Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Leniwek

Zamieszcza historie od: 30 grudnia 2019 - 14:15
Ostatnio: 27 lutego 2020 - 11:56
  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 151
  • Komentarzy: 1
  • Punktów za komentarze: 0
 

#86131

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pracuję w dość specyficznej branży. Moja firma to duże korpo, z własnym kilkupiętrowym budynkiem. Część z nas pracuje jedynie za biurkiem, część (w tym ja) pracuje ściśle współpracując z pewną firmą zewnętrzną [FZ]. Warto dodać, że jesteśmy ich głównym, choć nie jedynym klientem.

Aby dostać się na teren FZ trzeba przejść przez punkt ochrony. Wygląda to trochę jak na lotnisku. Taśma ze skanowaniem toreb, bramka do metalu, a potem "kołowrotek" z odbijaniem się przepustką wydaną przez FZ.

Mimo, że często tam przesiadujemy, wydanie przepustek to jakiś absurd i droga przez mękę.

1. Aby uzyskać przepustkę ze swoim ryjem, imieniem i nazwiskiem, należy uprzednio wyrobić przepustkę gościa. Po okresie testowym, gdy pracownik ochrony uzna, że wchodzimy wystarczająco często, możemy otrzymać... kolejną przepustkę gościa. Tym razem na rok.

2. Aby otrzymać pierwszą przepustkę trzeba złożyć wniosek papierowy. Biuro przepustek jest przed bramą, ale punkt składania "podań" znajduje się w siedzibie zarządu FZ. Więc trzeba pożyczyć od kogoś przepustkę (najlepiej taką bez zdjęcia), wejść na teren i złożyć wniosek o własną kartę dostępu.

3. W FZ przepustki gości mają dwa kolory. Kolega kiedyś otrzymał przez przypadek powiedzmy czerwony kartonik zamiast zielonego. Gdy zobaczyli to pracownicy FZ (ochrona przepuściła go bez zająknięcia) wezwali kierownika ochrony, że na terenie jest intruz i kolega został wyprowadzony siłą za bramki.

4. No właśnie bramka do metalu. Często ochrona ją wyłącza, bo nie chce im się sprawdzać pikających osób. A nawet jak pika, wystarczy iść dalej lub powiedzieć, że to pasek/portfel...

Zawsze wprowadzając na teren FZ zagranicznych gości, zastanawiam się co oni sobie myślą o poziomie bezpieczeństwa naszych firm (w końcu firmy te ściśle współpracują, czasami nawet brane są jako jedno), jeżeli ochrona ma tak bardzo wyje...ne.

ochrona

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 95 (101)

#85800

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Od dłuższego czasu czytam namiętnie piekielnych. W końcu postanowiłem dodać coś swojego. Na początek historia motoryzacyjna związana z zakupem pierwszego w życiu auta.

Wybrałem sobie auto dość niszowej w Polsce marki, na domiar złego, bardzo konkretny model oraz rodzaj wyposażenia. Ot, autem jeżdżę mało, ale wykorzystuję je praktycznie tylko na długie i bardzo długie dystanse, stąd musiał spełniać wysokie wymagania dot. komfortu. A budżet, jak to u człowieka świeżo po studiach, nie pozwalał na zakup nowego auta.

Oględziny pierwszego auta przebiegły przyjemnie. Pan w komisie pokazał auto, zaproponował jazdę testową, opowiadała o aucie. Co ciekawe dodał też kilka informacji, co jest do poprawki.
Pedał w podłogę - auto ledwo jedzie. Śmiem twierdzić, że L-ka zbierała się szybciej.
Odpowiedź pana z komisu... „ten typ tak ma”. No z tego, co wiem, to jednak nie. Auto odpada, bo pewnie grubsza sprawa.

Drugie auto. Tata chciał zobaczyć jakiekolwiek auto z "mojego" modelu, aby lepiej mu się przyjrzeć, ponieważ nigdy wcześniej nie miał do czynienia z marką. Auto za dużą kwotę (górna granica mojego budżetu i praktycznie dwa razy więcej niż wszystkie pozostałe oglądane przeze mnie auta). Korozja, słabe wyposażenie i dość zajechany. Mimo wszystko niezniechęceni, pytamy o jazdę próbną.
- Paaaanie, jak my se pojedziemy, to będę musiał zamknąć teren, bo sam jestem. A jakby ktoś chciał auto kupić?
No tak, bo my przyjechaliśmy turystycznie. Po roku auto ciągle na sprzedaż, a cena nieznacznie opuszczona

Trzecie auto również w komisie, oddalonym o około 150 km od domu. Jedziemy w weekend, po wcześniejszym potwierdzeniu, że komis będzie czynny. Na miejscu okazuje się, że owszem, plac jest otwarty, jednak kanciapa zamknięta. Po jakichś 15 min. ktoś przyjeżdża. Mówimy, które auto nas interesuje, pan idzie po kluczyki. W międzyczasie opowiada, jak to lokalny pan doktor jeździł autem. Każdy go zna i wie, jak dba o swoje auta... Taa...W środku auto wygląda spoko, na zewnątrz trochę rysek, ale tragedii nie ma. Z tyłu odstaje błotnik. Oglądamy go z tatą. Jak się okazało, pan mechanik stwierdził, że dobrze, iż nie ma szefa, bo on na pewno nie pozwoliłby nam tak dokładnie oglądać tego błotnika, że jak go będziemy tak ruszać, to na pewno go złamiemy. Aha... Odpalamy silnik, a tam dym spod korka od oleju... Czyli kolejny kandydat na furę odpada

Tydzień później tata sam ogląda auto w naszym mieście. Dzwoni i mówi, że fotele wyglądają jakby miały przejechane 500 tys. km, a nie 220, jak jest w ogłoszeniu. Auto zapuszczone i bardzo zaniedbane... Oczywiście sprzedawca wielce zdziwiony.

Po kolejnym miesiącu, może dwóch, jedziemy obejrzeć kolejne auto. Firma specjalizuje się w sprowadzaniu praktycznie tylko tej marki, więc jest szansa, że będzie git. Już wcześniej się z nimi kontaktowałem i mieli dać znać, gdy znajdą auto, które mogłoby mi odpowiadać.

Na miejscu wszystko fajnie. Auto wygląda nie najgorzej, nic nie dymi, nie kopci, przyspiesza prawidłowo. Powoli przekonuję się do zakupu, szczególnie że drobne niedociągnięcia firma zobowiązuje się wykonać w cenie zakupu. Po jeździe testowej, podczas wjazdu na posesję, wjeżdżam w dziurę. Stuk, chrobot i auto stoi. Urwała się końcówka drążka, bo mechanik, który ogarniał samochód, najprawdopodobniej za słabo go przykręcił... Kurrr.

uslugi

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 65 (95)

1