Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

EireneK

Zamieszcza historie od: 10 grudnia 2013 - 16:52
Ostatnio: 12 stycznia 2019 - 19:55
  • Historii na głównej: 9 z 13
  • Punktów za historie: 2892
  • Komentarzy: 73
  • Punktów za komentarze: 436
 
zarchiwizowany

#80168

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sytuacja sprzed pół godziny, tym razem to ja byłam piekielna i to bardzo.
Wynajmuję pokój w pewnym mieszkaniu, w którym zwolnił się właśnie drugi pokój jednoosobowy. Ponieważ właściciele są z daleka poprosili żebym pokazywała pokój ewentualnym zainteresowanym, w zamian za obniżkę czynszu. Zgodziłam się i takim sposobem umówiłam kilka osób na obejrzenie pokoju. Tak się złożyło, że 2 dziewczyny umówiłam na dziś na godzinę 11. Jedna z nich przyjechała 10 minut wcześniej, obejrzała pokój i się zdecydowała. I w tym momencie dzwoni druga dziewczyna, że jest pod klatką i żeby ją wpuścić. Zadzwoniłam do właścicielki, powiedziała, że trudno, kto pierwszy ten lepszy i żeby powiedzieć tej drugiej dziewczynie, że właśnie ktoś inny się zdecydował. Dziewczyna się rozpłakała jak jej to powiedziałam, bo przyjechała z daleka, a ja nie miałam pojęcia co jej mam powiedzieć. W życiu nie czułam się tak podle i czuję, że jeśli reinkarnacja istnieje to w kolejnym życiu będę szczotką do kibla.

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 2 (36)
zarchiwizowany

#74418

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z dzisiaj. Z góry przepraszam, że trochę nieskładna i długa, ale wciąż jestem zdenerwowana tym co się wydarzyło.
Mieszkam około 70 km od moich rodziców. Ponieważ dziś miałam wolne, zaprosiłam mamę, by mnie odwiedziła. Mama przyjechała, miło spędziłyśmy dzień. Ok 15, kiedy odprowadzałam ją na autobus, mama potknęła się i upadła na tyle niefortunnie, że zdarła sobie pół twarzy i kolana. Kiedy wstała (ze sporym trudem) okazało się, że chodzenie sprawia jej straszny ból. Wystraszyłam się, bo mama ma wstawioną endoprotezę stawu biodrowego, a taki upadek mógł spowodować uszkodzenie tej protezy, czyli ponowną operację. Zadzwoniłam po pogotowie, karetka przyjechała dość szybko, ratownik powiedział, że zabierają mamę na ortopedię do szpitala x. Kiedy i ja dotarłam do tego szpitala dowiedziałam się, że mama jest na SORze, niestety jeszcze nie została zbadana, więc nic nie wiadomo o jej stanie, trzeba czekać. Poprosiłam panią w okienku by w powiadomiła mnie gdy będzie coś wiadomo i ulokowałam się w poczekalni. Ok 16:30 (ponad godzinę od przyjęcia na SOR) poszłam do okienka zapytać czy już może coś wiadomo, czy w ogóle ktoś mamę zbadał. Pani powiedziała, że mama jest w systemie jako przyjęta, ale nic więcej nie wiadomo, max do godziny będzie wiadomo czy mama zostaje na noc w szpitalu czy wraca do domu. Mówię pani, że będę w poczekalni i w razie czego proszę o informację. Pani odpowiada, że oczywiście mnie powiadomi. Kolejną godzinę siedzę jak na szpilkach, dzwonię do domu, żeby tata się nie martwił czemu mama nie wraca. Przed 18 znowu podchodzę do okienka i pytam czy już coś wiedzą o mamie. Pani mówi, że potrzebna jest konsultacja chirurga ortopedy, a on teraz operuje, za niecałą godzinę kończy (czy operacje ortopedyczne o takiej porze to normalka?), wtedy pójdzie do mamy, mam czekać. Martwię się coraz bardziej, na domiar złego telefon mi pada, więc do mamy też nie mogę zadzwonić. O 19 znów pytam w okienku o mamę, pani mówi, że była badana, ale wyników wciąż nie ma, więc nie powie mi czy mama zostanie na noc czy wyjdzie. Pytam więc czy wiadomo chociaż kiedy będą mogli powiedzieć cokolwiek o stanie mamy, orientacyjnie, bo czekam już prawie 4 godziny i wciąż nic nie wiem. Z głębi pomieszczenia za okienkiem odezwał się jakiś ratownik czy też lekarz, że moja mama nie jest jedyną pacjentką, zresztą taki upadek to nic takiego, on nie wie kiedy będzie coś wiadomo i jak chcę to mogę siedzieć i czekać albo jechać do domu, to nie jego sprawa. No serio tak mnie zatkało, że nie wiedziałam już co powiedzieć i w ogóle co zrobić. Ja rozumiem, że są pilniejsze sprawy zagrożenia życia, ale chyba jakiś szacunek do pacjenta i jego rodziny, która w nerwach czeka długie godziny na jakiekolwiek wieści, powinien się należeć. Mimo wszystko nie chciałam robić awantury, zresztą nie wierzyłam, że to cokolwiek pomoże, więc wróciłam do domu, żeby podładować telefon. Już z domu ok 20 zadzwoniłam do mamy, u której był akurat lekarz z wynikami. Przed 21 mama dzwoni wreszcie, że badania wyszły ok czyli jest tylko mocno poobijana i została wypisana. I tu się pojawia pytanie czy to ja mam jakieś dziwne pojęcie o standardach opieki medycznej, a wypisywanie pacjentów o takich porach jest normą, czy to jednak poszło coś nie tak?

