Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Crowman

Zamieszcza historie od: 17 listopada 2010 - 13:20
Ostatnio: 12 kwietnia 2013 - 9:15
  • Historii na głównej: 2 z 6
  • Punktów za historie: 2001
  • Komentarzy: 30
  • Punktów za komentarze: 113
 
zarchiwizowany

#49055

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Bezmyślny rowerzysta widzi świat czasami całkiem inaczej... oto kilka przykładów z zeszłego tygodnia.

Dojeżdżam do pracy pociągiem. W mieście mam dwie stacje. Bliższa, gdzie trzeba pojechać czasami przez trawniki (brak innych przejść, czy chodników) oraz dalsza gdzie można pojechać normalnie ulicą, po w miarę dobrym asfalcie.

Przypadek pierwszy: Mamusia z dzieckiem.
Wracam z pracy, lekka szarówka. Rower mój posiada światełka z przodu i z tyłu, więc jestem widoczny i ja, i sam też dobrze widzę.
Żona poprosiła bym pojechał po pracy na małe zakupy, więc wysiadam na dalszej stacji. Jadę sobie chodnikiem, bo po ulicy nie było możliwości (błoto pośniegowe, a chodnik odśnieżony). Jadę powoli, bo mimo wszystko warunki kiepskie. Z górki, zakręt - dość ostry. Nagle hamulec do oporu. Zatrzymuję się z 10cm od wózka dziecięcego. Dlaczego? Bo w tym cudnym miejscu, gdzie nic nie widać Mamusia postanowiła pogadać sobie z kimś i zatarasować wózkiem cały chodnik.

Przypadek drugi: kierowcy osobówek
Jadę ulicą główną, oznaczoną znakiem "droga z pierwszeństwem przejazdu". Dojeżdżam do skrzyżowania, gdzie po mojej prawej stoi jakaś osobówka. I co? A no pan kierowca wrzucił ogień na tłoki i wepchnął się skręcając w lewo (czyli maksymalnie blokując mi pas). Tylko refleks i możliwość odjechania tych 10cm w prawo uratowały mnie przed wypadkiem.

Przypadek trzeci: kierowcy ciężarówek
To przypadek z dziś. Jadę sobie spokojnie trasą, niestety jest to DK (biegnie przez środek miasta, obwodnica jest dopiero budowana). Słyszę, że jedzie coś większego za mną. Zjeżdżam maksymalnie w prawo, żeby spokojnie mógł mnie wyprzedzić, bo z przeciwnej pusto. Wyprzedza. Po czym prawie ląduję cały mokry na chodniku, bo pan i władca ścina maksymalnie kąt manewru i przy okazji przejeżdża przez wielką kałużę.

Fakt. Tylko rowerzyści są winni.

rower tir ciężarówka bezmyślność komunikacja_miejska

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (56)

#46196

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Miałem Babcię. Babcia miała kuzynkę. W rodzinie wszyscy nazywają ją "Ciocia Dobra Rada". Zawsze i wszędzie się wpierdzielała w życie innych. Doradzała, chociaż nikt o to nie prosił. Wścibstwo jakie okazywała denerwowało mnie kiedyś bardzo.

Do rzeczy...

Moja Babcia zmarła w wieku 86lat. Ostatnie kilka lat życia chorowała. Wiadomo - organizm już nie ten sam, więc a to jakaś grypa, a to zapalenie gardła, a to coś innego. Do tego dochodziło kilka chorób, które Babcia miała od lat - chorób przewlekłych.

W tym pięknym wieku niestety Babcię dopadła także demencja starcza, co było widać bardzo dobrze - zaczęła zapominać, była osłabiona. Czasami nie wiedziała co się dzieje.

To jednak były dopiero początki. Wraz z czasem symptomy zaczęły się pogłębiać. Na czyje barki spadła opieka? No na moje i Siostry. Ponieważ Siostra miała maturę niedługo to postanowiliśmy się zamienić. Ja zamieszkam z Babcią, a Siostra u mnie. Będzie mieć ciszę i spokój i będzie mogła się uczyć do egzaminów.

Jak postanowiliśmy - tak zrobiliśmy. Zamieszkałem z Babcią gdzieś na przełomie lat.

Codziennie rano wychodziłem na uczelnię, a po powrocie gotowałem obiad na następny dzień, żeby tylko Babcia mogła sobie odgrzać. Była na tyle sprawna, że nie stanowiło to problemu na początku. Niestety. Zaczęły się "schody". Odkręcała gaz i o tym zapominała. Ja wchodziłem do mieszkania. Śmierdzi gazem. Wchodzę do kuchni - zakręcam, otwieram okno. Pytam Babcię czy nie czuła. Nie.

