Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Beata_lepard

Zamieszcza historie od: 2 marca 2012 - 17:41
Ostatnio: 13 grudnia 2012 - 23:00
  • Historii na głównej: 1 z 5
  • Punktów za historie: 1149
  • Komentarzy: 20
  • Punktów za komentarze: 40
 
zarchiwizowany

#33939

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jako, że znów odezwało się złowieszcze dudnienie nad głową (patrz poprzednia historia) to opowiem Wam teraz o tym jak bawi się ten mały diabeł wcielony oraz dlaczego myśli, że jej wszystko wolno... Bo w gruncie rzeczy to wolno.
Oprócz zamiłowania do muzyki nasza bohaterka słynie do zamiłowania do imprez. A raczej głośnych, szczeniackich burd. Inaczej się tego nazwać nie da. Wszystko rozumiem, są ludzie bardzo młodzi, tacy co to od niedawna alkohol mogą kupować, bo dostali świeżutkie dowody osobiste. Jak jest alkohol to wiadomo imprezkę trzeba zrobić. Jako, że ′Adusi′ mama pracuje i nie ma jej cały dzień w domu, to kwadrat wolny.
Mjuzik, jest. Fajki, są. Piwo, jest. No to startujemy. Zazwyczaj około godziny 14. Max do 21 bo przecież mama wraca z pracy.
Piją beczkę piwa, palą niezliczone ilości papierosów rzucając je przez balkon. A w pokoju zachowują się jak bydło. Pewnego razu myślałam, że to telewizor lata po pokoju na górze bo taki był huk. Poszłam, zapukałam, powiedziałam, że proszę o spokój bo zaraz najprawdopodbniej wpadną mi do mieszkania, przez sufit. Ładnie obiecali poprawę. Przez 15 minut było względnie normalnie, po czym zaczyna się wycie, krzyki jakby komuś robili krzywdę. Poszłam ponownie, pytam czy coś się komuś stało. Pada odpowiedź, że nie. W takim razie idźcie pokrzyczeć sobie na dwór. Dziewczęta oczka zamglone, huh alkoholowy, smród fajek aż buha z mieszkania, z resztą nie tylko fajek.
Ale, ale nie zgadniecie co? Poszli na dwór. No szok. Spokoju godzina. Cudownie można się pouczyć i nawet trochę odpocząć. Po godzinie słyszę krzyki pod oknem, wspominałam już, że mieszkam na parterze? Wyglądam, młodzież wraca wężykiem, jak po dobrym weselu. Wyszłam na balkon i powiem szczerze, że gdybym nie usłyszała i nie zobaczyła to bym komuś w coś takiego nie uwierzyła.
Odpalam papierosa i obserwuję rozwój wydarzeń. Wszyscy pijaniutcy równo, grupa ok 10 osób. Nie mogłam się dokładnie doliczyć. Kilkoro pali papierosy na ławce przed blokiem. Na trawie leży "Adusia", urwał się dziewczynie film. Wiem bo pytałam. Koledzy przynieśli ją do domu.
Ale co to? Z przystanku nadciąga matka "Adusi". Myślę będzie opieprz jak nic. Jakże się myliłam.
Matka zwyczajnie przeszła, widząc swoje pijane dziecko leżące na trawie, które nie jest w stanie się podnieść, zatrzymała się wysłuchała przeprosin od znajomych córki, typu : przepraszamy, nie chcieliśmy, przepraszamy. I wypaliła:
-Nie szkodzi, bawcie się dzieci, bawcie...
No ręce opadają. Aż strach pomyśleć co będzie za kilka lat.

