zarchiwizowany
Skomentuj
(18)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Moja pierwsza historia będzie o służbie zdrowia.
Kiedy byłem jeszcze gówniarzem ok. 14 lat znaleźliśmy sobie zabawę w „rycerzy”. W skrócie polegała na laniu się kijami i deskami, więc obrażenia były częste. Zwykle kończyło się na siniakach i otarciach czasem krwi, do czasu. Znalazłem w piwnicy porządna dębową pałę, kij bejsbolowy się przy niej chował, kolega chciał ją przetestować na drzewie, zamiast w drzewo trafił we mnie stojącego obok.
Samego ciosu nie pamiętam ocknąłem się dopiero na ziemi z potwornym bólem w prawych żebrach. Chwilę wracałem do siebie a potem koledzy odprowadzili mnie do domu. Następnego dnia było jeszcze gorzej, nie mogłem wstać z łóżka, a krwiak wiekości piłki w miejscu trafienia mienił się fantastycznymi odcieniami fioletu i zieleni.
Szybkie oględziny skwitowane zdaniem „Jezus Maria, co to jest do cholery?” skończyły się w szpitalu.
Po trzech godzinach czekania, lekarz łaskawie raczył zejść, spojrzał skomentował grę barw na żeberkach stwierdził, że to tylko stłuczenie, porządne, ale tylko stłuczenie i nie ma, co się martwić samo zejdzie. Przepisał jakąś maść, i tydzień się nie przemęczać.
Smarowanie to był koszmar i bolało jak sto sukinsynów przy każdej zmianie pozycji tylko leżenie nieruchomo pomagało. Tydzień później bolało dalej ale już mniej(ale wciąż mocno) i krwiak się zmniejszy, dało już się chodzić do szkoły.
Miesiąc później dalej bolało, mama się wkurzyła i znowu jazda do szpitala. Tym razem inny, dużo młodszy lekarz, obejrzał, dotknął, spytał co się stało i od razu wysłał na prześwietlenie. Diagnoza: Pęknięcie dwóch żeber i uraz trzeciego, nic już nie dało się zrobić, bo kości zaczęły się zrastać. Młody kazał się cieszyć, że się nie złamały na amen, tylko pękły i lekko wygięły do wewnątrz, bo mogło być dużo gorzej.
Teraz została mi śliczna pamiątka w postaci sporego dołka na samym dole prawych żeber. Zabawa w rycerzy oczywiście na tym wypadku oczywiście się skończyła.
Kiedy byłem jeszcze gówniarzem ok. 14 lat znaleźliśmy sobie zabawę w „rycerzy”. W skrócie polegała na laniu się kijami i deskami, więc obrażenia były częste. Zwykle kończyło się na siniakach i otarciach czasem krwi, do czasu. Znalazłem w piwnicy porządna dębową pałę, kij bejsbolowy się przy niej chował, kolega chciał ją przetestować na drzewie, zamiast w drzewo trafił we mnie stojącego obok.
Samego ciosu nie pamiętam ocknąłem się dopiero na ziemi z potwornym bólem w prawych żebrach. Chwilę wracałem do siebie a potem koledzy odprowadzili mnie do domu. Następnego dnia było jeszcze gorzej, nie mogłem wstać z łóżka, a krwiak wiekości piłki w miejscu trafienia mienił się fantastycznymi odcieniami fioletu i zieleni.
Szybkie oględziny skwitowane zdaniem „Jezus Maria, co to jest do cholery?” skończyły się w szpitalu.
Po trzech godzinach czekania, lekarz łaskawie raczył zejść, spojrzał skomentował grę barw na żeberkach stwierdził, że to tylko stłuczenie, porządne, ale tylko stłuczenie i nie ma, co się martwić samo zejdzie. Przepisał jakąś maść, i tydzień się nie przemęczać.
Smarowanie to był koszmar i bolało jak sto sukinsynów przy każdej zmianie pozycji tylko leżenie nieruchomo pomagało. Tydzień później bolało dalej ale już mniej(ale wciąż mocno) i krwiak się zmniejszy, dało już się chodzić do szkoły.
Miesiąc później dalej bolało, mama się wkurzyła i znowu jazda do szpitala. Tym razem inny, dużo młodszy lekarz, obejrzał, dotknął, spytał co się stało i od razu wysłał na prześwietlenie. Diagnoza: Pęknięcie dwóch żeber i uraz trzeciego, nic już nie dało się zrobić, bo kości zaczęły się zrastać. Młody kazał się cieszyć, że się nie złamały na amen, tylko pękły i lekko wygięły do wewnątrz, bo mogło być dużo gorzej.
Teraz została mi śliczna pamiątka w postaci sporego dołka na samym dole prawych żeber. Zabawa w rycerzy oczywiście na tym wypadku oczywiście się skończyła.
Słuzba zdrowia
Ocena:
157
(201)
Komentarze