Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Filozofff

Zamieszcza historie od: 25 stycznia 2015 - 19:37
Ostatnio: 7 kwietnia 2015 - 18:47
  • Historii na głównej: 1 z 2
  • Punktów za historie: 400
  • Komentarzy: 8
  • Punktów za komentarze: 15
 

#65669

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o zachowaniu się panów policjantów.

Na początku studiów, wraz z paczką znajomych, mieszkaliśmy po studencku w starej kamienicy w dużym mieście wojewódzkim, znanym ze sporej liczby studentów i malowniczego rynku. W naszym lokum pomieszkiwał kiedyś niejaki Pan Mietek, w bliższym lub dalszym stopniu spokrewniony z właścicielką, od której mieszkanie wynajmowaliśmy. Pana Mietka nigdy nie mieliśmy okazji osobiście poznać (jak się dowiedzieliśmy później, został dawno temu wymeldowany przez właścicielkę i ogólne gdzieś zniknął), ale przychodziła na nasz adres ogromna ilość korespondencji do niego - głównie wezwania do prokuratury, listy z banków itp.

Teraz wyobraźcie sobie spokojny, piątkowy poranek. Wszyscy mają wolne od zajęć, więc o 9:00 na mieszkaniu panuje jeszcze błoga cisza i lenistwo. Nagle rozlega się donośne pukanie do drzwi. Pech - moje łóżko znajdowało się najbliżej drzwi, toteż wstaję, podchodzę i niechętnie naciskam na klamkę. W tym momencie drzwi otwierają się z rozmachem i do środka wparowuje dwóch panów "niebieskich", machając mi przed nosem czymś, co ponoć było nakazem przeszukania mieszkania (nie dane mi było zapoznać się dokładnie z tym dokumentem, dostałem go ledwie na chwilę, po czym został mi wyrwany z rąk).
Otóż policjanci mieli za zadanie znalezienie Pana Mietka i zaprowadzenie go do prokuratury.

Piekielne w tym wszystkim było jednak ich zachowanie - byli agresywni, krzyczeli, grozili (np. że mnie zaraz "zamkną na 24, bo mogą"), pchali się wszędzie i mieli serdecznie gdzieś nasze wyjaśnienia. Szczególnie jeden z funkcjonariuszy zachowywał się jakby dawno nikogo nie uderzył i bardzo miał na to ochotę. Na szczęście wszystko zakończyło się bez zbędnych incydentów, gdyż drugi z "niebieskich" w końcu zaskoczył, że my chyba naprawdę jesteśmy tylko najemcami i pojęcia nie mamy czego od nas chcą (i, co ważne, zaczął uspokajać swojego kolegę). Zadzwoniliśmy do właścicielki, przekazaliśmy drugiemu z policjantów słuchawkę (stwierdziłem, że z pierwszym nie ma już co rozmawiać) i w końcu sprawę wyjaśniliśmy.

Jak reagować w takich sytuacjach? Co można by zrobić, gdyby jednak sytuacja się zaostrzyła? Jak można bronić się przed agresywnymi policjantami, żeby nie zostać oskarżony o napaść na funkcjonariusza na służbie? Wtedy byliśmy zbyt zaaferowani całą sytuacją, ale dziś pewnie zaraz bym myślał o złożeniu skargi na tych panów, tylko czy to miałoby jakikolwiek sens?

policja

Skomentuj (35) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 206 (308)
zarchiwizowany

#65681

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Od lat pracuję przy weselach, najpierw jako kelner, potem (dzięki skromnym zdolnościom muzycznym) grając na basie w kapeli weselnej. Jak można się domyślić - duża liczba ludzi + jeszcze większa ilość alkoholu to wprost idealne warunki do wylęgania się wielu piekielnych sytuacji. Zacznijmy od tej, która najbardziej mi podniosła ciśnienie...

Wesele w remizie w małej miejscowości, której nazwy już nawet nie pamiętam, godzina w okolicach 22-23:00. Po długiej przerwie (ciepłe danie + puszczanie lampionów jeśli mnie pamięć nie myli) stoimy z zespołem na scenie, stroimy instrumenty, zaraz mamy zacząć grać. Co istotne dla historii - scena dość wysoka, sięgała mi do połowy klatki piersiowej, a do niskich nie należę (wchodziło się na nią po schodkach z jednej strony). Wtem podchodzi chwiejnie pod scenę Pan Piekielny [PP], ewidentnie już pijany, i zaczyna do nas coś mówić. Podchodzę więc, pochylam się w jego stronę (z gitarą na ramieniu) i pytam:

[JA]: Przepraszam, ale nie zrozumiałem pana. W czymś pomóc?
[PP]: No co jesss ku**a, gramy czy nie gramy?!
[JA]: Już proszę pana, pół minuty - kończymy się stroić i już gramy.
[PP]: No to ruchy, ku**a!

W tym miejscu historia mogłaby się skończyć i (niestety) była by tylko jedną z wielu typowych dla tej pracy. Nihil novi. Ale nie...

W tym momencie, z przyczyn nie do końca dla mnie zrozumiałych, PP wyciąga rękę, chwyta za gryf od mojej gitary i zaczyna szarpać. Przyznam, iż w pierwszej chwili byłem tak zaskoczony, że nie wiedziałem zupełnie co zrobić w tej sytuacji, może poza odruchową próbą nie spadnięcia grubo ponad metr w dół. Jako że bardzo źle reaguję na dotykanie mojego sprzętu bez pozwolenia (wybaczcie, to silniejsze ode mnie), zagotowało się we mnie niesamowicie, zaraz jak tylko minęło pierwsze zaskoczenie. Tutaj muszę podziękować (prawdopodobnie) żonie PP i pannie młodej, które szybko zareagowały, porządnie ochrzaniły PP i odprowadziły do stolika, zanim ja zdążyłem zrobić coś, czego bym się później musiał wstydzić.

Ale czy to koniec jego piekielności? Zgadliście...

Może godzinę później PP znowu stoi pod sceną i coś na nas wykrzykuje. Olewamy sytuację i robimy swoje, bo i cóż innego zrobić? Problem w tym, że w końcu PP przestaje się zadowalać krzykami i zmierza (chwiejnie ale wytrwale) w stronę schodków prowadzących na scenę. Już w pełni opanowany zastanawiam się, co tu zrobić żeby nam człowiek przypadkiem sprzętu nie uszkodził i jednocześnie wypatruję ratunku w postaci domniemanej żony PP. Tak, tym razem też zainterweniowała. Razem z panem młodym i starszym drużbą, którzy wyprowadzili PP za fraki z remizy, dzięki czemu do rana mieliśmy już spokój.

Chciałbym tylko pogratulować Panu Piekielnemu wkurzenia paru ludzi, zepsucia młodym wesela i narobienia wstydu przed całą rodziną. A pani, którą wziąłem za żonę PP przesyłam szczere wyrazy współczucia jeśli nią faktycznie jest.

wesela

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 69 (217)

1