Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Injustice

Zamieszcza historie od: 13 lipca 2012 - 19:46
Ostatnio: 30 grudnia 2020 - 20:57
O sobie:

Może i aspołeczna, ale za to jaka wyobraźnia!

  • Historii na głównej: 1 z 3
  • Punktów za historie: 748
  • Komentarzy: 10
  • Punktów za komentarze: 21
 

#52003

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nadeszły wakacje, zrobiło się ciepło, dzieciaki zaczynają wariować z nudów.

Od jakiegoś czasu na moim osiedlu ktoś notorycznie rzuca surowymi jajkami z okien, kiedy jakiś przechodzień znajduje się akurat w 'strefie oberwania'. Może rzucają różne osoby, może ta sama (jajka lecą z różnych bloków, ale możliwe jest wejście na dach, więc ciężko ustalić). Istotne (i najbardziej piekielne) jest jednak to, że oberwać takim jajkiem to nic miłego - to po pierwsze. Po drugie we mnie rzucono (jajko spadło jakieś pół metra obok, miałam wielkie szczęście), kiedy akurat spacerowałam z psem. A że mój pies jest małych rozmiarów - jajko uderzające w jego głowę zabiłoby go na miejscu.

I teraz kto by za to odpowiadał? Dziecko, które po rzucie się schowa i nie wie nawet, że zabiło zwierzę? Rodzice, którzy tym bardziej nie wiedzą, co robi ich dziecko? Ja, bo śmiałam wyprowadzić psa na spacer?

Podwórko osiedlowe

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 366 (484)
zarchiwizowany

#36157

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Od jakiegoś czasu jestem posiadaczką szczeniaka małej rasy. Spacery z nim (a raczej nią), to jak przeprawa przez piekło. Wciąż te same pytania, branie na ręce bez zgody itd. Dziś jednak dwie kobiety przebiły wszystko...

Sytuacja 1. - przystanek tramwajowy.
Stoję na przejściu, światło czerwone, więc czekam. Obok znajduje się przystanek, a na nim siedzi dwoje staruszków. Psiak młody, więc do wszystkich leci merdając ogonkiem. Babcia zachwycona, wstaje, łapie na smycz w odległości kilkunastu cm od szyi psa i podnosi go z ziemi na swoje ręce ciągnąc za tę smycz. Mnie zamurowało i wydałam z siebie tylko "hyyyyyyyyyy", a pani niespeszona przytula psa i słodko tłumaczy: "Bo ja myślałam, że szeleczki ma, a nie obróżkę".

Sytuacja 2. - siedzę nad Odrą z kolegą, pijemy soczek, psicho spuszczone ze smyczy, ale i tak siedzi na kolanach. Idą dwie panie z dużym psem, jedna cywilizowana, druga już mniej. Ta "dzika" podchodzi do nas, standardowo szczeniaka na ręce i cieszy się, że ten zaczął ją lizać. Mówię do niej, że nie chcę, żeby dawała się lizać po twarzy, bo to zarazki i w ogóle, na co ona: "Ale ja nie mogę odmówić, jak piesek chce całuska! I nie mam żadnych chorób", po czym otwiera usta, żeby język psa mógł wejść do środka...
Uwierzcie mi, że czegoś tak ohydnego, to jeszcze w życiu nie widziałam!

Dwór

Skomentuj (16) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 139 (191)
zarchiwizowany

#35947

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Shawnee o piekielnej współlokatorce przypomniała mi moje własne przeboje z podobną dziewczyną.

Działo się to jakoś rok-dwa lata temu, a więc miałam wtedy 19 lub 20 lat. Mieszkałam (zresztą dalej mieszkam) w mieszkaniu mojej babci, które ma dwa pokoje. Żeby wspomóc babcię, postanowiłam wynająć jeden z nich (niestety jest przechodni, ale co tam. Student w potrzebie wszystko weźmie ;-)).
Na popularnym portalu z gumowym drzewkiem w nazwie zamieściłam piękne ogłoszenie, ze zdjęciami i oczywiście bez informacji, że to mieszkanie jest moje. Po prostu jestem zaprzyjaźniona z właścicielką i tyle.

