Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

MagdaMagda

Zamieszcza historie od: 12 czerwca 2013 - 9:11
Ostatnio: 21 stycznia 2018 - 21:52
  • Historii na głównej: 2 z 5
  • Punktów za historie: 1823
  • Komentarzy: 56
  • Punktów za komentarze: 358
 
zarchiwizowany

#57810

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Z tydzień temu koleżanka z grupy ze studiów (nazwijmy ją Magda) poprosiła mnie o pomoc. Chodziło o korepetycje z obsługi programu, z którego za kilka dni miało być zaliczenie, a ona w ogóle nie wie o co w nim chodzi. Zdziwiłam się, że poprosiła akurat mnie, bo w zasadzie rzadko ze sobą rozmawiałyśmy, tylko cześć i tyle, na dodatek ja jakimś orłem z tego programu nie jestem, ale stwierdziłam, że jak mogę, to czemu mam nie pomóc?

Umówiłyśmy się na następny dzień, że Magda weźmie swojego laptopa, usiądziemy gdzieś i ja jej z grubsza wyjaśnię co i jak (miałyśmy jakieś okienko). Tutaj warto dodać, że zajęć z obsługi tego programu było naprawdę dużo, były solidnie prowadzone przez wykładowczynię i jak się chodziło, wystarczyło robić notatki, krok po kroku opisywać każdą czynność i tyle.

Gdy zabrałyśmy się w końcu do pracy, nie powiem, zdziwiłam się, że Magda zachowuje się jakby widziała program pierwszy raz na oczy. Nawet zadania, które naprawdę ćwiczyliśmy na zajęciach mnóstwo razy i były proste, sprawiały jej ogromną trudność. Okazało się, że zarezerwowane 3 godziny to zdecydowanie za mało na tłumaczenie, więc zostałam poproszona o zostanie jeszcze po wszystkich zajęciach. Nie miałam na to za wielkiej ochoty, ale po prostu żal mi się zrobiło koleżanki, więc zgodziłam się.

Równocześnie zauważyłam, że przy sąsiednim stoliku była paczka Magdy i dziewczyny radośnie sobie o czymś szczebiotały. Zastanowiło mnie czemu to one nie mogły jej pouczyć i czemu poprosiła o pomoc mnie, skoro w zasadzie prawie nigdy ze sobą nie rozmawiałyśmy? Odpowiedź poznałam później, gdy przyjaciółeczki Magdy szły przede mną i nieskrępowane komentowały to jaka ich koleżanka jest głupia, że one w ogóle nie wiedzą po co się z nią trzymają itp., itp…

Ostatnie zajęcia miałyśmy z Magdą oddzielnie i o umówionej godzinie, w umówionym miejscu czekałam na nią i czekałam i się nie doczekałam. Jak JA napisałam do niej smsa to dowiedziałam się, że skończyła zajęcia wcześniej, nie chciało jej się na mnie czekać, więc darujmy sobie to douczenie!

Następnego dnia Magda zachowywała się tak, jakbyśmy w ogóle się nie znały, nawet na cześć nie odpowiedziała, a kolejnego było już zaliczenie z programu, które Magda, co nie powinno nikogo dziwić, oblała.
Egzamin zaliczyła w zasadzie cała grupa, z drobnymi wyjątkami, w tym przyjaciółki Magdy na 4 i 5 :) Tego samego dnia napisała do mnie z gorącą prośbą, czy bym jednak nie pomogła jej z tym programem.

Odmówiłam.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 283 (361)

#57621

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pod koniec zeszłego semestru, jak to często bywa, na grupowej poczcie pojawiło się anonimowe pytanie czy ktoś nie byłby tak dobry i nie wrzucił notatek z jakiegoś tam przedmiotu. Pewna dziewczyna zrobiła zdjęcia swoim notatkom (wyszło ok 30 stron) i wrzuciła na pocztę.