Później zaczęły się problemy z utrzymaniem czystości. Takie sprawy ludzkie i przyziemne, ale bardzo męczące, jeśli myło się całą łazienkę z kafelkami przynajmniej raz dziennie.

Pamiętam jak gdyby to było wczoraj. Był marzec. Czwartkowy wieczór. Rozmawiałem z Babcią o studiach, o pracy jaką staram się znaleźć sobie, żeby mieć chociaż jakieś drobne pieniądze.

Piątek. Babcia lubiła pospać, więc rano poleciałem do banku. Wróciłem i zajrzałem do Babci... usta wykrzywione w charakterystycznym grymasie, ręka - przykurcz mięśni. Oczy czerwone.

Dzwonię na pogotowie. Rzeczowo mówię dyspozytorce co się dzieje, jakie mam podejrzenia. Odpowiadam miarowo na wszystkie pytania. Pani pochwaliła mnie za zachowanie spokoju.

Czekam na przyjazd ekipy ratowniczej. W między czasie dzwonię do moich przebywających poza granicami kraju (praca) rodziców i informuję co się dzieje.

Przyjechali panowie. Zabrali Babcię do szpitala na Banacha. Diagnoza: lekki wylew + zapalenie płuc. Babcia bez kontaktu przez trzy tygodnie. Matka przyleciała w między czasie na tydzień, żeby dowiedzieć się co się dokładnie dzieje, może ostatni raz zobaczyć się z Babcią.

Po trzech tygodniach Babcia się obudziła, a ja dostałem telefon ze szpitala, że jest przytomna. Od razu poleciałem.
To był ostatni tydzień życia Babci. Opowiedziałem Jej wszystko co się działo do tej pory. Dlaczego znalazła się w szpitalu. Tak samo jak do tej pory chodziłem do Niej codziennie przesiadując godzinami...

Pamiętam, że był poniedziałek. Dzień po moich urodzinach. Poszedłem po zajęciach do Babci. Na odchodne powiedziała mi "ja umieram". Nie chciałem w to uwierzyć. Nie mogłem. Nie umiałem. We worek rano obudził mnie telefon. Lekarz prowadząca dzwoniła poinformować, iż Babcia zmarła w nocy. Zadzwoniłem do liceum do Siostry i poinformowałem, że za chwilę Siostrę zabieram ze szkoły. Pojechaliśmy do szpitala odebrać dokumentację niezbędną do pogrzebu.

Siostra pojechała do mieszkania Babci, ja do firmy pogrzebowej. Załatwiliśmy sami wszystko. Dosłownie. Dopięliśmy do ostatniego "guzika".

Dzień pogrzebu.
Msza. Skromna, trochę kwiatów. Prosta trumna - zgodnie z życzeniem Zmarłej. Po mszy standardowy katolicki pochówek na cmentarzu, w grobie rodzinnym.

Po pogrzebie do akcji wkracza Ciocia Dobra Rada, która sama przez pół roku zajrzała do Babci raz. Jeden. Na pół godziny. Wkracza z hasłem:
- To, że nie żyje, to ich wina, bo się Nią nie opiekowali.

rodzina służba_zdrowia ciotki

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 944 (1062)
zarchiwizowany

#46100

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Studia to czas niesamowity... zwłaszcza jeśli jesteście na kierunku takim jak Informatyka. Na naszej cudownej uczelni (niedługo edukację zakończę, a wtedy to niech ją niebo sobie weźmie w objęcia) mieliśmy zajęcia z podstaw administracji i programowania w systemie Linux. Nic trudnego dla kogoś, kto się chciał nauczyć oraz ludzi, którzy już w tym siedzieli.

Jednak nie z Nim. Nie z Piekielnym Prowadzącym [PP]. Otóż jegomość zarekomendowany przez innego naszego wykładowcę. Koledzy z innej uczelni. PP wydawało się, że skoro prowadzi zajęcia oraz komercyjne kursy to mu wszystko wolno.
Z tej dziwnej postawy życiowej miał zamiar PP wyprowadzić nie kto inny jak Wasz uniżony Crowman. Do rzeczy...

Na pierwszych zajęciach PP zapytał na wstępie kto miał już doświadczenie z systemami Linuksowymi. Zgodnie z prawdą odpowiedziałem na czym pracowałem, a zebrało się tego trochę:
- Debian
- Ubuntu
- FreeBSD
- Slackware
i można jeszcze tutaj kilka pozycji dodać.

PP uradowany, że nie będzie mieć stada baranów, a że będzie ktoś, kto pomoże i wytłumaczy innym o co chodzi.

