Emocje trochę opadły, mogę to opisać:
Jak już pisałam, zmarła moja Mama. W spadku po niej zostały głównie długi, na kwotę 20 000 zł, a także fragment działki i domu. Konkretnie 3/40 z połowy działki i analogiczna część domu.
Logiczną decyzją było odrzucenie spadku. Ja już pomijam ten drobny szczegół, że muszę odrzucić go również w imieniu dzieci, w tym tego nienarodzonego, jak również to, że w sprawie najstarszej córki muszę iść do sądu. To się załatwi.
Ale po tym, jak odrzuciliśmy spadek, w kolejkę dziedziczenia wskoczyło rodzeństwo mojej mamy, Ciocia i Wujek. I konkretnie ciocia jest bohaterką tej historii. Na szczęście nie ja z nią rozmawiałam, mi się oberwało rykoszetem, bo siostra musiała się komuś wygadać.
Ciocia PRZEZ NAS ma teraz straszne problemy, bo musi odrzucić spadek, a po niej muszą to zrobić jej dzieci, sztuk dwoje. Z czego jedno również za swoje dzieci. Problemem jest drugie "dziecko", czyli ponad czterdziestoletni P, urodzony z zespołem Downa. Jak tylko usłyszał, że cokolwiek dziedziczy, strasznie się nakręcił i namówienie go, by się zrzekł spadku będzie bardzo trudne. A P cieszy się pełnią praw obywatelskich, ponieważ jego rodzice go nie ubezwłasnowolnili, mimo wyraźnych przesłanek, że jest to konieczne. Bez lukrowania - chłop ma upośledzenie umysłowe w stopniu co najmniej średnim i przekonanie go do CZEGOKOLWIEK przypomina orkę na ugorze, właściwie tylko jego matka ma do niego cierpliwość.
I ja w pełni rozumiem, że ciocia znalazła się w trudnej sytuacji, ale nie rozumiem wylewania żalu na moją siostrę. Wisienką na torcie było stwierdzenie, że: "Przed odrzuceniem spadku trzeba było zadzwonić do mnie i wujka K (brat mamy) i zapytać, co macie robić!"
Tutaj siostra nie wytrzymała i rzuciła, że ona żadnego wujka K nie ma, według papierów jest to wujek Z, a żeby wiedzieć, że woli on być nazywany K musiałaby go z raz w życiu na oczy zobaczyć (widziała mając jakieś półtora roku, czego z przyczyn oczywistych nie pamięta).
To nie jest pierwszy raz, kiedy cieszę się, że wyprowadziłam się 200 km od domu rodzinnego i takie akcje dotykają mnie jedynie pośrednio.
Aha, czy wspomniałam, że ciocia wraz z P zamierza się wprowadzić do babci, do pokoju po mamie, bo "ktoś się babcią musi zaopiekować"? Ale długi my powinniśmy pospłacać, bo "to twoja matka była!"
Żeby było jasne - długi zostały zaciągnięte, gdy wszyscy czworo byliśmy już na swoim i nawet nie powąchaliśmy tych pieniędzy.
Jak już pisałam, zmarła moja Mama. W spadku po niej zostały głównie długi, na kwotę 20 000 zł, a także fragment działki i domu. Konkretnie 3/40 z połowy działki i analogiczna część domu.
Logiczną decyzją było odrzucenie spadku. Ja już pomijam ten drobny szczegół, że muszę odrzucić go również w imieniu dzieci, w tym tego nienarodzonego, jak również to, że w sprawie najstarszej córki muszę iść do sądu. To się załatwi.
Ale po tym, jak odrzuciliśmy spadek, w kolejkę dziedziczenia wskoczyło rodzeństwo mojej mamy, Ciocia i Wujek. I konkretnie ciocia jest bohaterką tej historii. Na szczęście nie ja z nią rozmawiałam, mi się oberwało rykoszetem, bo siostra musiała się komuś wygadać.
Ciocia PRZEZ NAS ma teraz straszne problemy, bo musi odrzucić spadek, a po niej muszą to zrobić jej dzieci, sztuk dwoje. Z czego jedno również za swoje dzieci. Problemem jest drugie "dziecko", czyli ponad czterdziestoletni P, urodzony z zespołem Downa. Jak tylko usłyszał, że cokolwiek dziedziczy, strasznie się nakręcił i namówienie go, by się zrzekł spadku będzie bardzo trudne. A P cieszy się pełnią praw obywatelskich, ponieważ jego rodzice go nie ubezwłasnowolnili, mimo wyraźnych przesłanek, że jest to konieczne. Bez lukrowania - chłop ma upośledzenie umysłowe w stopniu co najmniej średnim i przekonanie go do CZEGOKOLWIEK przypomina orkę na ugorze, właściwie tylko jego matka ma do niego cierpliwość.
I ja w pełni rozumiem, że ciocia znalazła się w trudnej sytuacji, ale nie rozumiem wylewania żalu na moją siostrę. Wisienką na torcie było stwierdzenie, że: "Przed odrzuceniem spadku trzeba było zadzwonić do mnie i wujka K (brat mamy) i zapytać, co macie robić!"
Tutaj siostra nie wytrzymała i rzuciła, że ona żadnego wujka K nie ma, według papierów jest to wujek Z, a żeby wiedzieć, że woli on być nazywany K musiałaby go z raz w życiu na oczy zobaczyć (widziała mając jakieś półtora roku, czego z przyczyn oczywistych nie pamięta).
To nie jest pierwszy raz, kiedy cieszę się, że wyprowadziłam się 200 km od domu rodzinnego i takie akcje dotykają mnie jedynie pośrednio.
Aha, czy wspomniałam, że ciocia wraz z P zamierza się wprowadzić do babci, do pokoju po mamie, bo "ktoś się babcią musi zaopiekować"? Ale długi my powinniśmy pospłacać, bo "to twoja matka była!"
Żeby było jasne - długi zostały zaciągnięte, gdy wszyscy czworo byliśmy już na swoim i nawet nie powąchaliśmy tych pieniędzy.
Ocena:
95
(97)
Komentarze