słuzba_zdrowia

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 0 (36)
zarchiwizowany

#57120

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ciąg dalszy historii o moim "cudownym" współlokatorze, którą możecie przeczytać tu http://piekielni.pl/56700 . Wybryki ze światłem sobie odpuścił (mam nadzieję, że na stałe- odpukać!) gdy ochrzaniłam go ostro przy jego dziewczynie. A ponieważ natura nie znosi próżni, to D. musiał znaleźć sobie nową rozrywkę. Padło na grafik wynoszenia śmieci. Otóż nie zważając na obowiązującą kolejkę gorliwy porządniś wynosi co rusz niepełne worki, by potem przyczepiać się do każdego, że tylko on opróżnia kosz. Gdy zwróciliśmy uwagę, że nie musi przecież wynosić gdy jest kolejka innej osoby, stwierdził, że on jak ma czas a widzi, że można wynieść, to wynosi- nie to co my leniuchy. Postanowiłam więc pewnego razu ubiec go i wychodząc do pracy wynieść śmieci, niestety worek był tylko do połowy pełny, więc zostawiłam je z zamiarem, że wyniosę po pracy, będąc pewną, że przez cały dzień ktoś coś jeszcze dołoży i się uzbiera. Przed wyjściem zabrałam klucze od śmietnika informując wszystkich o swoich "śmieciowych planach". Po powrocie z pracy zaglądam do kosza, a tam pusto. Pytam, kto wyniósł śmieci i słyszę, że oczywiście D., a jak chciałam wynieść to mogłam to zrobić przed pracą. Myślę "OK, następnym razem tak zrobię". Przy następnej okazji zebrałam się więc wcześniej, spakowałam worek, zakładam płaszcz, a tu nagle D. wyskakuje w te pędy z pokoju, zabiera worek, przepycha mnie w korytarzu, zarzuca kurtkę na ramiona i wychodzi. Gdy próbowałam go zatrzymać zwyczajnie mnie olał. Wkurzyłam się z lekka, ale w końcu pomyślałam, że jak tak to lubi to niech to robi, a następnym razem jak przyjdzie z pretensją, że tylko on wynosi, to oleję go tak samo jak on mnie.
Zbliżały się święta i wszyscy w mieszkaniu wiedzieli kto kiedy wraca do rodziców- okazało się, że D. wraca jako pierwszy, bo już w czwartek, a ja jako ostatnia, bo dopiero w niedzielę. I co robi mój wspaniały współlokator? Oczywiście zabiera klucze od śmietnika, a śmieci zostawia, po czym bezczelnie z domu wysyła nam wiadomość przez twarzoksiążkę, żebyśmy sobie teraz spróbowali wynieść śmieci przed świętami. Jak nic miałam ochotę mu te śmieci zostawić na jego łóżku, żeby zakwitły przez święta, no ale wiadomo, lepszym trzeba być, a i M. który dzieli z nim pokój by na tym ucierpiał, choć nie zasłużył. Pożyczyłam więc przed wyjazdem klucze do śmietnika od sąsiada i zagrałam D. na nosie, co po powrocie z wyjazdu świątecznego wyraźnie popsuło mu humor.