Nie wiadomo czy ta sama osoba, czy inna (bo w obu przypadkach nikt się nie podpisał), napisała prośbę o udostępnienie tych notatek, ale przepisanych do Worda... Jak się później okazało nie chodziło o nieczytelność pisma, tylko... trudność w zrobieniu ściągi z notatek pisanych ręcznie.

Tak tak, ktoś w ogóle nie napracował się nad ich tworzeniem i jeszcze chciał dostać je przepisane na komputer. Niestety, nie doczekał się.

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 511 (591)
zarchiwizowany

#57608

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dzień przed Sylwestrem szwagierka poprosiła moją mamę, by zaopiekowała się dwójką maluchów, w wieku trzech i czterech lat. Propozycja wyszła z dnia na dzień i chociaż moja mama nie zamierzała nigdzie iść, zaplanowała sobie sporo rzeczy do zrobienia na ten czas, podobnie jak na Nowy Rok, więc odmówiła. Byłam przy tej rozmowie i wiem, że mama normalnie, wprost powiedziała, że nie zajmie się małymi. Szwagierka chyba nie potraktowała tej odmowy poważnie, bo lekko się zaśmiała i ponowiła pytanie, tak jakby zgoda była oczywista i chyba moja mama pomyliła się, odmawiając. Potem szwagierka dopytywała co niby takiego moja mama zamierza robić w Sylwestra, skoro wiadomo, że nigdzie nie idzie, ani nikt nie przychodzi do niej, więc nic nie stoi na przeszkodzie, by posiedziała z małymi. Widać było, że szwagierka jest już mocno podminowana i co raz bardziej natarczywie dopytywała co to konkretnie za plany, że przecież pewnie można je przełożyć, a wszystko wypowiadane takim tonem, jakby to był OBOWIĄZEK mojej mamy, by opiekować się wnukami kiedy tylko zajdzie taka potrzeba*. Zupełnie nie przyjmowała możliwości odmowy, złośliwie dogadywała, że mama i tak pewnie cały dzień będzie oglądała telewizję i po tym jak zobaczyła, że nic nie ugra, obrażona wyszła, trzaskając znacząco drzwiami.

To tylko jedna z wielu sytuacji, gdy szwagierka w zasadzie żąda, a nie prosi o jakąś przysługę. Na odmowę reaguje bardzo agresywnie, tak jakby swoim chamskim zachowaniem chciała wywrzeć presję i ku mojemu zdziwieniu często jej się to udaje. Jak ktoś odmówi to jest obrażany. Naprawdę
wyzywa innych i naśmiewa się z nich. Hmm, może to symptom jakiegoś zaburzenia?

* Zresztą kiedyś szwagierka przekonywała moją mamę, że robi jej przysługę, pozwalając opiekować się dziećmi. Szwagierka szła wtedy na II zmianę do pracy i dzięki mojej mamie nie musiała brać opiekunki.

Skomentuj (18) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 125 (265)

#56892

przez (PW) ·
| Do ulubionych
U mnie w pracy funkcjonuje system premii, ale nie ma go zapisanego w umowie, więc nigdy nie wiemy czy dostaniemy te dodatkowe pieniądze czy nie i w jakiej wysokości, w sumie to możemy w ogóle ich nie otrzymać.

W ostatnich miesiącach prezes bardzo ociągał się z wypłatą premii, zmieniał warunki ich wypłacania, jednak przed świętami przebił samego siebie. Na początku grudnia powiedział, że premie owszem, będą, nawet trochę wyższe niż teraz, ale pod warunkiem, że wyrobimy znacznie wyższą normę niż dotychczas, więc będzie trochę więcej kasy za znacznie więcej pracy. Na dodatek na święta nie dostaniemy nic więcej poza wypłatą. Zaznaczył, że musimy zwiększyć obroty, więc w okresie świąt i Sylwestra pracujemy normalnie i nawet firmowa Wigilia będzie krótka, by jak najwięcej czasu poświęcić obowiązkom służbowym. Powiedział, że oczywiście w grę nie wchodzą żadne zachorowania, bo wtedy premii na pewno nie będzie. W sumie racja, nawet pracując standardową liczbę godzin bardzo trudno będzie zasłużyć na to dodatkowe wynagrodzenie, a co dopiero jak się straci dzień, dwa, a jak cały tydzień!

