Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Dark

Zamieszcza historie od: 23 marca 2012 - 0:40
Ostatnio: 10 maja 2012 - 10:55
O sobie:

http://darksdesigns.wordpress.com/ - wytwory łap moich własnych ;)
---
kliknijcie sierściuchom, będą wdzięczne :)
http://www.care2.com/click-to-donate/wolves/

  • Historii na głównej: 6 z 11
  • Punktów za historie: 7737
  • Komentarzy: 64
  • Punktów za komentarze: 386
 
zarchiwizowany

#27809

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak chyba większość towarzystwa tutaj - najpierw przez czas jakiś poczytywałam, w końcu zdecydowałam się wrzucić kilka swoich historii. Piekielna osobiście bywam jedynie sprowokowana, ale jeśli już, to okrutnie. Ale na początek opowiem o piekielności cudzej. Będzie długo.

Miałam ci ja konia. Zwierz jak zwierz, marki koń, typu czarnego, model fryzyjski [w tym miejscu odsyłam zainteresowanych do googla, żeby zobaczyć jak fryzy wyglądają. bo wyglądają dość charakterystycznie]. Ponieważ jeździłam ′od zawsze′ a najcieplejsze uczucia mam dla zwierzaków, które same polują na własny obiad, nigdy nie miałam fazy ′koooniś, kooooniś, jaki cudniasty i słiciasty′ jako i nigdy nie marzyłam o ′dzikim galopie po plaży przy zachodzącym słońcu′. I ciężko nie trawię tego typu osobniczek, bo zwykle w pakiecie mają też pchanie od razu łap do cudzego zwierza.

Idą sobie kiedyś w dużej, ogromnej wręcz stadninie, zabrać swojego paskuda celem odbycia treningu, a że znajomy puścił go na wybieg [wybiegów dookoła płotu stadniny ze 30] i nie powiedział który, to miałam dłuższy spacer. Idę, zagadałam się po drodze kilka razy ze znajomymi, kilka razy zatrzymałam się przy trenowanych przeze mnie koniach, żeby zobaczyć w jakiej są formie, więc zeszło mi trochę. Słowem kolejnego wyjaśnienia [wybaczcie, ale inaczej nie miałoby to sensu]: na terenie stadniny, w której odbywają się różnej, także dość wysokiej rangi, zawody są 2 knajpy i jedna organizuje imprezy okolicznościowe. Traf chciał, że uczynny kumpel konika odstawił mi elegancko wypucowanego [a wypucowany fryz stanowi widok iście majestatyczny] ale na ostatnim wybiegu, przy samej knajpie. Zwierz był charakterny a na dodatek posiadał podwozie w stanie nienaruszonym, więc testosteron zwykle kazał mu się wytarzać zaraz po czyszczeniu. W rzeczonym wybiegu nie było piachu, tylko sama trawa, więc się nie wybrudził szalejąc. Tak przynajmniej tłumaczył mi później kumpel powód zamknięcia aspołecznego konia blisko imprezy.

Tak, panna młoda dojrzała przez okno pięknego konika. Czarny, błyszczący i ta rozwiana grzywa, cud, miód do foteczek, których będą zazdrościć przyjaciółeczki. Rozumiecie, pokusa nie do odparcia. W czasie, kiedy ona wypakowała się na dwór w sukni jako żywo przypominającej zły sen cukiernika robiącego całe życie bezy, ja, nieświadoma niczego, gawędziłam po drodze.
Więc kiedy wreszcie namierzyłam gdzie moja własność stacjonuje, ujrzałam widok dość niecodzienny. Otóż kuń stał, wyglądając niezwykle malowniczo, przy ogrodzeniu, żując niespiesznie welon, intrygująco kontrastujący z jego czarną [jak piekło, ma się rozumieć] sierścią. Obok na ziemi siedziała i histeryzowała chyba na wdechu, bo bezgłośnie, panna młoda, z zielonymi plamami po trawie na swojej bezowej sukni. Dookoła stał niewielki tłumek i, jak to tłumek, gapił się w ogólnym rozbawieniu.
Najpierw włączył mi się agresor, że ktoś ładuje mi się z łapami do zwierzaka [bo inaczej skąd ten welon i panna młoda pacnięta tyłkiem na wybiegu?]. Potem usłyszałam pstryk migawki i mordka aż mi się zaśmiała na myśl, jak cudne fotograf chwycił ujęcie. Ale migawkę usłyszałam nie tylko ja. Panna młoda momentalnie zebrała się w trybie pospiesznym z ziemi, zagarniając metry kwadratowe poliestru i ruszyła w kierunku fotografa. A że wybiegi ogrodzone były pojedynczą belką na wysokości 1′40m, proces wejściowo-wyjściowy nie stanowił problemu. Mojemu paskudowi się jednak gwałtowne poruszenie nie spodobało, tupnął więc kilka razy, przeżuty welon porzucił i charcząc nieprzyjaźnie [bardzo lubił charczeć na ludzi] ruszył w stronę towarzystwa. W tym momencie wkroczyłam ja, więc na moje ′A-a-a!′, cofnął się i charczał trochę dalej.

