Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Monique

Zamieszcza historie od: 24 kwietnia 2011 - 11:22
Ostatnio: 23 listopada 2015 - 13:21
O sobie:

Jestem jaka jestem.

  • Historii na głównej: 1 z 20
  • Punktów za historie: 1479
  • Komentarzy: 129
  • Punktów za komentarze: 524
 
zarchiwizowany

#68720

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Mam wadę słuchu. Ot ciężko mi zrozumieć niskie głosy - czyli większości mężczyzn - i muszę widzieć mówiącego, a dokładniej jego usta.

Złote Tarasy. Ktoś, kto był tam chociaż raz wie, że są tam takie srebrne słupki - na górze jest monitoring. Sierota i ślepota, czyli po prostu ja, zagapiła się na wystawę i w marszu wyrżnęła policzkiem o taki słup. No nic, zdarza się. Boli jak jasna cholera, macam załamana buzię, bo jak coś się stało, to stracę regularność rysów, kariera może się huśtać.

Przybiegli ochroniarze, przynieśli krzesło, posadzili, zadzwonili gdzieś, przybiegli ratownicy medyczni Złotych (nie prawdziwi pracownicy pogotowania, ale blisko). Tłumaczę, że mam wadę słuchu, ok, spoko, nie ma problemu, młodszy, którego było mi łatwiej zrozumieć, zaczął mnie wypytywać o różne głupotki w stylu jaki mamy dzień (tak, wiem dlaczego to robił). Zdecydowali że wzywają pogotowie, bo mimo iż kontaktuję zupełnie normalnie, to skarżę się na niesamowity ból kości policzkowej.

Przyjechali. I jak nigdy nie oceniam ludzi po wyglądzie to jak zobaczyłam ekipę pogotowia, od razu wiedziałam, że będą kłopoty.

1. Jeszcze na początku jak panowie oceniali sytuację: boli głowa? A co tam, ratownik jak nie ściśnie i nie szarpie za głowę! Aż się całym ciałem przekręciłam z bólu.
- Proszę pana, delikatniej! - zdołałam wysyczeć na wydechu.
- Cicho bądź, nie znasz się! - dodam, że nie jestem podlotkiem a z panem wódki nie piłam.

2. Idziemy do karetki. Z lewej strony pomagał mi iść pracownik Złotych, z prawej pogotowia. Zgadnijcie gdzie miałam sińce.
- Jezu, proszę pana, ciut delikatniej, bo ręki nie czuję!
- Nie, bo mi uciekniesz. (?!)

3. Posadzili w karetce. Coś tam sobie gadają.
- Proszę pana, gdzie mnie zabieracie?
Nic. Znaczy coś tam odpowiedział, ale z racji, że nie mówił do mnie a do przedniej szyby karetki, nie zrozumiałam.
- Proszę pana, czy może mi pan powiedzieć, gdzie chcą mnie panowie zabrać? Chłopak chce do mnie przyjechać, a miasto spore, musi wiedzieć gdzie ma jechać.
śmiech. Znowu coś sobie gadają. Ale o nie, tak się bawić nie będziemy. Podniosłam delikatnie głos:
- Proszę pana, ja naprawdę nie rozumiem co pan do mnie mówi, mówiłam, że mam wadę słuchu, czy może się pan do mnie odwrócić i normalnie mi powiedzieć gdzie panowie mnie zabierają?
Odwrócił się. Owszem.
- Nie. Będę. Rozmawiał. Z. Debilkami.
I powiedział coś do swego kolegi siedzącego obok mnie...

4. ...a pan wziął i zaczął grzebać w mojej torbie.
- Proszę pana, czego pan tam szuka?
Nic. O nie, tak się bawić nie będziemy. Próbuję sięgnąć po moją torbę, a co robi pielęgniarz? Odsuwa ją ode mnie jeszcze bardziej! Obserwuję więc. Wyciągnął portfel, znalazł dowód, dał koledze, myślę sobie, że pewnie o to cho... O ja naiwna. Koleś nadal grzebie. Wyciąga kosmetyki, perfumy, wszystko ogląda, potrząsa. Wkurzyłam się.
- Proszę pana, czy może pan do jasnej cholery przestać grzebać w mojej torbie?!
Nastąpił cud. Koleś patrzy mi w oczy i wycedza:
- Zamknij się, suko!
No ku*wa, nie, nie, nie, nie, stwierdzam im w takim razie, że bardzo proszę przygotować papiery, że wypisuję się na żądanie czy tam odmawiam udzielenia pomocy medycznej. Chcę wyjść stąd i już.

