Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#90750

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Byliśmy z mężem na wakacjach w jednym z krajów południowej Azji. Jakiś czas przed wyjazdem spytałam znajomych za pośrednictwem mediów społecznościowych, czy ktoś był tam może w ostatnim czasie i miałby jakieś "polecajki" i praktyczne wskazówki (co koniecznie zobaczyć, co odpuścić, na co uważać, itd.). Odezwał się do mnie wówczas mój bardzo dawny znajomy z Irlandii (18 lat temu przez krótki czas byliśmy parą, potem utrzymywaliśmy sporadyczny kontakt, który od czasu mojej wyprowadzki ograniczył do wymiany paru zdań raz na kilka lat. Okazało się, że razem z żoną i dwójką dzieci od 2 lat mieszka w tym kraju, w dodatku w miejscowości oddalonej pół godziny drogi od naszego hotelu.

Udzielił mi kilku praktycznych informacji i poinformował, że w sumie to oni z żoną prowadzą tam niewielki hotelik, więc jeśli nie mamy jeszcze noclegów, byłoby mu niezmiernie miło gościć nas u siebie, wyśle po nas swojego kierowcę itd. Podziękowałam, jako że hotel oraz transport z i na lotnisko mieliśmy już od dawna zaklepane, zresztą nie chcielibyśmy nadużywać gościnności (ani też pakować się w potencjalnie niezręczną sytuację). Znajomy oferował, że przez te 2 tygodnie, kiedy tam będziemy, on będzie całkowicie do naszej dyspozycji, wszędzie nas zawiezie i wszystko pokaże (tam jest potrzebny własny transport oraz miejscowy przewodnik, poza tym największe atrakcje znajdują się w głębi kraju, daleko od wybrzeża), ale ponownie nie chcieliśmy się narzucać, poza tym brzmiało to mało realnie, żeby facet, który pracuje - zdalnie, bo zdalnie - ale na cały etat, prowadzi pensjonat i zajmuje się dwójką dzieci, był w stanie rzucić wszystko na dwa tygodnie i być do naszej dyspozycji. Krakowskim targiem stanęło na tym, że jak już będziemy na miejscu i zorientujemy się w ofercie wycieczek od lokalnych organizatorów, zrobimy wspólny brainstorming i zdecydujemy, gdzie zabierze nas on, a co zwiedzimy bez niego.

Tuż przed naszym wyjazdem znajomy napisał, że ma dla nas fantastyczną wiadomość. Jakiś jego znajomy ma bardzo eleganckie domki w okolicy największych atrakcji turystycznych i on z nim dogadał, że możemy się tam zatrzymać na 3 dni. Mówię, że świetna sprawa i pytam, ile to będzie kosztowało. On na to, że nic, bo to jego znajomy, a my jesteśmy jego gośćmi, on wszystko bierze na siebie, ale jeśli chcemy, to możemy mu przywieźć jakąś dobrą whisky i będzie zadowolony. Ustaliliśmy, że w takim razie zwiedzanie okolic wybrzeża organizujemy sobie na własną rękę, a na wycieczkę w głąb kraju bierze nas on. Jeszcze dopytałam, czy to na pewno nie będzie problem, on na to, że wręcz przeciwnie, cała przyjemność po jego stronie, bardzo miło będzie się zobaczyć po latach, pokazać nam jego nowy kraj i przy okazji samemu zobaczyć miejsca, których nie miał jeszcze okazji odwiedzić. Mąż był bardzo podekscytowany, ja studziłam jego zapał, mówiąc, że owszem, brzmi to świetnie, ale musimy pamiętać, że to jednak Irlandczyk, czyli "nikt nie da ci tyle, ile ja ci obiecam", a czy z tych obiecanek coś wyjdzie, to inna sprawa. Ten na to, że powinnam przestać wszędzie doszukiwać się problemów i mieć trochę więcej wiary w ludzi.

W czwartek nad ranem dolecieliśmy na miejsce. Odespaliśmy ponad 20-godzinną podróż i napisałam do kolegi, że jesteśmy. Ten napisał, że ma dobrą wiadomość - w sobotę uda mu się do nas przyjechać i zatrzyma się w naszym hotelu. Pokaże nam okolice, a wieczorem zjemy kolację, podrinkujemy i przegadamy program wycieczki.

Piątek spędziliśmy na plaży, bo jednak jeszcze trzymało nas zmęczenie, ale w sobotę chętnie byśmy już coś zobaczyli. W sobotę rano napisałam do kolegi, kiedy będzie. Odpisał koło 14, że zaszła pomyłka, przyjedzie dopiero jutro. Teraz widzi, że niechcąco napisał "sobota", podczas gdy miał na myśli niedzielę, za co bardzo przeprasza. Ale za to ma dobrą wiadomość - udało mu się zaklepać datę noclegu w tych domkach znajomego, możemy się tam zatrzymać albo z czwartku na piątek, albo z piątku na sobotę. Trochę szkoda, że jednak 2 dni zamiast 3, no ale nie będę roszczeniowa. Poza tym, jeśli odpowiednio wcześnie wyjedziemy, nadal uda nam się zobaczyć większość rzeczy.

