Profil użytkownika
Injustice ♀
Zamieszcza historie od: | 13 lipca 2012 - 19:46 |
Ostatnio: | 30 grudnia 2020 - 20:57 |
O sobie: |
Może i aspołeczna, ale za to jaka wyobraźnia! |
- Historii na głównej: 1 z 3
- Punktów za historie: 748
- Komentarzy: 10
- Punktów za komentarze: 21
Nadeszły wakacje, zrobiło się ciepło, dzieciaki zaczynają wariować z nudów.
Od jakiegoś czasu na moim osiedlu ktoś notorycznie rzuca surowymi jajkami z okien, kiedy jakiś przechodzień znajduje się akurat w 'strefie oberwania'. Może rzucają różne osoby, może ta sama (jajka lecą z różnych bloków, ale możliwe jest wejście na dach, więc ciężko ustalić). Istotne (i najbardziej piekielne) jest jednak to, że oberwać takim jajkiem to nic miłego - to po pierwsze. Po drugie we mnie rzucono (jajko spadło jakieś pół metra obok, miałam wielkie szczęście), kiedy akurat spacerowałam z psem. A że mój pies jest małych rozmiarów - jajko uderzające w jego głowę zabiłoby go na miejscu.
I teraz kto by za to odpowiadał? Dziecko, które po rzucie się schowa i nie wie nawet, że zabiło zwierzę? Rodzice, którzy tym bardziej nie wiedzą, co robi ich dziecko? Ja, bo śmiałam wyprowadzić psa na spacer?
Od jakiegoś czasu na moim osiedlu ktoś notorycznie rzuca surowymi jajkami z okien, kiedy jakiś przechodzień znajduje się akurat w 'strefie oberwania'. Może rzucają różne osoby, może ta sama (jajka lecą z różnych bloków, ale możliwe jest wejście na dach, więc ciężko ustalić). Istotne (i najbardziej piekielne) jest jednak to, że oberwać takim jajkiem to nic miłego - to po pierwsze. Po drugie we mnie rzucono (jajko spadło jakieś pół metra obok, miałam wielkie szczęście), kiedy akurat spacerowałam z psem. A że mój pies jest małych rozmiarów - jajko uderzające w jego głowę zabiłoby go na miejscu.
I teraz kto by za to odpowiadał? Dziecko, które po rzucie się schowa i nie wie nawet, że zabiło zwierzę? Rodzice, którzy tym bardziej nie wiedzą, co robi ich dziecko? Ja, bo śmiałam wyprowadzić psa na spacer?
Podwórko osiedlowe
Ocena:
366
(484)
zarchiwizowany
Skomentuj
(16)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Od jakiegoś czasu jestem posiadaczką szczeniaka małej rasy. Spacery z nim (a raczej nią), to jak przeprawa przez piekło. Wciąż te same pytania, branie na ręce bez zgody itd. Dziś jednak dwie kobiety przebiły wszystko...
Sytuacja 1. - przystanek tramwajowy.
Stoję na przejściu, światło czerwone, więc czekam. Obok znajduje się przystanek, a na nim siedzi dwoje staruszków. Psiak młody, więc do wszystkich leci merdając ogonkiem. Babcia zachwycona, wstaje, łapie na smycz w odległości kilkunastu cm od szyi psa i podnosi go z ziemi na swoje ręce ciągnąc za tę smycz. Mnie zamurowało i wydałam z siebie tylko "hyyyyyyyyyy", a pani niespeszona przytula psa i słodko tłumaczy: "Bo ja myślałam, że szeleczki ma, a nie obróżkę".
Sytuacja 2. - siedzę nad Odrą z kolegą, pijemy soczek, psicho spuszczone ze smyczy, ale i tak siedzi na kolanach. Idą dwie panie z dużym psem, jedna cywilizowana, druga już mniej. Ta "dzika" podchodzi do nas, standardowo szczeniaka na ręce i cieszy się, że ten zaczął ją lizać. Mówię do niej, że nie chcę, żeby dawała się lizać po twarzy, bo to zarazki i w ogóle, na co ona: "Ale ja nie mogę odmówić, jak piesek chce całuska! I nie mam żadnych chorób", po czym otwiera usta, żeby język psa mógł wejść do środka...
