Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Kyu

Zamieszcza historie od: 6 sierpnia 2012 - 15:03
Ostatnio: 29 listopada 2015 - 14:09
  • Historii na głównej: 1 z 15
  • Punktów za historie: 2083
  • Komentarzy: 181
  • Punktów za komentarze: 973
 
zarchiwizowany

#59826

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Od jakiegoś czasu pracuję w jednym z marketów należących do pewnej sieci. Chciałabym krótko opowiedzieć o piekielności, jaką widzę tam prawie co dzień.

Kierownik sklepu ma odgórnie narzucone, co musi zamawiać, w jakiej ilości i jak często, nawet jeśli się to zupełnie nie sprzedaje. W efekcie prawie codziennie na koniec dnia pracy wyrzucamy wielkie kartony mięsa, chleba i innych artykułów. Są rzeczy, które nie sprzedają się w ogóle, ani jedna sztuka, a i tak trzeba je zamówić i wystawić, a potem spisać na straty.

Bo ktoś "mądry" na stołku tak sobie wymyślił.

sklepy

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 185 (285)
zarchiwizowany

#59023

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Może być trochę chaotycznie, ale jak o tym myślę, to zaczynam się denerwować. Wszystkie wątpliwości rozwieję w komentarzach, także jakby co, to pytajcie :)


Czasami mam wrażenie, że w naszym kraju lekarze nie chcą wyleczyć, a jedynie leczyć. Jeśli chcesz wyzdrowieć, szukaj rozwiązania samemu. Z perspektywy czasu żałuję tylko, że byłam tak głupia i dawałam sobie wmawiać, że organizm się przyzwyczaił i pora zmienić leki.

Na przełomie gimnazjum i liceum zachorowałam na refluks na tle nerwowym. Do lekarza trafiłam w stanie złym. Dostałam silne tabletki, lekarka bardzo ogólnie nakreśliła obraz diety, jakiej powinnam się trzymać. Starałam się utrzymywać dietę, ile mogłam, ale mama stwierdziła, że dwóch obiadów gotować nie będzie, a dodatkowo niepotrzebnie nie będzie tracić pieniędzy na moje diety i widzimisię. Tak więc miałam do wyboru albo chodzić głodna, albo jeść, co jest w domu i łykać tabletki.

Kontrola u lekarza co miesiąc. Przez pewien czas było lepiej, potem organizm zaczął przyzwyczajać się do leków. Większa dawka. Potem zmiana leków. Za jakiś czas znów większa dawka, potem znowu zmiana...
I tak przez 7 lat. Raz lepiej, raz gorzej.

3 lata temu wyjechałam na studia, zaczęłam powoli modyfikować dietę, ale organizm bez tabletek po tylu latach przyzwyczajenia nie dawał sobie rady sam.
Jakoś 2 lata temu (chociaż na początku nie łączyłam tych rzeczy z moim leczeniem) od leków zaczęłam mieć ciągłe wahania wagi, aż w końcu zaczęłam puchnąć. Nie tyć, po prostu spuchłam w okolicy brzucha. Gorzej spałam, zaczęły się problemy z koncentracją, napadami głodu, ogólnym złym samopoczuciem.

W końcu, po 7 latach, stwierdziłam, że mam w poważaniu taki interes. Przez internet znalazłam specjalistę zielarza. Tu zaznaczam, że pan (i ja też) absolutnie nie jest anty-lekarski i jeśli coś trzeba leczyć lekami, to się leczy, ale sporą ilość dolegliwości można opanować dietą i ziołami, nie ma potrzeby dodatkowo obciążać organizmu chemią. Jestem na to żywym przykładem :)

Odstawiłam leki i praktycznie z dnia na dzień przeszłam na restrykcyjną dietę. Na początku wspomagałam się ww ziołami, aby wspomóc organizm odcięty od tabletek.
Powoli udało mi się doprowadzić do tego, że czuję się jak zdrowy człowiek, dieta nie jest już restrykcyjna, nie potrzebuję góry tabletek ani nie wiadomo czego.