Najpierw zgłosiła się dziewczyna, która pomieszkała tylko pół miesiąca. Uciekała ze stancji od piekielnej babci (niezłe przeboje nią miała, ale to materiał na inną historię). Potem miała w planach wynająć coś z koleżankami ze studiów, więc potrzebowała jedynie "poczekalni". Była sympatyczna i fajnie nam się żyło, a więc byłam pełna nadziei umieszczając ogłoszenie po raz kolejny.

Tym razem zgłosiła się również 19-20letnia dziewczyna, która oglądała mieszkanie przez niecałą minutę, po czym wyszła mówiąc, że na pewno bierze. Lekkie zdziwienie, ale ok. Ja tam nie mam problemu z zarabianiem. W ustalonym dniu przywieźli ją rodzice, obejrzeli całe mieszkanie, łącznie z zajrzeniem do mojego (!) pokoju. Siedziałam akurat z chłopakiem, a że było to jakoś koło 12.00, jedliśmy śniadanie. Rodzice piekielnej wyszli na balkon (znajduje się tuż przed moim pokojem) i mama z córką podziwiały boisko, a ojciec stał oparty o barierkę i oglądał sobie jak jemy. Super.
Pierwsze wrażenie zrobiła jako tako dobre. Jak rodzice pojechali, było już tylko gorzej. "Córka nie pali" - nie, kopci jak smok. Nie uprzedzała, kiedy szła palić. Czasem zamykałam okno dopiero, jak poczułam, a więc dym zdążył mi już nalecieć do pokoju. Jak pet spadł na ziemię, to trudno - niech leży, może jakiś gołąb przyleci i zje.
Syf niemiłosierny. Po dwóch tyg. miałam już dość samotnego sprzątania i wywiesiłam na lodówce rozpiskę zadań i grafik - co tydzień mamy się zmieniać. Wszystko ok, rozkład zatwierdzony.
Z piekielną mieszkałam coś koło 3 czy 4 miesięcy - ani razu nie dotknęła odkurzacza, ani razu nie umyła wanny ani kuchenki. Co tydzień, jak jej pytałam kiedy posprząta, mówiła ze zdziwieniem, że przecież już sprzątała. Zaciskałam zęby i myślałam "ok", a że dupka wołowa jestem, głupio mi było na nią po prostu ryknąć. Dziewczyna maksymalnie rozpieszczona, taka stereotypowa jedynaczka. Co weekend jechała do domu i przywoziła masę słoików z kotletami, zupami itd. - sama nic ugotować nie potrafiła. Rodzice przywieźli jej nawet mikrofalówkę, której w mieszkaniu nie było, zatem jej kulinarne podboje ograniczały się do włożenia białej misy (taka okropna, zatłuszczona, bo nawet pozmywać nie potrafiła - raz udało mi się zwrócić jej uwagę, jak zatłuściła sitko tak, że się brzydziłam go dotknąć) i kliknięcia "start".
Pewnego poranka wstałam, idę się umyć, a tu lustro całe szare i zamazane - nic nie widać. Idę do niej i pytam, o co chodzi. "Bo ja chciałam umyć, ale nie mogłam spłukać, to zostawiłam". Wtedy udało mi się wskrzesić moją asertywność i powiedziałam, że ja tego na pewno nie zrobię. W końcu pomaszerowała z wielkim fochem i posprzątała po sobie te rozmazańce. W mieszkaniu był też problem z kranem i choć powtarzałam jej tysiące razy DOKRĘCAJ GO, ona ciągle... nie wiem... zapominała? W końcu zaczęłam podkładać pod kapiący kran kolorowe karteczki. Krople je rozmaczały na papkę. Dopiero jak to zauważała, dokręcała kran i wywalała papkę. A na drugi dzień od nowa...

Koniec końców wyprowadziła się sama z siebie, choć i tak miałam jej podziękować od nowego miesiąca.

Czara piekielności przelała się, gdy wróciłam późnym popołudniem do domu ze szkoły, a jej już nie było - zero odzewu na moją komórkę, ani nawet nie zadzwoniła do mojej mamy, z którą podpisywała umowę, jako z właścicielką. Nie byłoby w tym nic strasznego, gdyby nie to, że jakoś musiała oddać klucze. Co zrobiła? Położyła je pod wycieraczkę. Nie płasko, ale tak po prostu - jako pęk. Jak tylko wysiadłam z windy, zobaczyłam, że wycieraczka jest mocno wybrzuszona. Całe szczęście, że nikt przede mną nie przechodził przez piętro...

Mieszkanko

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 137 (177)

1