Zanim szef ogłosił te informacje, kilka osób było lekko podziębionych. Już wtedy prezes mówił, że to nic takiego i przecież normalnie mogą pracować (żeby skutecznie zniechęcić co niektórych do pójścia na zwolnienie). Los jednak bywa przewrotny i tak wyszło, że drobny katar nie wyleczył się sam, a przerodził się w poważniejsze choroby, w wyniku których wszyscy pozarażali się nawzajem :) Jedni mają zapalenie gardła, drudzy oskrzeli, a jeszcze inni grypę czy anginę. Z 13 osób w biurze (łącznie z kierownikiem, który też jest chory, a co ma nie być) 8 osób już jest na zwolnieniu do 28.12, a reszta też do najzdrowszych nie należy. Tych pracujących nie ma kto nadzorować, więc prezes musi być teraz w pracy znacznie dłużej, by porozdzielać pracę itp.

Z relacji koleżanki wiem, że w piątek szef chodził wkur...ny jak nigdy, bo biuro świeciło pustkami, roboty mnóstwo, dni pracujących mniej niż w poprzednich miesiącach, a pracować nie ma komu! Narzekał, że na złość mu zachorowaliśmy, że wcale tacy chorzy nie jesteśmy, ale gdy wspomniał ile na nas straci z powodu wigilii to przeholował.... Otóż prezes zamówił na spotkanie wigilijne catering. W sumie nie wiadomo po co to zrobił, bo dotychczas sami przygotowywaliśmy dania, ale teraz postanowił zaszaleć (i chyba część naszych niedoszłych świątecznych premii na to poszła...). Ważne, że jedzenie zamówione, całość opłacona, na rezygnację już za późno, więc szef wielce niezadowolony, że tyle jedzenia się zmarnuje. Wspomniał nawet, że zabrałby to do domu, gdyby nie to, że Wigilia dopiero za tydzień...

Nigdy nie spodziewałabym się po moich kolegach i koleżankach z pracy takiej solidarności i zgodności, mianowicie postanowiliśmy... przyjść na Wigilię. Ktoś wpadł na ten pomysł i reszta chorych (z wyłączeniem tylko jednej osoby) zadeklarowała swoją obecność. Podobno gdy szef się o tym dowiedział, by wniebowzięty, bo sądził, że opier..li nas, że jesteśmy tacy chorzy, by nie opracować, ale tacy zdrowi by przyjechać i nażreć się za darmo.

A mi od wczoraj uśmiech nie schodzi twarzy, bo na takiej Wigilii jeszcze nigdy, przenigdy nie byłam! Było mnóstwo kichania, kasłania, odksztuszania flegmy, smarkania nosa i składania życzeń cudownie zachrypniętym głosem. Nawet zdrowsze osoby nie broniły się przed całowaniem tych najbardziej chorych (chyba uknuły plan, by w przyszłym tygodniu całe biuro puste, ale jeszcze pewności nie mam). Wyglądaliśmy wspaniale! Ubrani całkiem elegancko, ale za to napuchnięci i czerwoni na twarzy. Kochany szef chyba wreszcie uwierzył, że nie udajemy choroby... Atmosfera była wspaniała, tylko prezesowi humor nie dopisywał, patrzył na nas trochę jak na trędowatych. A jedzenie było bardzo smaczne, więc zyskaliśmy podwójnie.

Ta Wigilia chyba na długo pozostanie w pamięci szefa.