Drodzy Piekielni, nie dajcie się zmanipulować i naciągać na wydatki, tak jak mnie przez 7 lat. Nie przeczę, że są choroby, które trzeba leczyć lekami i odwiedzać lekarzy, ale naprawdę wielkiej ilości chorób można zapobiec/leczyć samemu w domu, wystarczy poświęcić trochę czasu na znalezienie odpowiednich informacji.

służba zdrowia

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (39)
zarchiwizowany

#49219

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Krótka historia pocztowa.

Tytułem wstępu: wynajmuję wraz z narzeczonym i koleżanką mieszkanie. Z właścicielami mamy bardzo dobry kontakt, często odbieramy ich pocztę (to ich stary adres, obecnie mieszkają w mieście oddalonym o ładnych kilkadziesiąt kilometrów) i informujemy SMSem o czekającej przesyłce :)

Historia właściwa: znalazłam dziś w skrzynce list do właściciela. Polecony, czekający właściwie nie wiadomo ile, bo nie jestem w stanie stwierdzić, kiedy został wrzucony i czy przypadkiem nie leżał kilka dni na poczcie.

Nie jest to pierwszy "wybryk" listonosza. Kilka razy listy przyniósł mi sąsiad, także polecone z potwierdzeniem odbioru, kilka razy dostałam przesyłki adresowane na zupełnie inną część osiedla...

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1 (75)
zarchiwizowany

#48749

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wczoraj mama dostała pismo z pracy.
Tak zwane "trzynastki" (premia przyznawana pracownikom raz w roku) zostały obcięte. Pracownicy dostaną AŻ 3% normalnej kwoty, gdzie normalnie jest to ok 8 tysięcy złotych.
Oczywiście góra swoje premie kwartalne dostaje pełne :)
Cóż... kryzys.

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -11 (23)
zarchiwizowany

#48329

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przez siłę wyższą (czyt. urzędniczą) zostałam zmuszona do zarzucenia planów wszelakich natychmiastowego przyjazdu do rodzinnej miejscowości, ale to temat na inną historię, jako że dzisiaj idę grzecznie wypytać, co, jak i jakim do cholery prawem ;)

Piekielna będzie za to podróż. Wydaje się, że podróż niedługa. Ot, 20 minut tramwajem na pkp i 2 godziny pociągiem. Za to ilość piekielności... cóż.

1. Miałam do wyboru dwa tramwaje: wcześniejszy i późniejszy. Wybrałam ten wcześniejszy, żeby w spokoju dojść z przystanku, kupić bilet i poczłapać na peron z tobołami. Ale nie! Najwyraźniej pan uznał, że dla jednej osoby czekającej na przystanku nie warto się zatrzymywać. Uprzedzając ewentualne pytania: tramwaj na pewno był sprawny i na pewno jechał, jak miał jechać. Skąd wiem? Widziałam, jak zatrzymał się na następnym. Chcąc nie chcąc, musiałam czekać na następny tramwaj.

2. Dojście z przystanku na pkp. Zajmuje ok 15 minut niezbyt szybkim krokiem, więc znów niedużo, co by się mogło stać? Otóż, mogło. A mianowicie zostałam kilka razy "pociągnięta z bara" przez uprzejmych panów. Chodnik uczęszczany, ja z walizą, plecakiem i reklamówką nie bardzo mam możliwość lawirowania między przechodniami. Ale po co zrobić ten jeden więcej krok w bok, skoro można popchnąć osobę mniejszą od siebie i zwyzywać?

3. PKP. I znów piekielni byli ludzie. Najpierw chłopaczek,który wepchnął się przede mnie, do kasy z wielkim napisem "płatność tylko gotówką" i urządził awanturę, że on żąda płatności kartą. Koniecznie w tej kasie, bo on nie będzie podchodził do innej, jak to tak! Końca zdarzenia nie widziałam, podeszłam do innego okienka.
Następnie pani szukająca elektronicznego rozkładu. Pokierowałam, zgodnie z prawdą, w stronę kas, gdzie wiszą tablice. Dowiedziałam się, że jestem głupia i się nie znam.