Zajęcia drugie. Zaczynamy od wejściówki. Crowman pisze za pół grupy. Dobra. Jakoś poszło. Na zajęciach jednak PP zaczął pokazywać rogi. Kilka delikatnych uwag co do pewnych "nieścisłości" rozzłościło go chyba na dobre.

każdy by pewnie powiedział "nie drażnij lwa", jednak ja (jak już pisałem) mam coś po Ojcu. Trochę piekielności...

Zacząłem uczyć część osób. Nic to. Było nas 31 osób w grupie. Zdała 1. Nie. Nie ja. Ulubieniec (też materiał na niezłą serię historyjek).

Wkurzenie nieziemskie. Pamiętam jak w połowie semestru byłem u Dziekana na rozmowie. Rozmawialiśmy o innych tematach, ale i ten wypłynął. Generalnie powiedziałem co sądzę o tych zajęciach i prowadzącym.

Chyba się PP domyślił o czym rozmawiałem z Dziekanem, bo na następnych zajęciach miał być test. Test zrobił nam PP taki, że napisałem co prawda, ale nie bardzo miałem jak innym pomóc.

Oczywiście ocena 0 pkt. Dlaczego? "Pan nic nie umie. Wszystko Pan ściągnął". O żesz Ty cwaniaczku...

kazał mi napisać to samo przy całej grupie. Ja już nieźle wkurzony, zmęczony po całym dniu - no nie dałem rady. To się jeszcze śmiać zaczął. Wziąłem plecak, kurtkę i wyszedłem je*wszy drzwiami.

Za jakiś czas (chyba na następnym zjeździe - nie pamiętam dokładnie) przychodzi do mnie kobitka z dziekanatu (pozdrawiam obie Panie - bez Was byśmy nie przeżyli!). "Dziekan Pana wzywa do siebie na rozmowę".

No to poszedłem. Co mi może dziekan? Najwyżej mnie releguje z uczelni. Dostałem serię pytań o co chodzi, o co poszło. Na spokojnie wytłumaczyłem, pogadałem. Dziekan pytał czy się uczyłem na pewno czy nie ściągałem.
Moja odpowiedź była krótka:
"Panie dziekanie, jeśli pan życzy sobie to proszę zwołać szanowną komisję. Teraz. Ja napiszę egzamin komisyjny. Bez przygotowania dodatkowego."

I to chyba było to, co przeważyło szalę zwycięstwa na moją stronę. Gdy byliśmy pewni wyników zaliczeń semestralnych to doszło do rozmowy PP-Dziekan.

Od tego momentu nikt PP już nie widział... Na poprawkach się nie pojawił... "ja nie będę dla baranów robić poprawek..."

Nie wiem kto był bardziej złośliwy, ale ja studia kończę na tej samej uczelni, a mój ukochany PP nie uczy chyba już nigdzie poza kursami prywatnymi.

i obyście nigdy na niego nie trafili... grasuje teraz w Siedlcach...

informatyka sieci telekomunikacja studia dziekanat dziekan Linux

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 59 (191)

#45325

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jestem urodzonym dyplomatą. Odziedziczyłem to po Matce. Jednak każdemu czasami wolno stać się piekielnym. To odziedziczyłem po Ojcu i Jego właśnie historia dotyczy...

W Warszawie jest wiele parków. Jednym z nich jest Pole Mokotowskie. Kto zna Warszawę, ten wie gdzie znajduje się w tym parku stadion KS "Skra". Przy stadionie owym jest duży parking. Kręci się tam bardzo mało ludzi, bo i okolica niezbyt miła, i zniszczony stadion raczej nie zachęca do spacerów. Dodatkowo pogoda jaka jest - każdy widzi.

Mój Ojciec wracając wczoraj ze spaceru zauważył pewien samochód. Samochód cały czas stał z włączonym silnikiem. W środku, na odchylonych maksymalnie fotelach leżało sobie dwóch panów strażników miejskich. Śmichy, chichy...

Jako, że Ojciec ich nie trawi bardziej niż ja, to postanowił od razu zadzwonić i zgłosić sprawę. Niestety. Zapomniał telefonu. Poszedł do domu, wziął telefon i aparat i z nikłą nadzieją wrócił na parking. Trzeba wiedzieć Tobie, drogi Czytelniku za trzymanie samochodu na włączonym silniku grozi mandat. Przejście tam i z powrotem zajęło Ojcu około pół godziny.

Gdy tylko SM zobaczyli, że Ojciec przymierza się do zdjęcia postanowili uciec. Niestety. Zanim zdążyli złożyć fotele do pozycji pionowej, to zostali pięknie uwiecznieni na fotce. Oczywiście telefon i na numer alarmowy, żeby zgłoszenie zrobić. Jak zaczynał rozmowę z kobitą w call center to słyszał gwar (kto dzwonił kiedykolwiek na infolinię, ten wie :)). Jak powiedział o co chodzi to w tle zapanowała cisza. Chyba Pani dyżurna przełączyła na głośnik...