Sąsiadka

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 125 (153)
zarchiwizowany

#33925

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś będzie o młodym, wrednym stworzeniu, co zamieszkało nad moją, do pewnego czasu, oazą spokoju. Będzie też długo.
Jestem studentką, a jak tak to trzeba było wynająć jakieś lokum. Jest, udało się i tak sobie tu od 4 przeszło lat w jednym miejscu mieszkam. Sąsiedzi mili, oprócz jednej pani, z którą nie lubimy się od samego początku, ale tolerujemy się i tyle.
Nade mną mieszkała pewna starsza osoba, babcia mianowicie. Pewnego razu zawitała w moje skromne progi z prośbą o pomoc, o co dokładnie nie pamiętam. Oczywiście nie ma sprawy pomogłam. Od tego czasu Pani Babcia wpadała co jakiś czas, a to na kawę zaprosić, a to ciastko przynieść. Babcia spokojna nie wadziła nikomu, cisza spokój nad głową, no anioł nie kobieta. Jako, że Pani Babci mi było żal bo była samotna to wpadałam od czasu do czasu. Wysłuchałam opowieści o piekielnej córce tejże pani i kochanej wnuczce i prawnuku. Pewnego dnia Pani Babcia napomknęła, że może przeniesie się do wnuczki (z córką o mieszkanie prowadziła bój). No i pewnego (nie)pięknego dnia, Pani Babcia znikła, ani widu, ani słychu.
Mieszkam na parterze i obserwuję rotację ludzi, jako że blok jeden samotny, żadne osiedle. Znamy się wszyscy z widzenia. No i zauważyłam jakieś obce twarze, których nie znam. Koniec końców okazało się, że do tego mieszkania nade mną wprowadziła się córka owej Pani Babci wraz z córką. No i się zaczęło.
Dziewczę to, lat około 17-18 na pewno nie więcej. Niestety okazuje się, że pokój ma dokładnie nade mną. Skąd to wiem? Ano CODZIENNIE po KILKANAŚCIE godzin słucha muzyki, głośno...bardzo głośno. Nie da się odpocząć, nie mówiąc już o nauce. Jest to bardzo złe, wredne i zdemoralizowane dziewczę, jednak ma na to przyzwolenia matki, ale to już materiał na następną historię.
Ja i osoby mieszkające ze mną, bo muzyka dudni na całe mieszkanie, ale najbardziej dostaje się mi, niestety (skubana musi mieć dobry woofer), zaczęliśmy od zawieszania na drzwi kartek z prośbą, bardzo grzeczną, o zakup słuchawek, gdyż jest uciążliwa. Pomogło. Na tydzień. Potem zaczęły się pielgrzymki na górę, bo jak przychodzą do niej ′ziomki′ to ma się wrażenie, że jej koledzy to nie ludzie a stado koni. Czy można ciszej, bo nauka, bo to, bo tamto. Pomogło. Na 2 dni. I tak chodziliśmy, aż nam się znudziło. Dorwaliśmy matkę. Jej komentarz powalający " Ale Adusia powiedziała, że nie będzie używała słuchawek w domu". Nie pomaga na nią nic. Znajomi tej cholery palą na balkonie, rzucają pety, raz mało koleżanka nie dostała petem w łeb. Poszłam. Nie otworzyli. Mało tego jako, że ja również jestem palaczem i palę na balkonie sąsiedzi posądzają mnie i moich współlokatorów o śmiecenie petami, podczas kiedy ja mam grzecznie, jak normalny człowiek, dużą balkonową popielniczkę, pokazałam, tłumaczyłam, ale dalej jakoś krzywo na mnie patrzą.
Nie wiem czy powinnam wzywać policję. Ale chyba będę musiała, bo nie chcę się stąd wyprowadzać, mamy porządnego właściciela, blok nad samym jeziorem, cud, miód, malina. Tylko ta sąsiadka jakby robakiem w tej malinie.
Drodzy Piekielni, może Wy macie jakieś pomysły na tę małą gadzinę? I przepraszam za długość tego może trochę chaotycznego wywodu, ale tak siedzę z tym dudnieniem nad głową i zastanawiam się co do groma mam zrobić... :/

Jak dobrze mieć sąsiada.

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 130 (156)

#26229

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o księdzu, który udzielał ślubu znajomym.

Kościółek piękny, wszyscy są, młodzi lekko zestresowani. Rozpoczyna się ceremonia, wszystko ładnie pięknie. Po pewnym czasie, ksiądz zbliżając się ku końcowi swojej mowy, w te słowa zwraca się do Młodego:
- Pamiętaj chłopcze, że kobieta to nie jest towarzysz, to nie jest przyjaciel, kobieta to jest...( tu następuje chwilowa pauza) kobieta to jest krzyż! Który musisz nosić przez całe życie na swoich barkach!