Na szczęście dojazd minął już spokojnie...

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (31)
zarchiwizowany

#47298

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia świeża, finał miała przed chwilą.
W czwartek wieczorem dostałam telefon, że w piątek rano zaproszona jestem na rozmowę kwalifikacyjną. Radości co nie miara, w końcu coś się w temacie ruszyło, bo pracy szukam już od kilku miesięcy.
Przemknęło mi co prawda przez myśl, że trochę dziwne, dzwonić 15 godzin przed rozmową, ale najwidoczniej się zdarza.
Dopytałam, po czym panią rekrutującą rozpoznam i się pożegnałam.

Stawiam się w piątek chwilę przed czasem w umówionym miejscu i... Pierwszy zgrzyt. Nigdzie nie ma osoby, która odpowiadałaby podanemu rysopisowi. W końcu namierzam dziewczynę w rogu sali (rozmowa była w kawiarni).

Zgrzyt drugi. Rozmowa miała przebieg zupełnie inny niż wszystkie, na których byłam do tej pory. Rekruterka budowała atmosferę, z której wynikało, że jest się już przyjętym i to tylko formalność, żeby zobaczyć kandydata i odpowiedzieć na jego pytania. Nie jest to tylko moje wrażenie, ponieważ koleżanka, która też była na tej rozmowie, miała bardzo podobne odczucia.

Pani zapewniła, że najpóźniej w sobotę po południu wyśle termin i miejsce szkolenia* mailem. Na pewno wszystko dobrze zrozumiałam, bo specjalnie o to dopytywałam.
No, po prostu pełnia szczęścia, w końcu praca! Za psie pieniądze, bo na pełny etat wyciągałabym mniej niż najniższa krajowa, ale zawsze to jakaś praca.

I tak czekałam na tego maila... I czekałam... A maila brak. W końcu zadzwoniłam. Może mają jakiś poślizg, źle wpisali adres? Cokolwiek?

I dowiedziałam się, że nie. Że jednak pracy nie ma. Koleżanka też się nie udało.

Może są na sali ludzie pracujący jako rekruterzy, może mi odpowiedzą. Po co dawać do zrozumienia, że jest się przyjętym i kazać czekać na maila ze szczegółami?
Dla kogoś, kto bezskutecznie szuka pracy od kilku miesięcy to naprawdę duży zawód i robi się cholernie smutno.



*Szkolenie trzydniowe, bezpłatne.

sklepy

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 112 (176)
zarchiwizowany

#45856

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Miał to być komentarz do historii http://piekielni.pl/45824, ale na komentarz za długie, za to w sam raz na historię.


Moja lekarka rodzinna przyjmuje od 8, przychodnię otwierają jakoś niewiele wcześniej. Przyznaję, nie mam pojęcia o której dokładnie, bo zawsze rejestruję się telefonicznie i nigdy nie miałam potrzeby przychodzić wcześniej. Działa to tak, że jeśli nie ma wielkich obłożeń, to, dajmy na to: dnia pierwszego rejestruje się na ten dzień właśnie + 2-3 osoby na dzień drugi rano, jeśli pani doktor jest rano. Jeśli ma popołudnie, to trzeba próbować dnia drugiego. Mam nadzieję, ze da się zrozumieć... O.o

Pewnego razu wśród czekających była pani, która twierdziła, że siedzi na tym konkretnym krzesełku (?) już od 7, była zarejestrowana na 7:10 (?!) i ciągle wszystkich musi przepuszczać! Próby zwrócenia uwagi, że lekarze w przychodni przyjmują od 8 nie przyniosły rezultatu. Dopiero panie rejestratorki zaprowadziły porządek.