Uwierzcie mi, że czegoś tak ohydnego, to jeszcze w życiu nie widziałam!
Sytuacja 1. - przystanek tramwajowy.
Stoję na przejściu, światło czerwone, więc czekam. Obok znajduje się przystanek, a na nim siedzi dwoje staruszków. Psiak młody, więc do wszystkich leci merdając ogonkiem. Babcia zachwycona, wstaje, łapie na smycz w odległości kilkunastu cm od szyi psa i podnosi go z ziemi na swoje ręce ciągnąc za tę smycz. Mnie zamurowało i wydałam z siebie tylko "hyyyyyyyyyy", a pani niespeszona przytula psa i słodko tłumaczy: "Bo ja myślałam, że szeleczki ma, a nie obróżkę".
Sytuacja 2. - siedzę nad Odrą z kolegą, pijemy soczek, psicho spuszczone ze smyczy, ale i tak siedzi na kolanach. Idą dwie panie z dużym psem, jedna cywilizowana, druga już mniej. Ta "dzika" podchodzi do nas, standardowo szczeniaka na ręce i cieszy się, że ten zaczął ją lizać. Mówię do niej, że nie chcę, żeby dawała się lizać po twarzy, bo to zarazki i w ogóle, na co ona: "Ale ja nie mogę odmówić, jak piesek chce całuska! I nie mam żadnych chorób", po czym otwiera usta, żeby język psa mógł wejść do środka...
Uwierzcie mi, że czegoś tak ohydnego, to jeszcze w życiu nie widziałam!
Dwór
Ocena:
139
(191)
zarchiwizowany
Skomentuj
(3)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
Historia Shawnee o piekielnej współlokatorce przypomniała mi moje własne przeboje z podobną dziewczyną.
Działo się to jakoś rok-dwa lata temu, a więc miałam wtedy 19 lub 20 lat. Mieszkałam (zresztą dalej mieszkam) w mieszkaniu mojej babci, które ma dwa pokoje. Żeby wspomóc babcię, postanowiłam wynająć jeden z nich (niestety jest przechodni, ale co tam. Student w potrzebie wszystko weźmie ;-)).
Na popularnym portalu z gumowym drzewkiem w nazwie zamieściłam piękne ogłoszenie, ze zdjęciami i oczywiście bez informacji, że to mieszkanie jest moje. Po prostu jestem zaprzyjaźniona z właścicielką i tyle.
Najpierw zgłosiła się dziewczyna, która pomieszkała tylko pół miesiąca. Uciekała ze stancji od piekielnej babci (niezłe przeboje nią miała, ale to materiał na inną historię). Potem miała w planach wynająć coś z koleżankami ze studiów, więc potrzebowała jedynie "poczekalni". Była sympatyczna i fajnie nam się żyło, a więc byłam pełna nadziei umieszczając ogłoszenie po raz kolejny.
Tym razem zgłosiła się również 19-20letnia dziewczyna, która oglądała mieszkanie przez niecałą minutę, po czym wyszła mówiąc, że na pewno bierze. Lekkie zdziwienie, ale ok. Ja tam nie mam problemu z zarabianiem. W ustalonym dniu przywieźli ją rodzice, obejrzeli całe mieszkanie, łącznie z zajrzeniem do mojego (!) pokoju. Siedziałam akurat z chłopakiem, a że było to jakoś koło 12.00, jedliśmy śniadanie. Rodzice piekielnej wyszli na balkon (znajduje się tuż przed moim pokojem) i mama z córką podziwiały boisko, a ojciec stał oparty o barierkę i oglądał sobie jak jemy. Super.
Pierwsze wrażenie zrobiła jako tako dobre. Jak rodzice pojechali, było już tylko gorzej. "Córka nie pali" - nie, kopci jak smok. Nie uprzedzała, kiedy szła palić. Czasem zamykałam okno dopiero, jak poczułam, a więc dym zdążył mi już nalecieć do pokoju. Jak pet spadł na ziemię, to trudno - niech leży, może jakiś gołąb przyleci i zje.