Ksiądz mówił całkiem poważnie. :)

księża

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 576 (672)
zarchiwizowany

#26539

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Widzę, że sporo tu historii o piekielnych kurierach, dodam ja i swoją.

Zamówiłam razu pewnego słuchawki z allegro. No i wszystko ładnie pięknie, mail potwierdzający wysyłkę nadszedł dnia następnego, wysyłka kurierem firmy Schenker. Kilka dni później, telefon.
K- Kurier
J- Ja

K- dzień dobry, mam dla pani paczkę, o czy za pół godziny ktoś będzie w domu?
J- Niestety za chwilę muszę wyjść, ale za ok. godzinę już będę.
K- Aha, to ja może zostawię tą paczkę u sąsiadów albo coś?
J- Niestety nie ma takiej możliwości. ( mieszkanie w bloku, z sąsiadami którzy byliby w tych godzinach nie jestem w zbyt dobrych stosunkach, ale to materiał na oddzielną historię). To skomplikowana sytuacja, przepraszam, ale nie.
K- No dobrze, to ja będę za godzinę (ok 13) może nawet półtorej bo będę wracał Skądś tam i będę miał po drodze.
J- Nie ma sprawy, będę czekać.

I tak rozmowa się zakończyła, wróciłam do domu dosłownie po kilkunastu minutach, no max pół godziny. Elegancko udało mi się załatwić co miałam załatwić ekspresem. No to siedzę czekam, czekam, czekam. Godzina 15.30 kuriera brak. Żarówka nad główką mi się zaświeciła, no przecież dzwonił do mnie, numer mam, to dryndnę i zapytam co jest. Chłop nie dojechał bo mu nie po drodze było, nie wiem. No, w porządalu. Dzwonię.
J- Dzień dobry, ja dzwonię w sprawie paczki z ulicy Piekielnej, miał pan być ok 13, co się dzieje?
K- Ja tam pani awizo wrzuciłem do skrzynki bo później to mi nie po drodze było.
J- Aha, no to nic. Czy w takim razie mogę dzisiaj sobie tą paczkę odebrać u was w biurze?
K- Notak,takoczywiście,tonaulicyTakiejitakiejdowidzenia.
Jebudu słuchawką.
Ostatnie zdanie wypowiedziane jednym tchem tak, że go ledwo zrozumiałam. Dla pewności sprawdziłam ulicę, myślę przydadzą mi się słuchaweczki na siłownię, pojadę sobie po nie. No jak pomyślała tak zrobiła, hyc do samochodu, jedziemy.

Nie dość, że owe biuro na drugim końcu miasta, obok dworca kolejowego tak schowane że ledwo to znalazłam, to jakież było moje zdziwienie, kiedy podeszłam do drzwi biura. Widzę malutkimi literkami napis:
"Biuro czynne od 8 do 15." Klasyczne WTF?

No żesz cholera jasna, nie można było powiedzieć żebym sobie pojechała jutro, przecież nie byłoby problemu. Tak trudno było poinformować, że biuro jest czynne do 15? Tym bardziej, że dla tego wrednego osobnika byłam miła, chciałam mu życie ułatwić.
Następnego dnia musiałam zrobić sobie wycieczkę jeszcze raz, przez całe miasto w tą i z powrotem. Bo przecież powiedziałam, że paczkę sama odbiorę...
Jeszcze wisienka na torcie:
Jak już tam pojechałam, najpierw jeden jegomość odesłał mnie do innego, ten z kolei do następnego, tylko po to żeby wrócić do tego pierwszego. Potem czekałam aż pan ten odnajdzie moją paczuszkę... ok pół godziny. W sumie spędziłam tam 40 minut.

Zdecydowanie odradzam tą firmę kurierską, tym bardziej, że nie są to pierwsze moje z nimi przeprawy, ale na pewno ostatnie.