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 527 (657)
zarchiwizowany

#51414

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wracałam sobie wczoraj wieczorkiem do domu, gdy spotkałam koleżankę, która skutecznie popsuła mi humor i skłoniła do myślenia, że chyba z głową ma coś nie tak…

W ostatnim czasie na uczelni sesja (studiuję zaocznie), w tygodniu praca, dodatkowo daję korepetycje z angielskiego (dzieciaki chcą poprawić oceny na świadectwie), więc czasu mam mało. Miniony weekend był najcięższy, bo najwięcej egzaminów i długo siedziałam na uczelni, żeby poczekać na wyniki, więc w niedzielę wróciłam późno, a jak zaczął się nowy tydzień to już byłam zmęczona … czyli typowe życie większości pracujących studentów.

Od ok. 2 tygodni na spotkanie nalegała koleżanka, którą poznałam jakiś czas temu. (mieszkamy w jednym mieście i studiujemy na tej samej uczelni – ja zaocznie, ona dziennie). Zwykła znajoma, z którą nawiązałam całkiem dobry kontakt, więc chciałam się spotkać, ale dopiero po sesji, co powiedziałam na samym początku. Ona jednak nie dawała za wygraną – gdy na początku tygodnia mówiłam jej, że nie idę do kina, bo muszę się uczyć i będę miała czas dopiero pod koniec czerwca, dzwoniła za kilka dni z pytaniem czy nie wybrałabym się z nią na wystawę albo na koncert… Gdy odmawiałam, nie zrażona dzwoniła znowu czy nie wyszłabym na rower, albo na grilla, albo na basen… Zaczynała być mocno namolna i upierdliwa, tak że w końcu przestałam odbierać od niej telefony i stwierdziłam, że odezwę się po sesji.

Wtedy koleżanka przerzuciła się na smsy i maile, proponując kolejne spotkania, choć dorzuciła nowość – czy nie wpadłabym do niej do domu pooglądać filmy, albo ona do mnie, coś byśmy ugotowały, posiedziały i pogadały. Odpisałam, że ewentualnie spotkam się, ale pod koniec czerwca, bo teraz fizycznie nie mam czasu i jak będę już wolniejsza to się sama do niej odezwę. To było kilka dni temu. Wczoraj rano dostałam smsa, czy nie chciałabym się spotkać popołudniu albo wieczorem… Drukowanymi literami napisałam dokładnie jak będzie wyglądał mój dzień i o której wrócę, podobnie jak dwa następne dni. I obiecałam sobie, że jeśli jeszcze raz do mnie napisze/zadzwoni, to nie ręczę za siebie…

I wczoraj ją spotkałam... Wracałam zmęczona, głodna, z ciężkimi zakupami (jest gorąco, więc wody pić trzeba dużo) i obolałymi stopami (śliczne, choć obcierające sandałki…). Gorąco zachęcała mnie bym poszła z nią na piwko, bo tak długo się ze mną umawia i umówić się nie może, bo telefonów od niej nie odbieram…! Pytała się co u mnie słychać, skąd wracam! Dlaczego takie zakupy ciężkie noszę, czy nie ma mi ich kto przynieść (nosz kur.. nie ma), dlaczego tak marnie wyglądam (byłam spocona, mokra i czerwona na twarzy po całym upalnym dniu) i co się ze mną dzieje, że w ogóle nigdzie nie chcę wychodzić, tylko kiszę się cały dzień w domu (dokładnie tego słowa użyła). Rzucała pytanie za pytaniem nie czekając na odpowiedź, a ja już nie miałam siły jej słuchać, ani stać z nią. W końcu spytałam się czego nie zrozumiała, gdy od miesiąca mówiłam jej, że w spotkam się, ale dopiero po sesji, pod koniec czerwca, że już zaczyna być namolna i jak ona miała sesję w maju to jakoś chętna nie była na spotkanie, a ja nie narzucałam się z propozycjami. Usłyszałam „Wiesz co? Dobra, idę już”. Myślałam, że mam ją z głowy, ale…

Dziś rano dzwoni z informacją, że wieczorem umówiła się ze znajomymi i czy ja nie chciałabym się spotkać….

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 86 (236)

1