Ostatnio mignęły mi gdzieś na Insta jakieś relacje o Januszach biznesu i korpoJanuszexach, które wypychają ludzi na działalność - w kontekście, że to patologia i zło. No co do zasady tak, ale... ale pomyślałam o swojej kuzynce, która wkrótce wbrew swoim przekonaniom do grona tych Januszy pewnie dołączy. Ale po kolei.
Kuzynka - ścieżka życia typowa dla millenialsa. Liceum, studia, na studiach jakieś dorywcze prace, na ostatnim roku staż i po stażu zatrudnienie w firmie, niedużej, ale z korpo-aspiracjami, no i zgodnie z kierunkiem wykształcenia kuzynki, więc ta, choć pieniądze były kiepskie, a staż to w ogóle bezpłatny, czuła się jakby Pana Boga za nogi złapała.
Minęło kilka lat. Kuzynka awansowała, co się nijak na kasę nie przekładało, ale za to dostała w końcu trzecią umowę o pracę, trzecią, czyli na czas nieokreślony, wymarzona mała stabilizacja. Na gruncie prywatnym zaręczyny, zaczęła powoli planować ślub. A tymczasem w firmie pojawił się nowy wiceprezes, z nowymi kropo-pomysłami. Jakimi? Np. stażyści byli ciągle nowi, zawsze staże bezpłatne, na 3 miesiące, niby z możliwością zatrudnienia, ale jakoś tak nigdy do tego nie dochodziło - ot, znalazł wice sposób na darmową siłę roboczą. Nowi pracownicy? Jak się ktoś pojawiał, to też kombinacje - śmieciówki, jak się nie dało, to np. 1/2 etatu a reszta "pod stołem", pojawiły się też pytania czy raczej sugestie żeby założyć działalność itd. To wszystko wprowadzało kiepską atmosferę, nowi stażyści/pracownicy byli zazdrośni o "starych", czyli tych na normalnych UoP, uważali to za "przywilej", zaczęły się jakieś wojny podjazdowe, a w dodatku praca często spadała na tych starszych, bo stażyści albo nowi pracownicy zaczęli postrzegać firmę jako miejsce przejściowe - do czasu znalezienia normalnej pracy - i dawać z siebie jak najwięcej nie zamierzali.
Kuzynka nie miała jakichś super przyjaciół w pracy, zwykłe znajomości, jak to w firmie, o ślubie jakoś się nie rozgadywała, ale i nie ukrywała tego faktu.
I zaczęły się komentarze, że po ślubie to pewnie od razu dziecko i tyle ją w firmie zobaczą.
Kuzynka faktycznie - na opcję dziecka była otwarta, choć niekoniecznie zaraz po ślubie. Koniec końców zaszła w ciążę jakoś rok po ślubie. Niestety, początek ciąży miała dość skomplikowany, dostała L4 - nie, że chciała, ale musiała ze względu na zdrowie swoje i dziecka. Wcześniej przez ileś lat pracy na l4 i to krótkim była może ze dwa razy. Z ciążą się unormowało, więc wróciła do pracy i ciągle słuchała komentarzy, że "takim to najlepiej", że "nogi rozłożyła i będzie za darmochę przez parę lat żyła", że "ledwo wyjmie, a już na L4 siedzi", że "teraz to się zacznie, zawsze dzieci, zwolnienia" itp. Kuzynkę to i wkurzało - bo do tej pory zawsze swoją robotę dobrze wykonywała, i stresowało, więc stwierdziła, że niech się wypchają, i na ostatnie miesiące ciąży faktycznie poszła na zwolnienie. Potem macierzyński, a potem okazało się, że nie ma gdzie wracać - niby zlikwidowano jej stanowisko pracy (a w praktyce - nazwano inaczej i przyjęto osobę już nie na UoP, więc dla firmy taniej).
Kuzynka to strasznie przeżyła, bardziej niż utratę pracy chyba poczucie, że ona była lojalna, a firma tak się zachowała. No i była w trudnym położeniu, bo młoda matka z małym dzieckiem nie jest na rynku pracy super pożądaną kandydatką.
Postanowiła więc zrobić to, o czym od dawna myślała i marzyła - założyć własny mały biznes. I założyła. Musiała zatrudnić pracowników. Postanowiła, że nigdy się nie zachowa wobec nich tak jak firma wobec niej.
Zatrudnia obecnie 1 studentkę, 1 osobę na pełen etat, 1 osobę na pół etatu i jest jedna osoba na zastępstwo za kobietę, która miała pełny etat, ale poszła na macierzyński. To minimum, żeby biznes mógł działać, a oczywiście kuzynka sama robi co może i często pracuje do późna czy nawet w weekendy. No i do brzegu.
Te osoby są na minimalnej. Po ostatnich podwyżkach same koszty typu płace, składki, czynsz, rachunki sięgają ponad 20-25 tys. miesięcznie. A ten biznes w dobrym miesiącu generuje max. 30 tys. - co nie jest w sumie mało, tysiak dziennie, ale w sumie kuzynka wyciąga dla siebie tyle co minimalna na rękę, przy pełnej odpowiedzialności i braku udogodnień typu urlop czy chorobowe. Pracownicy też za szczęśliwi nie są, no bo minimalna to jednak minimalna, nie żadne kokosy. Jak to się skończy? Pewnie założeniem działalności przez co najmniej dwóch pracowników, żeby dostawali więcej "na rękę" - tyle, że pomysł wyszedł od samych pracowników, jak im kuzynka powiedziała, że podwyżek dać nie może, bo zwyczajnie nie ma z czego.