Sprawa od razu miała trafić do kierownictwa...
Swoją drogą Ojciec wyśle jeszcze maila z załącznikami. Dlaczego? Ponieważ wczorajsza sytuacja niczego nie nauczyła i dziś inny patrol niedaleko od tamtego miejsca robił dokładnie to samo i także został uwieczniony...

call_center straż miejska warszawa pole mokotowskie

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 627 (749)
zarchiwizowany

#45012

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Camparis (http://piekielni.pl/44541) przypomina mi, co przechodziłem z moim pracodawcą przez ostatnie dwa miesiące.

Otóż przeprowadziłem się przez kawałek Polski. W domu, w którym mieszkam kiedyś były usługi jednego z operatorów (mojego pracodawcy). Myślę sobie - założę net, będzie kontakt ze światem. Co to przecież - złożę zamówienie u Koleżanek piętro wyżej, które zajmują się sprzedażą. One będą mieć +1 do wyników, a ja będę mieć net i "prezent" od firmy - znaczy wszyscy zadowoleni.

W czym piekielność? Otóż po złożeniu zamówienia przeszło ono drogą do działu technicznego. Technicy wybyli w teren. Odpowiedź "brak możliwości technicznych". Oczywiście moje oczy jak pięciozłotówki... "ale jak to?!". A tak to - żebym mógł mieć net wyższy niż żałosny trzeba wymienić kilkadziesiąt metrów kabla (na głównej linii, więc zwiększa się przepustowość, a więc i możliwość podpięcia większej liczby klientów). Oszacowany przez technika koszt wywołał tylko na mojej twarzy uśmiech politowania... kazali ponowić zamówienie za jakiś czas... no to ponowiłem. Odpis identyczny. Znak w znak (pewnie się d**y nie chciało ruszyć nawet).

Po kilku interakcjach z własną firmą w końcu napisałem do rzecznika klienta z pytaniem "czy firma nie chce moich pieniędzy". I wiecie co? Za półtora tygodnia zadzwonił technik, że mam już podłączony internet i mogę korzystać (była sobota 1 grudnia, w soboty technicy mają dyżury, ale w teren rzadko jeżdżą - od wielkiego dzwonu).

Można było? Można. Trzeba tylko chcieć i wiedzieć gdzie i do kogo napisać czasami.

Najlepszy był komentarz mojego kolegi z Wawy:
- No k***a ja rozumiem, że obcemu nie chcieli zrobić. Ale, swojemu?!

Tak więc walczcie kochani o takie rzeczy, piszcie listy na granicy bandy i pokazujcie absurdy... firma musi być bogata, skoro przychodzi do niej klient i jest odtrącany...

internet usługi

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 63 (115)
zarchiwizowany

#42826

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kiedyś, dawno, dawno temu w mojej firmie (a która jest jednym z największych operatorów telekomunikacyjnych na terenie RP) była sieć biur obsługi klienta. W każdym większym mieście było ich kilkanaście. Takie biuro znajdowało się także w lokalizacji, w której ja pracuję. Do dziś na parterze są lady i okienka, ale pomieszczenia przerobiono na magazyn dla sprzątaczek.

Dziś... pukanie do drzwi, nie zdążyłem nawet odpowiedzieć nic, ale wrota mego gabinetu się otwierają... myślę, że może to kolega J., który jest u nas w firmie wewnętrznym kurierem i przynosi paczki i listy. Niestety. Nie. Do gabinetu wpada stara [K]obita, dobrze po 60-tce.

[K]: Bo tu była firma X i ja chciałam się dowiedzieć co zrobić, żeby zamówić usługi, bo tutaj było...
...i monolog trwa... w końcu udaje mi się dojść do głosu...
[J]a: Proszę Pani, tutaj nie ma obsługi klienta, mamy salon sprzedaży na ulicy Królewskiej.
[K]: Ale tutaj zawsze przychodziłam, tutaj się płaciło rachunki!
[J]: Proszę pani, od 12 lat nie ma tutaj biura obsługi klienta, są salony sprzedaży, proszę się udać do jednego z nich. I jeszcze dokładnie wytłumaczyłem gdzie, podałem dokładny adres.
[K]: Ale pan jest uprzejmy! - powiedziała obrażona i obrażona tak trzasnęła drzwiami, że aż mi laptop na biurku podskoczył.

Nie mam pojęcia dlaczego ochroniarze ją wpuścili, ale następnym razem to im tego nie podaruję...

operatorzy telekomunikacyjni klienci

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (132)

1