Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Korella

Zamieszcza historie od: 13 marca 2013 - 13:07
Ostatnio: 10 stycznia 2018 - 22:33
  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 2100
  • Komentarzy: 47
  • Punktów za komentarze: 426
 

#51793

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytałam tyle historii o złośliwych i czepliwych wykładowcach (których ja też osobiście znam), że postanowiłam jedną taką osobę obronić, a napisać o własnych koleżankach, z którymi miałam wątpliwą przyjemność robić projekt na zaliczenie jednego z przedmiotów.

Było nas w grupie 6 osób, same dziewczyny z którymi znam się krótko, bo zaczęłyśmy studiować w lutym. Zasady pisania prezencji były jasno sformułowane: mają być przypisy, bibliografia (ale nie ze ściągi ani z wypracowania), odpowiednia ilość stron, cytaty podane w nawiasach itp. Jeszcze przed podzieleniem się pracą z dziewczynami jedna koleżanka zwróciła uwagę na to, że miała kiedyś z wykładowczynią zajęcia i że naprawdę wszystko bardzo dokładnie sprawdza, więc musimy się postarać i naprawdę dobrze zrobić prezentację, tym bardziej, że praca nie miała być obszerna, więc na 1 osobę wypadały 2-3 strony. Ja zrozumiałam to wszystko dosłownie i zastosowałam się do rad, niestety tylko ja...

Na zajęciach, tuż przed naszym występem, babeczka poprosiła nas do siebie i powiedziała, że niestety nie będziemy mogły referować, bo praca jest plagiatem. My robimy wielkie oczy i nie wiemy o co chodzi. Powiedziała, że mamy przyjść po zajęciach to wszystko nam wyjaśni. Wszystkie byłyśmy zbulwersowane, bo jak to, my się tak napracowałyśmy, przygotowałyśmy, poświęciłyśmy czas i nagle dowiadujemy się, że skopiowałyśmy czyjąś pracę.

Podczas rozmowy po zajęciach wykładowczyni powiedziała nam, że prawie cała praca jest skopiowana z internetu, że ona nie zgłosi tego plagiatu, ale musimy pisać egzamin, żeby zaliczyć przedmiot. Wszystkie zaczęłyśmy protestować, że jak to, że przecież to nie możliwe, żeby pokazała dowody, że wszystko samodzielnie, bo wszystkie korzystałyśmy z książek, że się napracowałyśmy. Powiedziała, że prześle nam pracę z zaznaczeniem tych miejsc, które zostały przepisane słowo słowo z książki i dziękuje nam za rozmowę.

Ja pisałam pracę uczciwie, naprawdę byłam w bibliotece, robiłam prawdziwe przypisy i w niewiele ponad godzinę naskrobałam tych kilka stron, dlatego nie wierzyłam w to co słyszę, tym bardziej że reszta moich koleżanek była jeszcze bardziej zbulwersowana i oburzona niż ja i już po wyjściu z uczelni rzucała epitetami w stronę wykładowczyni, szkoły, a potem znowu na wykładowczyni.

Niestety, prowadząca zajęcia miała stuprocentową rację – 4 na 5 koleżanek żywcem przepisało informację z netu, nawet nie sparafrazowało żadnego zdania, nie zamieniło jakiegoś wyrazu na inne, tylko pomijało co któreś zdanie (przykładowo z akapitu, który miał 15 zdań zostały wyrzucone 3, ale czasem tak to robiły, że całość nie miała sensu), część pracy była pisana bezosobowo, a część w pierwszej osobie liczy pojedynczej (któraś się nie zorientowała, że kopiuje fragment wywiadu). Wiem to wszystko, bo w akcie złości bardzo dokładnie sprawdziłam każdą stronę. Na dodatek przypisy był robione z dwóch książek, które wykładowczyni dobrze znała (w końcu prowadzi przedmiot), więc miała je w domu i napisała nam w mailach, że tych informacji nie ma w żadnej ze wskazanych przez nas pozycji.