współlokator

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1 (31)
zarchiwizowany

#56700

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Rzecz będzie o piekielnym współlokatorze. Na początek słowo wstępne. We wrześniu przeprowadziłam się wraz z przyjaciółką A. do nowego mieszkania. Tanio, wszędzie blisko, mieszkanie schludne i zadbane, właściciele przemili- nic tylko brać. Obie z A. wiedziałyśmy, że drugi pokój w rzeczonym mieszkaniu zajmuje 2 chłopaków w wieku A. (czyli II rok studiów), a kilka lat młodszych ode mnie. Dlatego myślimy- jak młodsi to damy sobie z nimi radę. Nic bardziej mylnego. Chłopaki wprowadzili się w październiku. Z jednym z nich- M. dogadałyśmy się od razu- bardzo sympatyczny, towarzyski, kontaktowy. Z drugim- D. już gorzej. Już na drugi dzień po zapoznaniu się M. powiedział, że nie wie czy da radę wytrzymać z D. kolejne miesiące (przed wakacjami mieszkali razem kilka miesięcy, a na wakacje, jak wielu studentów, wyjeżdżali w rodzinne strony). Że niby D. to jeden wielki cwaniak, że nie liczy się z innymi, byle jemu pasowało, patrzy tylko jak komuś dopiec, dokuczyć itp. Słowa te potraktowałam z rezerwą, w końcu nie znałam jeszcze żadnego z nich, to i nie ma co sądzić pochopnie. Jednak szybko okazało się, że to święta prawda. Po kilku tygodniach zupełnie przypadkiem podczas rozmowy wypłynęło, że D. używa moich środków czystości (mydło, płyn do płukania ust). Stały na wierzchu, to uznał, że to wspólne. To nic, że inni swoje też trzymali na wierzchu, po prostu te moje spodobały mu się najbardziej. A że nie kupujemy na spółkę- no przecież ile to kosztuje? Kiedy stanowczo się sprzeciwiłam takiej sytuacji, kupił sobie swoje mydło, a z płynu (ponoć) przestał korzystać. Chwila spokoju, ale nie na długo. Potem zaczęło się wywalanie cudzych naczyń ze zlewu, bo on chce mieć pusty zlew jak myje swoje. Nie żeby nasze leżały tam całe wieki niemyte, ot jeden talerz i kubek po śniadaniu, niektórzy wolą myć większe ilości za jednym razem. Ale ok, to jeszcze dało się przeboleć. Tyle, że D. znalazł sobie kolejny sposób jak wkurzać ludzi. Jak tylko przychodzi z uczelni i widzi, że jestem w mieszkaniu, włazi jak gdyby nigdy nic do mojego pokoju i mruga światłem. Jako, że mam wadę wzroku, to moje oczy źle znoszą tego typu wygłupy- bolą, łzawią i nie wiadomo co jeszcze. O działaniu na nerwy nie wspomnę. A że impulsywna ze mnie istota, to i ryknąć potrafię i kilka razy udało mi się go przegonić darciem godnym demona. Nic to, przyłazi dalej, bo niesamowicie bawi go wnerwianie innych. Pomyślałam więc, że trzeba to zignorować, to się "wielki bachor" w końcu znudzi i przestanie, a na oczy będę zakładać klapki żeby nie bolały. Ale i na to znalazł sposób żeby pograć mi na nerwach. Teraz za każdym razem gdy idę do łazienki wziąć prysznic gasi mi światło (włącznik mamy na korytarzu) i muszę się myć po ciemku. Już na serio nie wiem co z tym debilem zrobić, bo po ludzku nie rozumie, krzyk go jeszcze bardziej nakręca, a do podobnie dziecinnych zabiegów wolałabym się nie uciekać- toż to poziom podstawówki.

współlokator

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 9 (49)

1