Właśnie, panie w rejestracji. Kobiety jednocześnie anielskie i piekielne. Rejestracja osobiście od 8 do 9, telefonicznie od 9. Osobiście nigdy nie byłam, za to telefonicznie... Cóż, dodzwonić się graniczy z cudem.
Często bywałam w przychodni w dniach szkolnych, więc myślałam, że panie mają po prostu ogrom pracy. Gdy w końcu poszłam na rano, ujrzałam piękną scenkę rodzajową - telefon dzwoni prawie non stop, panie rozmawiają, piją kawę, raz na jakiś czas jedna z nich zerknie po coś do komputera... Telefon odbierany jest raz na pewien czas, jak już dzwonek zacznie denerwować.
Dla mnie to wielkie utrudnienie nie jest, bo zawsze pilnuję swoich leków i po nowe recepty idę odpowiednio wcześniej. Nie wyobrażam sobie jednak, że np próbowałabym się dodzwonić i zarejestrować chore dziecko, a panie kawę piją...
Na szczęście to jedyny mankament pań :) jeśli chodzi o kontakty osobiste z pacjentami, wydawanie czegoś, przyjmowanie, informowanie, no cokolwiek - panie są bardzo cierpliwe i wiedzą, co z czym zrobić.


I na koniec wisienka na torcie!
Narzeka się bardzo na limity, kontrakty itp. Nie wiem, jak to dokładnie wygląda w przypadku przychodni NFZ, ale opiszę jeszcze jedną sytuację.
Stale przyjmuję leki, co miesiąc muszę przyjść po receptę. Gdy mieszkałam w rodzinnym mieście nie było problemu. Teraz jestem ok 100km dalej, uczę się zaocznie. Niby można przyjechać w tygodniu, ale jak przychodzi taki styczeń i nawet na zaocznych jest zapierdziel, to jest to ostatnia rzecz, na którą ma się ochotę. Tak więc postanowiłam, że poproszę o receptę na dwa miesiące. I dla mnie lepiej, i może to "moje" miejsce dostanie ktoś naprawdę potrzebujący...

Moja rodzinna, swoją drogą kobieta genialna i bardzo dobry lekarz, wydania takiej recepty odmówiła. Dlaczego, nie mam pojęcia, bo podobno można wystawiać recepty z "zapasem" do 3 miesięcy. Za to może co miesiąc przychodzić moja mama, rejestrując się na mnie i receptę odebrać.
Tak więc zamiast przychodzić 4 razy w roku, przychodzę 12, zajmuję miejsce komuś bardziej potrzebującemu niż ja.

służba_zdrowia

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (30)
zarchiwizowany

#44819

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia tym razem nie moja, a mojego Narzeczonego, banku dotycząca.

Po mojej ostatniej historii o sklepie, w którym pracowałam pojawiły się głowy (w postaci historii na piekielnych ;) ), że podałam nazwę sklepu, bo pracuję dla konkurencji. Tak wiec, choć chciałabym Was przestrzec przed konkretnym bankiem, wybaczcie, no ale...

Narzeczony wziął 3 lata temu kredyt, w tym roku w miesiącach wakacyjnych spłacił ostatnią ratę. Konieczne do tego było założenie dwóch kont w tym banku - jedno kredytowe, drugie zwykłe. Pani udzielająca kredytu poinformowała, że konta zostaną zamknięte wraz ze spłatą ostatniej raty. Poinformowała ustnie, to ważne.

Ostatnia rata spłacona, my zadowoleni... Po dwóch miesiącach, jakoś początek października/końcówka września, sms z banku, że N. zalega z płatnością, niecałe 15 zł. Jedziemy więc do banku sprawę wyjaśnić. Co się okazuje? Że konto nie zamyka się samo, należy zgłosić chęć zamknięcia i podpisać papierek. Tak więc chęć zgłoszona, papierek podpisany, płatność uregulowana, na każdą czynność mamy papierek, zadowoleni o sprawie zapomnieliśmy.