5. Zaczęło się. Teksty, że oni nie mogą mnie wypuścić, że musi mnie ktoś odebrać (dorosła, samodzielna kobieta), a w ogóle to niech zadzwonię do chłopaka, żeby się po mnie pospieszył, bo oni nie mają całego dnia na stanie pod Złotymi. Na mój tekst, że napisałam smsa, że jedzie już usłyszałam, że mam zadzwonić! Tłumaczę jak kozy, że NIE JESTEM w stanie zadzwonić, ale jak grochem o ścianę. Co minutę było, że mam powiedzieć "dla tego swojego ch*jowego chłopaka, żeby szybciej po ciebie jechał"...

6. Pielęgniarz, który grzebał mi w torbie stwierdza, że idzie zapalić. Niech idzie. Wysiada, otwiera drzwi, staje w nich jakbym była skazanym na śmierć gwałcicielem, który próbuje dać dyla i pyta czy chcę też. Nie chcę. Zapalił więc i zaczął dmuchać dymem prosto w twarz. Czyli do wnętrza karetki. Mógł w ogóle w sumie nie wysiadać. I jeszcze teksty, że taka ładna, powinnam palić.

7. Przyjechał luby. Wypuścili mnie z łaską, oddali dowód, luby podpisał, na koniec usłyszał jeszcze, że powinien mnie częściej pier*olić, bo taka bezczelna jestem. Jedziemy do domu, przeglądam torbę czy wszystko mam, ale tak. Jednak coś mnie tknęło, sprawdzam stan banknotów - nie ma ani jednego. a tego dnia rano na pewno wypłacałam i nie zdążyłam ich wydać, bo w sumie po to jechałam do Złotych. Niby 10 zł to żadne pieniądze, ale czy to znaczy, że pielęgniarze mogą mnie ot tak okradać?

Kurtyna.

Edit:Nawet moi znajomi, którzy mnie znają i wiedzą, że nigdy nie koloryzuję, byli w szoku. Jak Monty Python, wiem, niestety, przeżyłam na własnej skórze.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -14 (34)
zarchiwizowany

#60547

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Kiedy - godzina przed piątą rano w weekend, tuptam na pociąg. Ulica pusta, ludzi nie widać, zresztą zrozumiałe.

Sceneria - chodnik. Po prawej ręce mam trawniki, jakieś krzaczki. Chodnik dość szeroki.

Z naprzeciwka idzie pan. Tak na oko koło 40. Wędruje tuż przy krawężniku. Niech idzie. Przejdę obok. A przynajmniej taki był plan. Bo nagle uderzam o asfalt - chodnik się właśnie kończył jezdnią. Głową. Mocno. W szoku pierwszą rzeczą, jaką zrobiłam, było sprawdzenie czy okulary są całe. Czuję szarpnięcie za ramię. Unoszę głowę - widzę zamazaną twarz, która po sekundzie znika. Leżę na jezdni i płaczę. Dopiero trzech panów, którzy przechodzili, mnie podniosło. Jeden zadzwonił po pogotowie.

Tak, w krzakach po prawej stronie był piesek. Typu york. A pomiędzy psem a jego panem rozpięta smycz. Której nie widziałam - uprawiedliwia mnie odrobinę spora wada wzroku. Ale pan mnie widział. No ale po co przysunąć się do psa, no po co. Niech zahacza i się wali.

idioci

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 138 (266)

#50751

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia może niekoniecznie piekielna, ale dla mnie dość męcząca.

Otóż jestem osobą niepełnosprawną - mam wadę słuchu i nie jestem w stanie rozmawiać przez telefon. Wszyscy moi znajomi wiedzą o tym stanie rzeczy i piszą do mnie SMSy.

Natomiast od jakichś dwóch miesięcy zaczął do mnie dzwonić nieznany numer. Na początku był to nr stacjonarny, potem zastrzeżony. Potrafi dzwonić o godzinie 6 rano lub nawet po 23. Z czasem zaczęły pojawiać się SMSy, że jestem proszona o pilny kontakt pod podany numer.

Po sprawdzeniu stanu rzeczy w internecie odkryłam, że dzwoni do mnie firma windykacyjna. Tyle że nigdy nie brałam żadnego kredytu, nie mam długów ani nic z tych rzeczy. I oczywiście żadnych pism nie zarejestrowałam.

