Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation

#91258

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Studia zaoczne mają tę wredną przypadłość, że zajęcia ma się właśnie wtedy, kiedy prawie wszyscy inni mają wolne i wypadałoby pogodzić się z tym już na etapie rekrutacji. Moi studenci najwyraźniej się z tym nie pogodzili i nie pojawili się na dzisiejszych porannych ćwiczeniach.

Wiem, że zajęcia w sobotę o 8 rano nie są niczym atrakcyjnym. Wiem, że zajęcia w sobotę o 8 rano w środku majówki są czymś jeszcze mniej atrakcyjnym. Wiem też, jak kusi urwanie się z porannych ćwiczeń. Przecież nawet na zaocznych można mieć tę jedną nieobecność.

W ten sposób z mojej grupy urwali się wszyscy, a ja prawie dostałam spazmów, gdyż dawno się z taką bezczelnością nie spotkałam.

Albowiem dzisiejsze zajęcia miały być odrabiane, odrabiane na usilną prośbę studentów, którzy odwołali je z ostatniej niedzieli przed Wielkanocą, żeby nie musieć czekać na mnie na niespodziewanym okienku i móc wcześniej wrócić do domów. I to, że mieliśmy się spotkać dzisiaj rano – to był w zasadzie ich pomysł (z harmonogramu wynikało jasno, że inne opcje nie wchodzą w grę, trzeba by robić dodatkowy zjazd w lipcu). Że przyjdę specjalnie dla nich, bo innych grup dzisiaj nie mam – też o tym wiedzieli, bo im powiedziałam to od razu. Że bardzo mi zależy na tym, żeby te zajęcia się odbyły, bo godzin mamy mało, a pracy bardzo dużo – to też usłyszeli. Że bardzo proszę mnie powiadomić choćby głupią wiadomością na teamsie, gdyby jednak miało nie być dużej części grupy (tego, że wszyscy zdezerterują, nie brałam pod uwagę), bo to całkowicie zmienia sytuację – to też im jednoznacznie zakomunikowałam. Słowami „tylko błagam Państwa, proszę nie robić tak, że teraz odwołujemy, przenosimy na majówkę, a ¾ grupy się nie pojawi, bo majówka i długi weekend. To nie ma najmniejszego sensu, lepiej od razu przesuńmy sprawę na lipiec”.

Że bardzo liczyłam na wolną sobotę, bo już wtedy wiedziałam, że w piątek będę mieć nockę w pracy, zaś niedzielę spędzę na uczelni – tego akurat nie wiedzieli, ale nie uważam takiej niewiedzy za okoliczność łagodzącą.

Treści którychś zajęć – albo dzisiejszych, albo ostatnich – będą musieli poznać z literatury przedmiotu. Nie dość, że ta jest mało przystępna treściowo (zaś rocznik, mówiąc delikatnie, do najbystrzejszych nie należy), to jeszcze zapoznanie się z nią wymaga odwiedzin w bibliotece, do której – wiem z pewnego źródła – ponad połowa studentów w ogóle się jeszcze nie zapisała. A mnie nic nie powstrzyma przed detalicznym rozliczeniem ich ze znajomości tego piśmiennictwa na egzaminie.

Warunek z mojego przedmiotu kosztuje w zasadzie prawie tyle, co czesne za semestr. Ci, którzy już mają deficyt punktowy, będą musieli powtórzyć cały rok. Bez pozytywnej oceny z pierwszego terminu ode mnie nie można zapisać się na najbardziej obleganą (i dochodową) specjalność, zostają te zdecydowanie mniej popularne. Pani dziekan tego roku też jakoś specjalnie nie lubi, więc wrażliwa na ich łzy – i prośby o dodatkowy termin poprawki lub zwolnienie z opłat za powtarzanie zajęć – raczej nie będzie. Na dodatkową poprawkę musiałabym się zresztą sama zgodzić, a w ugodowym nastroju bynajmniej nie jestem.

Oczywiście, ten ponury scenariusz może być czystą fikcją, bo wciąż można zrobić zjazd w lipcu. Państwo studenci muszą tylko zechcieć napisać podanie o jego zorganizowanie, ja muszę zechcieć znowu dodatkowo przyjść do pracy (lecę, pędzę), a uczelnia musi zechcieć mi za to dodatkowo zapłacić (co graniczy z cudem). Ciekawi mnie, komu będzie się chciało najmniej.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 131 (135)

Komentarze

Momencik, trwa ładowanie komentarzy   ładowanie…