Syf niemiłosierny. Po dwóch tyg. miałam już dość samotnego sprzątania i wywiesiłam na lodówce rozpiskę zadań i grafik - co tydzień mamy się zmieniać. Wszystko ok, rozkład zatwierdzony.
Z piekielną mieszkałam coś koło 3 czy 4 miesięcy - ani razu nie dotknęła odkurzacza, ani razu nie umyła wanny ani kuchenki. Co tydzień, jak jej pytałam kiedy posprząta, mówiła ze zdziwieniem, że przecież już sprzątała. Zaciskałam zęby i myślałam "ok", a że dupka wołowa jestem, głupio mi było na nią po prostu ryknąć. Dziewczyna maksymalnie rozpieszczona, taka stereotypowa jedynaczka. Co weekend jechała do domu i przywoziła masę słoików z kotletami, zupami itd. - sama nic ugotować nie potrafiła. Rodzice przywieźli jej nawet mikrofalówkę, której w mieszkaniu nie było, zatem jej kulinarne podboje ograniczały się do włożenia białej misy (taka okropna, zatłuszczona, bo nawet pozmywać nie potrafiła - raz udało mi się zwrócić jej uwagę, jak zatłuściła sitko tak, że się brzydziłam go dotknąć) i kliknięcia "start".
Pewnego poranka wstałam, idę się umyć, a tu lustro całe szare i zamazane - nic nie widać. Idę do niej i pytam, o co chodzi. "Bo ja chciałam umyć, ale nie mogłam spłukać, to zostawiłam". Wtedy udało mi się wskrzesić moją asertywność i powiedziałam, że ja tego na pewno nie zrobię. W końcu pomaszerowała z wielkim fochem i posprzątała po sobie te rozmazańce. W mieszkaniu był też problem z kranem i choć powtarzałam jej tysiące razy DOKRĘCAJ GO, ona ciągle... nie wiem... zapominała? W końcu zaczęłam podkładać pod kapiący kran kolorowe karteczki. Krople je rozmaczały na papkę. Dopiero jak to zauważała, dokręcała kran i wywalała papkę. A na drugi dzień od nowa...
Koniec końców wyprowadziła się sama z siebie, choć i tak miałam jej podziękować od nowego miesiąca.
Czara piekielności przelała się, gdy wróciłam późnym popołudniem do domu ze szkoły, a jej już nie było - zero odzewu na moją komórkę, ani nawet nie zadzwoniła do mojej mamy, z którą podpisywała umowę, jako z właścicielką. Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie to, że jakoś musiała oddać klucze. Co zrobiła? Położyła je pod wycieraczkę. Nie płasko, ale tak po prostu - jako pęk. Jak tylko wysiadłam z windy, zobaczyłam, że wycieraczka jest mocno wybrzuszona. Całe szczęście, że nikt przede mną nie przechodził przez piętro...
Działo się to jakoś rok-dwa lata temu, a więc miałam wtedy 19 lub 20 lat. Mieszkałam (zresztą dalej mieszkam) w mieszkaniu mojej babci, które ma dwa pokoje. Żeby wspomóc babcię, postanowiłam wynająć jeden z nich (niestety jest przechodni, ale co tam. Student w potrzebie wszystko weźmie ;-)).
Na popularnym portalu z gumowym drzewkiem w nazwie zamieściłam piękne ogłoszenie, ze zdjęciami i oczywiście bez informacji, że to mieszkanie jest moje. Po prostu jestem zaprzyjaźniona z właścicielką i tyle.
Najpierw zgłosiła się dziewczyna, która pomieszkała tylko pół miesiąca. Uciekała ze stancji od piekielnej babci (niezłe przeboje nią miała, ale to materiał na inną historię). Potem miała w planach wynająć coś z koleżankami ze studiów, więc potrzebowała jedynie "poczekalni". Była sympatyczna i fajnie nam się żyło, a więc byłam pełna nadziei umieszczając ogłoszenie po raz kolejny.