Na początku grudnia sms z banku... o zaległych 15 zł. kolejna wycieczka do banku, reklamacja złożona, czekać na decyzję, nic nie wpłacać na razie.

Przedwczoraj przyszedł kolejny sms z tego banku - żeby do nich zadzwonić :)
Nie dzwonimy, czekamy na kolejnego smsa ;)

bank usługi

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 29 (105)
zarchiwizowany

#44389

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przeczytana przed chwilą historia o zakupach w PiP skłoniła mnie do opisania sytuacji tam z tej drugiej strony. Jak napisałam w komentarzu do tamtej historii - wiedząc, co się tam dzieje, kupowałam tylko wodę mineralną i rzeczy typu makaron.

1. W tamtej historii opisane były lody. A jakże! Zamrażanie i rozmrażanie było normą, kierownik nie pozwalał wyrzucać na straty. Ba, czasem nie pozwalał opróżniać lodówki, bo jak będzie takie puste wyglądało...
Psuła nam się zamrażarka. Raz chłodziła, raz nie... W godzinach "niechłodzenia" lody wędrowały do chłodni, często już o konsystencji sorbetu, a jak się zamrażarce poprawiało, to wracały na miejsce. Zdarzało się też, że towar przychodził już lekko rozmrożony, a zanim magazynier przyjął to też chwila mijała, zanim trafił w końcu do chłodni.

2.Spożywka z datą naklejaną, czyli taką, którą można odkleić i nakleić nową. Pewnie się domyślacie, nie muszę chyba opisywać...

3. Mięso - tam nigdy mnie nie zaniosło, ale po komentarzu jednej pani z działu mięsnego postanowiłam, że nigdy nic nie kupię. A brzmiał on: "Prędzej kupię po pracy w Biedronce za normalną cenę, niż tu ze zniżką pracowniczą".

4. Piekielni klienci - o ile ogół nie odbiegał od standardów opisywanych na stronie, tak kilka osób zasługuje na osobną historię ;)

5. Zniżka pracownicza - była, a jakże! Tyle że... prawie niezauważalna.

6. Normy podnoszenia towaru i ciągnięcia paleciaków (chodzi mi o te wagowe) przekroczone kilkakrotnie.

Uprzedzam pytanie. Dlaczego nikt nie powiadomił sanepidu? Niespodzianka! Kontrola z sanepidu niezapowiedziana (oficjalnie, oczywiście) regularnie raz w miesiącu. Dowiedziałam się od starszych pracownic, że pani od lat ta sama i od lat po kontroli wychodzi tylnymi drzwiami z reklamówką.

PiP

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 51 (99)
zarchiwizowany

#43658

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Silvershape o traktowaniu metali w szkole przypomniała mi pewne zdarzenie. Co prawda wiek obwieszania się łańcuchami i nabijania wszystkiego ćwiekami skończył się u mnie na początku liceum, jednak w glanach chodzę nadal, a najlepiej się czuję w czarnych ciuchach.

Historia nie ze szkoły, ale z... tramwaju. Ludzi trochę było, dwa miejsca siedzące wolne, kilka osób stało. Jedno miejsce wolne przede mną, drugie na końcu tramwaju.

Wchodzi ONA. Z wyglądu standardowa starsza babcia, wózek z zakupami. Zmierza dostojnie w kierunku krzesełka przede mną, po czym... Zauważa mnie. Zmierzyła wzrokiem raz, mierzy drugi. Ogarnia innych pasażerów (zagęszczenie metali na metry kwadratowe u mnie na osiedlu dość wysokie, więc nie byłam jedyną osobą na czarno i w glanach).
Stwierdza na głos, że ona z wyznawcami szatana siedzieć nie będzie, przeżegnała się i wyszła z tramwaju.


Takich rzeczy nie widziałam nawet w moim rodzinnym, małym miasteczku i u babci na wsi...

tramwaje

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 20 (184)