I tym sposobem kuzynka dołączy do Januszy biznesu, choć wcale tego nie chce.
Kuzynka - ścieżka życia typowa dla millenialsa. Liceum, studia, na studiach jakieś dorywcze prace, na ostatnim roku staż i po stażu zatrudnienie w firmie, niedużej, ale z korpo-aspiracjami, no i zgodnie z kierunkiem wykształcenia kuzynki, więc ta, choć pieniądze były kiepskie, a staż to w ogóle bezpłatny, czuła się jakby Pana Boga za nogi złapała.
Minęło kilka lat. Kuzynka awansowała, co się nijak na kasę nie przekładało, ale za to dostała w końcu trzecią umowę o pracę, trzecią, czyli na czas nieokreślony, wymarzona mała stabilizacja. Na gruncie prywatnym zaręczyny, zaczęła powoli planować ślub. A tymczasem w firmie pojawił się nowy wiceprezes, z nowymi kropo-pomysłami. Jakimi? Np. stażyści byli ciągle nowi, zawsze staże bezpłatne, na 3 miesiące, niby z możliwością zatrudnienia, ale jakoś tak nigdy do tego nie dochodziło - ot, znalazł wice sposób na darmową siłę roboczą. Nowi pracownicy? Jak się ktoś pojawiał, to też kombinacje - śmieciówki, jak się nie dało, to np. 1/2 etatu a reszta "pod stołem", pojawiły się też pytania czy raczej sugestie żeby założyć działalność itd. To wszystko wprowadzało kiepską atmosferę, nowi stażyści/pracownicy byli zazdrośni o "starych", czyli tych na normalnych UoP, uważali to za "przywilej", zaczęły się jakieś wojny podjazdowe, a w dodatku praca często spadała na tych starszych, bo stażyści albo nowi pracownicy zaczęli postrzegać firmę jako miejsce przejściowe - do czasu znalezienia normalnej pracy - i dawać z siebie jak najwięcej nie zamierzali.
Kuzynka nie miała jakichś super przyjaciół w pracy, zwykłe znajomości, jak to w firmie, o ślubie jakoś się nie rozgadywała, ale i nie ukrywała tego faktu.
I zaczęły się komentarze, że po ślubie to pewnie od razu dziecko i tyle ją w firmie zobaczą.
Kuzynka faktycznie - na opcję dziecka była otwarta, choć niekoniecznie zaraz po ślubie. Koniec końców zaszła w ciążę jakoś rok po ślubie. Niestety, początek ciąży miała dość skomplikowany, dostała L4 - nie, że chciała, ale musiała ze względu na zdrowie swoje i dziecka. Wcześniej przez ileś lat pracy na l4 i to krótkim była może ze dwa razy. Z ciążą się unormowało, więc wróciła do pracy i ciągle słuchała komentarzy, że "takim to najlepiej", że "nogi rozłożyła i będzie za darmochę przez parę lat żyła", że "ledwo wyjmie, a już na L4 siedzi", że "teraz to się zacznie, zawsze dzieci, zwolnienia" itp. Kuzynkę to i wkurzało - bo do tej pory zawsze swoją robotę dobrze wykonywała, i stresowało, więc stwierdziła, że niech się wypchają, i na ostatnie miesiące ciąży faktycznie poszła na zwolnienie. Potem macierzyński, a potem okazało się, że nie ma gdzie wracać - niby zlikwidowano jej stanowisko pracy (a w praktyce - nazwano inaczej i przyjęto osobę już nie na UoP, więc dla firmy taniej).
Kuzynka to strasznie przeżyła, bardziej niż utratę pracy chyba poczucie, że ona była lojalna, a firma tak się zachowała. No i była w trudnym położeniu, bo młoda matka z małym dzieckiem nie jest na rynku pracy super pożądaną kandydatką.
Postanowiła więc zrobić to, o czym od dawna myślała i marzyła - założyć własny mały biznes. I założyła. Musiała zatrudnić pracowników. Postanowiła, że nigdy się nie zachowa wobec nich tak jak firma wobec niej.
Zatrudnia obecnie 1 studentkę, 1 osobę na pełen etat, 1 osobę na pół etatu i jest jedna osoba na zastępstwo za kobietę, która miała pełny etat, ale poszła na macierzyński. To minimum, żeby biznes mógł działać, a oczywiście kuzynka sama robi co może i często pracuje do późna czy nawet w weekendy. No i do brzegu.
Te osoby są na minimalnej. Po ostatnich podwyżkach same koszty typu płace, składki, czynsz, rachunki sięgają ponad 20-25 tys. miesięcznie. A ten biznes w dobrym miesiącu generuje max. 30 tys. - co nie jest w sumie mało, tysiak dziennie, ale w sumie kuzynka wyciąga dla siebie tyle co minimalna na rękę, przy pełnej odpowiedzialności i braku udogodnień typu urlop czy chorobowe. Pracownicy też za szczęśliwi nie są, no bo minimalna to jednak minimalna, nie żadne kokosy. Jak to się skończy? Pewnie założeniem działalności przez co najmniej dwóch pracowników, żeby dostawali więcej "na rękę" - tyle, że pomysł wyszedł od samych pracowników, jak im kuzynka powiedziała, że podwyżek dać nie może, bo zwyczajnie nie ma z czego.
I tym sposobem kuzynka dołączy do Januszy biznesu, choć wcale tego nie chce.
janusze biznesu uop biznes
Ocena:
107
(139)
Komentarze