Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#91021

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tak na wstępie - wiem, że sytuacja jest dość często spotykana, ale pomyślałam sobie - a co tam, opiszę ją, może przynajmniej trochę mi ulży :p.
Przyznam, że rzadko, ale to naprawdę rzadko zdarza mi się wkurzyć z powodu obsługi sklepu. Nie ruszają mnie już nawet niemiłe panie z okolicznego spożywczaka, które nie odpowiadające na "dzień dobry", uznałam to wręcz za urok mentalności z czasów PRL, których w końcu nie pamiętam, a one często tak, więc należy to uszanować.

Ale przechodząc już do historii, dzisiaj będzie o tym, jak niepozorne miejsce, potrafi przenieść człowieka w tak modne dzisiaj klimaty, nawet nie PRL-u, a więzienia.
Zaraz koło bloku, w którym mieszkam, znajduje się sklep z zielonym płazem w logo, do której chodzę (a raczej chodziłam, ale o tym za chwilę) od mniej więcej roku.

Z pozoru sklep, jak to sklep tej sieci, nic szczególnego.
Po pewnym czasie zdążyłam się nawet zorientować, że posiada pewną wyjątkową cechę, czyli cudowną i uroczą, niemal rodzinną atmosferę, kiedy okazało się, że prowadzi go małżeństwo.
A jak wiadomo łobuz i łubuziara kochają najbardziej, więc ich kłótnie przy klientach były na porządku dziennym.

Ale żeby nie było - nie w tym leży powód napisania przeze mnie tej historii i prawdę mówiąc niezbyt mnie to interesowało, a jedynie to, że jest tam otwarte od 6.00, więc przed moją pracą w sam raz. Uznałam że nie będę się więc wtrącać dopóki nie zostanę świadkiem rękoczynów, choć nie byłam pewna, czy i do tego wkrótce nie dojdzie :P

Jednak po pewnym czasie zorientowałam się, że nawet klienci (w tym ja) od czasu do czasu mają zaszczyt zostać w tą rodzinną atmosferę wplątani, bo w końcu trzeba jakoś odreagować po kolejnej kłótni, a pracownik nie zawsze jest pod ręką. No ale za to jest klient.

Żona szefa, to dziewczyna w wieku na oko 20-paru lat.
Raz sklep odwiedził obcokrajowiec (sądząc po akcencie i kolorze skóry) i powiedział coś do niej na "ty". Co spotkało się z darciem japy ze strony dziewczyny, że tak to może on mówić do swojej koleżanki.

Mnie zresztą też się raz oberwało i prawie nie została mi wyrwana ręka z upomnieniem "tak trzeba kłaść", kiedy chciałam położyć puszkę z napojem, kodem kreskowym z tyłu czytnika. Jak mogłam popełnić taki błąd?!

Jeszcze innych razem, bohaterkę naszej historii odwiedziła znajoma, której zwierzała się bez oporów (przy klientach, bo z jakiego powodu właściciele mieliby ukrywać rodzinną atmosferę w lokalu?), że jej pracownicy tylko się obijają itd. itp.
Może dlatego, że nie lubiąc plotek, jak właściciele, woleli po prostu sprawnie (z tego zaobserwowałam) pracować, kto wie?
Zresztą, sądząc po częstych zmianach kadry, chyba jednak praca w nawet tak bardzo rodzinnej atmosferze im nie przypasowała. Ludzka niewdzięczność nie zna jednak granic....

Choć nie mogę być tu też niesprawiedliwa, bo ostatnio trzeba przyznać, że i właścicielowi udało się choć w części dorównać swojej małżonce. On w końcu nie mógł zostać w tyle.

Tak samo, jak ona narzekał swojemu koledze na temat tego tego, jak jego pracownica mogła mu to zrobić się rozchorować. Przecież przez to biedak musi przychodzić na szóstą rano i to przez cały tydzień!
Ale i na to wymyślił sprytny sposób. Nastawiał podgrzewacz chyba na maksymalną temperaturę, żeby było szybciej, a sam w między czasie pisał sobie SMS-y, albo wychodził na zaplecze.

Za pierwszym razem nie zorientowałam się, że dostałam od niego spalonego hot-doga. Którego niestety nie dałam rady zjeść w całości i wylądował w koszu. Co swoją drogą, może wyjdzie mi na dobre, biorąc pod uwagę to, że i tak w zimie zdecydowanie za dużo jem...

Wczoraj jednak sytuacja się powtórzyła. Gość rozmawiał sobie beztrosko przez telefon w jakiejś prywatnej sprawie, rechocząc ze śmiechu co jakiś czas. No bo trzeba w końcu poplotkować sobie z rana, więc dlaczego nie?

Tyle że bułka od hot- doga znów wyszła w czarne, pionowe paski. Pomyślałam sobie, może to nowy hot dog tej sieci i tak ma być?!
Ale nie, tym razem postanowiłam, że już nie odpuszczę, prosząc o jego wymianę.
A właściciel na to, że o co mi w ogóle chodzi, w każdym sklepie tej sieci dostanę tak samo pięknie zwęgloną bułkę i że teraz inni już za mną czekają na takiego samego hot-doga w kolejce, więc on mi jej nie wymieni. Szkoda, że nie wysilił się na więcej kreatywności i nie zareklamował go jako "Prison-Dog". Przynajmniej byłoby tematycznie, skoro bułka była w czarne paski.

W środku zaczęłam się już gotować, ale żeby nie spalić się, jak ta nieszczęsna bułka, postanowiłam mimo wszystko zachować spokój i wspaniałomyślnie powiedziałam, że w takim razie zostawiam mu ją w prezencie w ramach śniadania i że pójdę do innego sklepu, który znajduje się kilka kroków dalej.

Po czym nagle...właściciel zmienił zdanie, że on zrobi mi już tego drugiego hot-doga.
Ja jednak postanowiłam, że nie mogę być gołosłowna, więc kładąc mu go na ladzie, odpowiedziałam z uśmiechem "do widzenia" i wyszłam. Żeby nie było niedomówień, więcej nie wrócę, w końcu gość jest wyraźnie przepracowany, więc nie będę zawracała mu więcej głowy. A tak przynajmniej zjadł sobie darmowe śniadanie, w dodatku w takiej bułce, jaką lubi najbardziej.

Sądząc po opiniach Google na temat szefostwa, nie jestem jedyna w ocenie ich, co tylko utwierdza mnie w tym, że dobrze zrobi mi przestawienie się na krótkie spacery do ich konkurencji. Przynajmniej nie po spacerniaku.

I żeby było jasne, właśnie dlatego się wkurzyłam! Jednak okazało się, że nie jestem na czasie, jeśli chodzi o tak modne ostatnio więzienne klimaty i rodzinne dramy....

Więzienne klimaty

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 61 (87)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…