Co więcej, jak zobaczyłam jak wyglądała praca którą my jej wysłałyśmy, to nie wierzyłam własnym oczom. Sklejała ją wspomniana koleżanka, która sama nam powiedziała jaka cięta jest wykładowczyni, i oprócz tego że dosłownie połączyła 6 części prac, nie zrobiła nic – nie wyrównała rozmiaru ani rodzaju czcionki, interlinii, marginesów, nie pozmieniała przypisów, nie poprawiła akapitów (jedna koleżanka pisała tak, że jeden akapit zajął jej całą stronę, a inna na jednej miała z 10 akapitów), ani literówek, ani błędów ortograficznych (!!!), które były podkreślone, ani przypisów, ani nie uporządkowywała bibliografii (pod każdą z części prac było po jednej lub więcej pozycji, a nie cała lista na końcu). Tylko ja i jeszcze jedna dziewczyna miałyśmy większość zrobione tak jak trzeba, ale z racji odpowiedzialności grupowej, we wrześniu mamy egzamin.

Nie, nie jestem na pierwszym roku studiów, ani nawet nie na drugim. Jestem studentka IV roku studiów humanistycznych. Każda z moich „koleżanek” pisała już pracę licencjacką. Każda z nich mocno obruszyła się na brak zaliczenia przedmiotu i to, że ja wraz z „uczciwą” koleżanką mamy do nich pretensje, bo wg nich wina jest wykładowczyni.

Skomentuj (67) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 644 (736)

#50703

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będąc wczoraj w kwiaciarni zaobserwowałam sytuację, która sprawiła, że moja noga na pewno więcej tam nie postanie.

Rodzeństwo, która dobrze znam z widzenia, w wieku 7-10 lat, postanowiło kupić swojej rodzicielce kwiatki, by uczcić jej dzień. Nie wiedzieli na co się zdecydować i co ile kosztuje (tylko niektóre wiązanki miały ceny). Głośno liczyli pieniądze i nie mieli ich za dużo (ok. 5-7 zł), choć jeden z chłopców deklarował, że ma jeszcze 20 zł., które mu zostały z urodzin, więc może kupią coś droższego (w planach było też kupno batona dla mamy).

Sprzedawczynię bardzo irytowało niezdecydowanie dzieci, a gdy w końcu wybrały 3 tulipany po 2 zł. stwierdziła, że jak mają tyle pieniędzy, to niech jej kolejki nie robią, jak ich nie stać na porządną wiązankę. Potem powiedziała, że to wstyd oszczędzać na kwiatkach dla własnej matki, bo matkę ma się tylko jedną, tylko jeden raz w roku wypada 26 maja i powinni się wstydzić, że chcą jej dać tylko 3 tulipany. Dzieci bardzo się speszyły i zawstydziły, a jeden chłopiec wyglądał jakby miał się rozpłakać. Żal było patrzeć na te dzieciaki, cała wcześniejsza energia i żywiołowość, która w nich była, zupełnie zniknęła.

Wtedy w ich obronie stanęła pani, która była w kolejce tuż za nimi. Powiedziała, że mogą kupić co im się podoba, a ona, sprzedawczyni, nie ma prawa tak traktować te dzieci i to ona powinna się wstydzić, że chce na dzieciakach zarabiać. Reszta kolejki jej wtórowała i sprzedawczyni wielce niezadowolona dała wreszcie 3 tulipany.

Później było już tylko miło i przyjemnie. Owa pani powiedziała, że miała zamiar kupić dwie wiązanki (dla swojej mamy i teściowej), duże i drogie (i faktycznie wskazała ręką na okazałe bukiety), ale że zmieniła zdanie, że w takim miejscu ona nie będzie wydawała pieniędzy, bo woli kupić coś u konkurencji i wyszła. Kolejne 2 osoby, które były w pomieszczeniu i widziały całe zajście, solidarnie zrobiły to samo. I ja, ostatnia z kolejki, też. Sprzedawczyni nie bardzo wiedziała co się wokół niej dzieje, było mocno zszokowana, na tyle, że dopiero gdy ja wychodziłam zaczęła coś krzyczeć, ale już nie słyszałam co.

I tak sprzedawczyni z kwiaciarni, która chciała sobie zarobić na dzieciach kilka złotych więcej, straciła klientów. I pewnie będzie ich traciła dalej, bo przynajmniej ja każdej znajomej osobie będę mówiła o tym, co widziałam.

Skomentuj (26) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1371 (1429)

1