Tym razem zgłosiła się również 19-20letnia dziewczyna, która oglądała mieszkanie przez niecałą minutę, po czym wyszła mówiąc, że na pewno bierze. Lekkie zdziwienie, ale ok. Ja tam nie mam problemu z zarabianiem. W ustalonym dniu przywieźli ją rodzice, obejrzeli całe mieszkanie, łącznie z zajrzeniem do mojego (!) pokoju. Siedziałam akurat z chłopakiem, a że było to jakoś koło 12.00, jedliśmy śniadanie. Rodzice piekielnej wyszli na balkon (znajduje się tuż przed moim pokojem) i mama z córką podziwiały boisko, a ojciec stał oparty o barierkę i oglądał sobie jak jemy. Super.
Pierwsze wrażenie zrobiła jako tako dobre. Jak rodzice pojechali, było już tylko gorzej. "Córka nie pali" - nie, kopci jak smok. Nie uprzedzała, kiedy szła palić. Czasem zamykałam okno dopiero, jak poczułam, a więc dym zdążył mi już nalecieć do pokoju. Jak pet spadł na ziemię, to trudno - niech leży, może jakiś gołąb przyleci i zje.
Syf niemiłosierny. Po dwóch tyg. miałam już dość samotnego sprzątania i wywiesiłam na lodówce rozpiskę zadań i grafik - co tydzień mamy się zmieniać. Wszystko ok, rozkład zatwierdzony.
Z piekielną mieszkałam coś koło 3 czy 4 miesięcy - ani razu nie dotknęła odkurzacza, ani razu nie umyła wanny ani kuchenki. Co tydzień, jak jej pytałam kiedy posprząta, mówiła ze zdziwieniem, że przecież już sprzątała. Zaciskałam zęby i myślałam "ok", a że dupka wołowa jestem, głupio mi było na nią po prostu ryknąć. Dziewczyna maksymalnie rozpieszczona, taka stereotypowa jedynaczka. Co weekend jechała do domu i przywoziła masę słoików z kotletami, zupami itd. - sama nic ugotować nie potrafiła. Rodzice przywieźli jej nawet mikrofalówkę, której w mieszkaniu nie było, zatem jej kulinarne podboje ograniczały się do włożenia białej misy (taka okropna, zatłuszczona, bo nawet pozmywać nie potrafiła - raz udało mi się zwrócić jej uwagę, jak zatłuściła sitko tak, że się brzydziłam go dotknąć) i kliknięcia "start".
Pewnego poranka wstałam, idę się umyć, a tu lustro całe szare i zamazane - nic nie widać. Idę do niej i pytam, o co chodzi. "Bo ja chciałam umyć, ale nie mogłam spłukać, to zostawiłam". Wtedy udało mi się wskrzesić moją asertywność i powiedziałam, że ja tego na pewno nie zrobię. W końcu pomaszerowała z wielkim fochem i posprzątała po sobie te rozmazańce. W mieszkaniu był też problem z kranem i choć powtarzałam jej tysiące razy DOKRĘCAJ GO, ona ciągle... nie wiem... zapominała? W końcu zaczęłam podkładać pod kapiący kran kolorowe karteczki. Krople je rozmaczały na papkę. Dopiero jak to zauważała, dokręcała kran i wywalała papkę. A na drugi dzień od nowa...
Koniec końców wyprowadziła się sama z siebie, choć i tak miałam jej podziękować od nowego miesiąca.
Czara piekielności przelała się, gdy wróciłam późnym popołudniem do domu ze szkoły, a jej już nie było - zero odzewu na moją komórkę, ani nawet nie zadzwoniła do mojej mamy, z którą podpisywała umowę, jako z właścicielką. Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie to, że jakoś musiała oddać klucze. Co zrobiła? Położyła je pod wycieraczkę. Nie płasko, ale tak po prostu - jako pęk. Jak tylko wysiadłam z windy, zobaczyłam, że wycieraczka jest mocno wybrzuszona. Całe szczęście, że nikt przede mną nie przechodził przez piętro...
Mieszkanko
Ocena:
137
(177)
1
« poprzednia 1 następna »