I tu, do tej ogólnie śmiesznej historyjki, wkracza piekielność. Ze strony niespodziewanej, bo od maki któregoś z młodych [oboje mówili do niej ′mamo′].
- To jest pani bydle?! - ruszyła energicznie w moją stronę, porzucając wcieranie mocniej plam od trawy w suknię-bezę.
- Moje. I skoro włażą państwo na jego wybieg bez czyjejkolwiek zgody, by może grzeczniej?
- Ja ci szmato j***na dam, bez zgody, k***a! - nooo, przyznam, że tu mnie lekko przymurowało. Zwierzak, jak już pisałam, aspołeczny i temperamentny, więc na podniesione głosy, zamiast jak porządny kuń, skulić uszy i stać pokornie w kącie, podszedł do płotu wyraźnie szukając ujścia dla swojej frustracji, co umknęło wtedy mojej uwadze, i zaczął wnerwiony strzyc uszami.
- Tak to się pani może u siebie w domu odzywać, ja sobie nie życzę - miałam nadzieję, że ją spławię. O naiwności.
- K***a!
- Miło mi, Dark - cóż pozostało, fight fire with fire...
I tu kobieta zrobiła coś, czego się kompletnie nie spodziewałam. Otóż drąc się niemiłosiernie o tym, co moja rodzicielka robiła z bydłem i nierogacizną, czego owocem było moje pojawienie się na świecie, podchodziła coraz bliżej. Myślałam, że do mnie, cobym na pewno usłyszała. Ale nie - za moimi plecami stał zwierz, wkurzony już awanturą i bardzo nabuzowany. Teściowa [czyjakolwiek była] podeszła i nad moim ramieniem, wymyślając mi dalej, walnęła paskuda ′z liścia′ w bok głowy. Paskudowi włączył się tryb ′holy revenge′, kłapnęły dłuuugie końskie siekacze, trzasnęła jakaś kostka, popłynęła krew, piekielna teściowa zawyła, złapała się za kończynę górną i bluzgała mi dalej. I dopiero wtedy ocknęło się towarzystwo dookoła, zaczęli się drzeć, popychać mnie [co szybko się skończyło, bo mam dość stanowcze podejście do nietykalności i przestrzeni osobistej], wygrażać mi i zwierzowi. Ktoś przeszedł pod barierką, ktoś zadzwonił po policję, ktoś wezwał karetkę [do ugryzienia w rękę przez zwierzę roślinożerne... naprawdę mogli ją podwieźć do szpitala sami.]. Paskud, na widok intruza obok siebie, zaczął stawać na zadnich nogach i majtać radośnie kopytami na wysokości głów zebranych dookoła. Sajgon jednym słowem, a powstały w pół minuty. Przepchałam się, głównie krzycząc i używając precyzyjnie dozowanych łokci, do konia, uspokoiłam i, uznawszy, że tak będzie najbezpieczniej, włożyłam mu uzdę, którą przyniosłam i wlazłam mu na grzbiet, bo stąd łatwiej mi było nad nim zapanować. Tak przez jakieś 10 minut, wywaliwszy towarzystwo za barierę za pomocą konia, czekałam na policję, słuchając, jak upiorne babsko zamiast jechać do lekarza, przeklina mnie do 15go pokolenia w przód. Jak patrol przyjechał, byłam gotowa mordować. Musiałam wysłuchać, że wsiadłam na konia żeby uciec z miejsca przestępstwa, a oni bohatersko stojąc murem, uniemożliwili mi ten niecny zamiar. Że poszczułam kobietę koniem [!] oraz że jestem, jako właścicielka konie tresowanego by ′krzywdził niewinnych ludzi′, odpowiedzialna za zniszczenie welonu wartości złotych polskich 800 a także sukni-bezy za 3000. Oraz tego że mam wszy jak nietoperze, krzywo sikam i oby parchy oblazły moje wielbłądy.
Na szczęście cierpliwość policjantów była niewielka, szybko ustalili, że jest nagranie z monitoringu, bo stadnina strzeżona [zapomniałam o tym kompletnie, tak byłam zdenerwowana], spisali protokół, a kiedy piekielna i panna młoda, zaczęły drzeć jadaczki, że konia agresywnego powinno się uśpić, uprzejmy stróż prawa uświadomił im, że mimo tabliczek z zakazem, wlazły na teren prywatny i naraziły na szwank [np udławieniem się welonem] cudzego konia o wartości, jak ze mną skonsultował, grubo ponad 20000, mało tego, mają to na taśmie; czy dalej będą panie dyskutować?

Panie nie dyskutowały. Towarzystwo po półtorej godziny zebrało się i, nadal złorzecząc, mimo upomnień policjantów, że mogą dostać mandat, i oddaliło się ku ogólnej uldze. Karetka na szczęście nie przyjechała.
Na koniec podeszły do mnie dwie osoby: fotograf, żeby rzucić niezbyt mądre podziękowania za niezwykłe zdjęcia oraz policjant, który spędził czas na przeglądaniu monitoringu z sugestią, żeby może, hmmm, paskudowi zainstalować jakiś kaganiec czy cuś. Żeby się żadną panną młodą nie udławił ani teściową nie zatruł...

Dziwi mnie tylko... naprawdę zrujnowanie sobie dnia ślubu było warte tej idiotycznej awantury...?

stadnina

Skomentuj (62) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 365 (457)