W niedzielę rano ponownie napisałam do kolegi, kiedy będzie. Odpisał, że koło 18, bo coś tam coś tam, praca (w niedzielę?), coś tam coś tam. Czyli tyle wyszło z "pokażę wam okolicę", a my zamiast coś zobaczyć, kolejny dzień spędziliśmy na plaży (wycieczki trzeba rezerwować co najmniej dzień wcześniej i wyjechać bardzo wcześniej rano, bo o tej porze roku okno pogodowe kończy się koło 16). Przed 19 kolega napisał, że już jest i przysłał mi swój numer pokoju. Zaproponowałam spotkanie w lobby i pójście na kolacje. Odpisał, że będzie za 5 min, bo "musi się jeszcze tylko szybko ubrać". Zszedł na dół o 19:30 (irlandzki standard).

Zjedliśmy kolację, rozmowa bardzo dobrze się kleiła, przenieśliśmy się do baru. Tam ustaliliśmy program wyjazdu: wyjeżdżamy w czwartek koło 4 rano, żeby dojechać na miejsce zanim zrobi się gorąco, zwiedzamy A, B i C, jedziemy na nocleg, w piątek jedziemy zwiedzać X, Y i Z, a po powrocie on zaprasza do siebie, robimy grilla na plaży i poznamy przy okazji jego rodzinę. Wręczyliśmy mu butelkę whisky (żeby jej w czwartek nie wozić tam i z powrotem), podziękował, posiedzieliśmy jeszcze do 1, umówiliśmy się że o 9 pójdziemy na śniadanie, po którym kolega zabierze nas na kilkugodzinną wycieczkę po okolicy, i poszliśmy spać.

Koło 9:30 przyszła wiadomość od kolegi: "Przepraszam, ale jednak nie dotrę na śniadanie. Może to spotkanie z tobą wywarło na mnie aż takie wrażenie, ale całą noc nie mogłem spać - miałem silne kołatanie serca i do tej pory ogromne zawroty głowy. Przed wyjazdem wpadnę się pożegnać". Powiedziałam do męża, że już się zaczyna jakaś ściema i jestem gotowa się założyć, że czwartkowy wyjazd nie dojdzie do skutku. On na to "daj mu szansę, może faktycznie wczoraj za dużo wypił i się źle poczuł. Po jakiejś godzinie kolega zajrzał się pożegnać. Jak na "całą noc źle się czułem" wyglądał wyjątkowo świeżo i rześko. Ale z "pokazania okolicy" oczywiście nic nie wyszło, a my kolejny dzień spędziliśmy na plaży. Po południu napisał, że był u lekarza, że to jakiś niegroźny wirus, za parę dni samo przejdzie i że widzimy się w czwartek.

We wtorek byliśmy na całodniowej wycieczce z lokalnym organizatorem. Wieczorem napisałam do kolegi, jak się czuje. Odpowiedział, że znacznie lepiej, wyjazd póki co wydaje mu się, że jest nadal aktualny, ale jutro jeszcze ostatecznie potwierdzi. W środę po południu nie było żadnych dalszych wieści, a my stwierdziliśmy, że jeśli mamy jechać, to trzeba się spakować i odpowiednio wcześnie iść spać, więc w pełni usankcjonowane społecznie będzie napisanie do niego o ostateczną decyzję w jedną albo drugą stronę. Odpisał późno wieczorem, że czuje się już bardzo dobrze, ale lekarz, u którego był w poniedziałek, dał mu tygodniowy zakaz prowadzenia samochodu, więc musimy przełożyć wycieczkę na przyszły wtorek (dzień naszego wyjazdu, o czym bardzo dobrze wiedział). Już było jasne, że cała propozycja wycieczki i pseudo choroba to jedna wielka ściema. Odpowiedziałam, że nie ma potrzeby, żeby się fatygował, zorganizujemy sobie wyjazd we własnym zakresie, ale ciekawi mnie jednak, dlaczego mówi mi o tym niby zakazie prowadzenia dopiero w środę wieczorem, a we wtorek potwierdzał, że wszystko jest aktualne, skoro podobno od poniedziałku wiedział, że nie?

Dowiedziałam się, że jestem podłą egoistką, która myśli tylko o sobie, wykorzystuje ludzi do własnych celów i chciałam odebrać jego żonie i dzieciom męża i ojca, na szczęście on w porę przejrzał na oczy i widzi z kim ma do czynienia, i że mogę zapomnieć, że do czegokolwiek między nami dojdzie. W T actual F? Nawet trudno powiedzieć, czy to jeszcze gaslight, czy też coś się mocno odkleiło temu misiu. Na tym kontakt się oczywiście urwał. Na szczęście zostało nam jeszcze klika dni pobytu, więc zdążyliśmy jeszcze zobaczyć większość tego, co chcieliśmy. W pośpiechu, ale zdążyliśmy. Z tym że zamiast spokojnie rozplanować zwiedzanie na 2 tygodnie, pierwszy tydzień siedzieliśmy jak ciołki i czekaliśmy, a w drugim wszystko na hurra.

Zastanawiam się, jaki jest cel czegoś takiego. Nikt go o nic nie prosił ani niczego od niego nie oczekiwał. Po co wyrywać się z deklaracjami, których nie ma się zamiaru realizować, roztaczać wizje i marnować ludziom czas? Zmarnował nam prawie pół pobytu i jeszcze butelkę whisky wyłudził. Pozostaje się tylko cieszyć, że nie zdecydowaliśmy się skorzystać z jego oferty noclegów, bo po wylądowaniu o 3 rano okazałoby się, że nikt nas nie odbierze z lotniska i nie mamy gdzie spać.

Południowa Azja

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 128 (150)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…