Schenker

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 82 (104)
zarchiwizowany

#26511

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie długo i o piekielnej służbie zdrowia.
Rzecz działa się jakieś 13 lat temu, kiedy byłam 11- letnim dzieckiem.
Razu pewnego źle się czułam, objawy: gorączka oraz podobne do tzw. grypy żołądkowej, żeby tak ująć to delikatnie :) Matula stwierdziła, że trzeba by wybrać się do lekarza, sprawdzić co jest, tak na wszelki wypadek. No to telefon do przychodni i heja jedziemy.
Pani doktor obejrzała, pomacała, powiedziała że to na pewno zatrucie pokarmowe i kazała karmić przez tydzień suchym chlebem i pić tylko przegotowaną wodę (czym poniekąd życie mi uratowała jak się później okazało). Na pytanie mamy czy nie wypadałoby zrobić badań, może to wyrostek, nastąpiła zdecydowana odpowiedź, że nie, po co, to na pewno tylko zatrucie pokarmowe, na bank nie wyrostek.
Minęło kilka dni, w niedzielę nie mogłam spać, kręciłam się strasznie, a że od zawsze byłam osobą, która powie, że ją coś boli i zwróci się o pomoc, dopiero jak ból jest prawie nie do wytrzymania, tak było i tym razem. Z łóżka samodzielnie wstać nie mogłam, więc stwierdziłam, że powiem rodzicom co się dzieje. Ból był bardzo ostry, po zmierzeniu temperatury, okazało się że mam ponad 38 stopni. Rodzice podjęli decyzję, że trzeba jechać na pogotowie. No to do samochodu i heja.
W szpitalu zlecono badania na cito bo lekarz stwierdził, że istotnie jeżeli dzieciak ma takie objawy to coś jest nie halo.
Okazało się że w moczu jest już krew. Diagnoza: uwaga! WYROSTEK (sic!) trzeba natychmiast operować, alee...
Lekarz poinformował rodziców, że operował nie będzie bo jest po nocnym dyżurze i on nie jest w stanie. Istotnie w stanie nie był bo mama ewidentnie czuła od niego zwyczajnie wódę.
No to co trzeba by karetką, zawieźć do szpitala oddalonego o 30 km, alee...
Karetki nie ma i nie wiadomo kiedy będzie, bo coś tam, bo gdzieś tam, generalnie nie wiadomo.
Pytanie i stwierdzenie lekarza zwaliło tatę z nóg (lekarza prawie też, szczęście, że mama ojca powstrzymała:)) :
- Macie samochód?
- Tak
- No to dymajcie biegiem sami samochodem.
Niewiele myśląc zapakowali mnie do samochodu i heja, wyjścia innego nie było, słaniałam się na nogach, mało już kontaktowałam.

Ale to oczywiście nie koniec całej historii, przydarzyła się jeszcze przygoda po drodze do owego szpitala.
Otóż zatrzymała tatę policja, chcę od razu zaznaczyć, że nie pędził nie wiadomo w jakim tempie, ale szybciej niż przepisowo, wiadomo dzieciak już odlatuje, nerwy itd. Przekroczył prędkość o 25 km/h i za to został zatrzymany. Tłumaczy policjantowi jaka jest sytuacja, pokazuje mnie leżącą(siedzieć już nie byłam w stanie) na tylnym siedzeniu. Stróż prawa gorliwie stwierdza, że:
- Lepiej dojechać cało, ale wolno niż w ogóle.
Generalnie tata ma poczekać, aż pan szanowny mandat wypisze. Na co już i tak wkurzony ojciec:
- O ty h**u, masz dzieci?
- Yyyy noooo, nie.
- To spi***laj.
Nasz przemiły stróż prawa mocno się zdziwił, ale dokumenty jednak oddał. Dodał jeszcze na odchodnym: Wolniej proszę :)

No i dalej nie pamiętam już absolutnie nic, miałam w tamtym momencie prawie 41 stopni gorączki i kontaktu nie było ze mną żadnego. Dali mi tylko "głupiego jasia" i natychmiast wysłano na blok operacyjny.
Efekt był taki, że po operacji 3 dni byłam w śpiączce, 2 tygodnie spędzone w szpitalu. Pani doktor, która mnie operowała powiedziała, że gdybym dotarła dosłownie kilka chwil później...no generalnie teraz bym tej historii nie pisała.

Od tamtej pory do lekarzy nie chodzę. Przez 13 lat poszłam 2 razy. Mam chyba do nich uraz psychiczny :) Ale nie, to na pewno nie jest wyrostek.

Służba zdrowia.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 137 (163)

1