W dodatku mój numer to nowy numer, na kartę. Zastanawia mnie więc, skąd ta firma go ma.

Podczas wizyty na komendzie (to już podchodzi pod nękanie osoby niepełnosprawnej) policjant wysłuchał mojej relacji i powiedział, że najprostszą drogą do pozbycia się problemu jest zapłacenie firmie długów.

Już nie mam siły.

firma windykacyjna

Skomentuj (41) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 791 (883)
zarchiwizowany

#18881

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Postanowiłam na weekend wyjechać do Warszawy, do koleżanki, posmakować warszawskiego studenckiego życia. Wylądowałam więc na dworcu PKS z minutowym spóźnieniem na autobus, którym chciałam jechać. Nic to, poczekam na następny. Idę więc do informacji, by dowiedzieć się co i jak. Pytam więc się [P]ani, o której będzie PKS do Warszawy.
[P]: 16.20!
Dobra, nie ma problemu, chcę odejść, ale kątem oka widzę kartkę na szybce, że najbliższy autobus Białystok-Warszawa Okęcie będzie o 15.15. Wiem z doświadczenia, że w drodze na Okęcie zatrzymuje się też na dworcach. Pełna jak najlepszej wiary zwracam się do Pani za szybką:
[J]: Proszę Pani, ale tu jest napisane, że najbliższy PKS jest o 15.15.
[P]: Nie ma takiego!
Dziwne, sugeruje, że nie umiem czytać, czy co?
Patrząc na kartkę
[J]: Stoi jak byk 15.15
[P]: Nie ma takiego, trzeba patrzeć na kartkę z boku!
Zaczęłam się powoli wkurzać, bo znam takie sztuczki.
[J}: To po co jest ta kartka?
[P]: Bo jest! Nie ma takiego, następny 16.20!
Już się wkurzyłam na serio.
[J]: Ja się pytam w takim razie, po jaką cholerę jest ta kartka, skoro wprowadza klientów w błąd? Dlaczego nie ma na niej informacji, że trzeba patrzeć na kartkę z boku?!
[P}: Bo nie potrzeba takiej informacji, przyjdzie i się dowie!
[J]: Ale tu jest napisane!
[P]: Już nie jest!
Tak, dobrze myślicie, zerwała tą kartkę z szybki.
[J]: Proszę Pani...
Przerwała mi waleniem taką metalową podkładką, którą następnie zasłoniła okienko i gdzieś ją wywiało.
Ponieważ do 16.20 miałam czasu od czorta i trochę, a miałam ochotę wyjaśnić tę sprawę, poczekałam na jej powrót. Wróciła z kawką i jakimś pisemkiem. Zagotowało się we mnie.
[P]: I czego tu jeszcze sterczy?
[J]: Ja poproszę kierownika.
[P]: Kierownika! Kierownik ma co robić, nie będzie latał na widzimisię jakieś smarkuli!
[J}: Poproszę kierownika! Klient ma prawo poprosić kierownika...
Pani widocznie zmieniła taktykę, bo powiedziała:
[P]: Ja jestem kierownikiem!
Ręce mi opadły... Na odchodne rzuciłam tylko:
[J]: Skarga i tak pójdzie.

Kto był bardziej piekielny?

PKS Białystok

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 105 (169)
zarchiwizowany

#17418

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Powróciłam z wakacyjnych wojaży. Ta historia będzie więc swoistym przypomnieniem o mnie starszym użytkownikom. Historia ta miała miejsce wczoraj w naszym osiedlowym sklepie TESCO.

Otóż zachciało mi się coś dobrego. Wybrałam się więc do wyżej wymienionego sklepu i na półce wypatrzyłam ulubionego DESPERADOSA. Jako, iż osiemnaście lat już osiągnęłam, pełna najlepszych chęci pożeglowałam w kierunku kasy, po drodze łapiąc jeszcze jakieś orzeszki do piwa. Ustawiłam się w kolejce, za mną była babcia, na oko 70 lat. Kasę obsługiwała mama mojej koleżanki, normalną koleją rzeczy jest, że nie poprosiła mnie o dowód. Po skasowaniu moich zakupów, kasjerka wymieniła cenę do zapłaty. Ja zaczęłam grzebać w portfelu w poszukiwaniu drobnych, gdy się zaczęło.
[B}abcia: Ale nie wolno sprzedawać alkoholu nieletnim!
Kasjerka i ja oniemiałyśmy, bo to było wykrzyczane głośno. No, a dodatkowo nie byłyśmy przygotowane na takie coś.
[K]asjerka: Proszę pani, ale ta dziewczyna ma już 19 lat.
[B]: Akurat! Już ja wiem swoje! Przestępstwo!!!
[K]: Proszę pani, ja ją znam. Ona ma 19 lat.
Kasjerka cały czas mówiła spokojnie, absolutnie nie podnosiła głosu. Ja w tym czasie położyłam jej wymaganą sumę na kasie.
[B]: Ona NIE MOŻE mieć nawet 18!!!
[J]a: Dlaczego nie mogę?
[B]: Bo ty masz 16!
Z pełnym pogardy uśmiechem wyciągnęłam dowód.
[J]: Nie mogę?
Babcia oniemiała, coś tam jeszcze próbowała gadać (o uszy obiło mi się coś o fałszywce), ale olałam ją, zwinęłam piwo i orzeszki i poszłam sobie.

