie kolejnych grup do wykazu pacjentów z prawem do świadczeń poza kolejnością. W czasie pandemii np. obniżono wymagania wobec krwiodawców. Wcześniej dawca krwi, jeśli chciał „wchodzić bez kolejki”, przy pewnym szczęściu potrzebował około roku, żeby zostać dawcą zasłużonym. Z okazji covidu niemiłościwie nam panujący stwierdzili, że wystarczy oddać 3 razy krew (albo jej składniki), żeby cieszyć się tymi samymi przywilejami. A osocze można oddawać co 2 tygodnie. Akcje nawołujące do oddawania osocza w pandemii, oddawanie krwi „dla Ukrainy”, podwojona liczba dni usprawiedliwionej nieobecności w pracy wałkowana przez media na wszelkie sposoby, wreszcie - co w pełni rozumiem - żywotna przydatność takich przywilejów i liczba pacjentów przeskakujących kolejkę błyskawicznie skoczyła. Właśnie o nich zgadałam się kilka tygodni temu z kolegą z roku.

Kolega, zdjęty chyba na poły litością, na poły głupotą dojeżdżał raz w tygodniu w rodzinne strony w Polsce Bardzo Powiatowej, żeby tam przyjmować w lokalnej przychodni w ramach świadczeń finansowanych z NFZ (zyskiem na pewno się nie kierował, bo dniówka po odliczeniu dojazdów nawet nie leżała koło jego standardowych zarobków). Innego lekarza tej specjalizacji po prostu nie było w okolicy, więc siłą rzeczy pacjentów miał dużo, terminarz ułożony na styk, a wizyty kontrolne wyznaczał maksymalnie odległe od siebie. Z miesiąca na miesiąc było jednak coraz więcej awantur, że pacjenci uprzywilejowani czekają dłużej niż przepisy zakładają, że „nie przyjmuje w 7 dni, choć prawo mu każe”.

Po koledze to na początku trochę spływało, bo organizacja rejestracji to nie jego problem, ale w końcu się zeźlił, bo to do niego rejestratorki miały pretensje, że ludzie się z nimi w okienku kłócą, właściciele, że co chwila muszą pisać wyjaśnienia dla NFZ i odpowiadać na skargi ludziom, a pacjenci jęczeli, że mają opóźniane i przekładane wizyty, bo ktoś „z przywilejem” wchodzi na ich miejsce. Awantur pod drzwiami też miał dosyć (przecież kobieta w ciąży zapisana na 17 wejdzie po 14, skoro akurat jest w budynku, lekarz powinien też wywalić pacjenta z trwającej wizyty, bo ona jest w ciąży i bez kolejki, ona ma prawa i zamierza je wywrzeszczeć), doszło też do personalnego obsobaczania go w internecie.

Od strony formalnej rozumiem – jeśli termin przyjęcia ma wynieść do 7 dni, to nie powinno się proponować miesiąca. Z drugiej strony, jeśli pacjent z uprawnieniami dostaje termin za miesiąc, bo fizycznie inaczej się nie da, a pacjent bez uprawnień na następne Boże Narodzenie, to mimo wszystko różnica w traktowaniu jest znaczna.

Litość koledze się skończyła, kiedy szefowie tamtej przychodni dali wprost do zrozumienia, że mają dość tej sytuacji i on ma coś zrobić, bo to przez niego są takie awantury i najlepiej byłoby, jakby po prostu przyjmował więcej po godzinach albo skrócił długość wizyt, żeby upchnąć pacjentów. Ludzi z żalami kierowali bezpośrednio do niego („pani zapyta lekarza, czy zgodzi się teraz przyjąć” – jak się nie zgodził, to on wychodził na tego złego). Kolega się wściekł, współpracę wypowiedział, spakował manatki i pomachał środkowym palcem na odjezdne, w jego podstawowym miejscu pracy tylko się ucieszyli, że zwiększył dyspozycyjność.

Nikogo na jego miejsce jeszcze nie znaleźli. Do najbliższej poradni tej specjalizacji jest stamtąd ponad 80 kilometrów, specjalnie wtedy sprawdziliśmy. Szerokiej drogi.

nfz

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 179 (189)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…