Ja rozumiem, że nie wyglądam na swoje lata, ale żeby takie cyrki robić?

TESCO

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 87 (207)
zarchiwizowany

#9948

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Byłam dzisiaj z koleżanką z galerii, bo szukałam sobie sandałków. A kobiety, jak to kobiety, wchodzą także do innych sklepów. W pewnej chwili postanowiłyśmy wejść do New Yorkera. I od razu na wejściu - bramka piszczy. Od razu znalazł się ochroniarz, który postanowił do upadłego stwierdzić, co spowodowało piszczenie. A otóż był to mój procesor. Podałam panu legitymację, na której jest czarno na białym napisane, że mój procesor może uaktywnić ową bramkę. Pan przygląda się, przygląda i w końcu stwierdza, że "on tego świstka nie uzna". Wkurzyłam się, no bo co to niby ma być? Od tego właśnie jest owa legitymacja. Mówi, że chce moją torbę. Dałam mu, ale zastrzegłam, że ma w niej nie grzebać, tylko przejść z nią przez bramki. Oczywiście - torba nie piszczała. Pan ochroniarz powiedział mi więc, bym ja sama bez torby przeszła przez bramkę. Piszczałam, bo niby mogłabym zdjąć procesor, ale nie chce, bo z tym jest za dużo zachodu, a poza tym w takich przypadkach jest legitymacja! Pan swoje, ja swoje, w końcu pan stwierdził, że musi mnie przeszukać. Doskonale znam swoje prawa i wiem, że ochroniarz nie może mnie przeszukać. Zaprowadził mnie więc do swojego przełożonego, zresztą na moje naciski. Jego szef wysłuchał naszych wersji, obejrzał legitymację, opieprzył ochroniarza, a mnie przeprosił i wyjaśnił, że ten ochroniarz jest u nich nowy...

New Yorker

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 193 (221)
zarchiwizowany

#9904

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Postanowiłam dziś zajrzeć do babci. Kto czytał moją poprzednią historię o problemach z wysiadaniem na przystanku, ten wie, o co chodzi.
Otóż jadę sobie dziś busem i na przystanku, który jest przed moim, wsiadło sobie dwóch panów. Zbliżamy się do mojego, wstaję i naciskam STOP. No i co? Oczywiście - pełen gaz i mijamy przystanek. Wkurzona na maksa, bo znowu mam maszerować taki kawał, bo jakiemuś idiocie nie chce się zjechać? Ruszyłam w kierunku szoferki przez cały autobus, obijając się jednocześnie raz z lewej, raz z prawej (ach, te problemy z błędnikiem). Dodam, że cała poniższa rozmowa była głośna, bo gdy jestem zła, krzyczę.
[j]a, [k]ierowca
Dopadam szoferki:
[j]: i co to ma być?!
[k]: a co?
[j]: ja chciałam wysiąść na tamtym przystanku!
[k]: to wysiądziesz na następnym.
[j]: aha, czyli mam zasuwać taki kawał, bo jaśnie panu nie chciało się zjechać na przystanek?!
[k]: na to wygląda.
Już otwierałam usta, gdy zobaczyłam, że zatrzymał autobus na jezdni (sic!) i otworzył drzwi obok siebie.
[j]: złożę skargę!
I wysiadłam.
Ech.

Komunikacja Publiczna

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 48 (204)
zarchiwizowany

#9758

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będąc dziś w Naturze byłam światkiem takiej oto kłótni. [K]lientka na oko 50 lat, dość otyła, darła się na Bogu ducha winną sprzedawczynię:
[k]: Ale jak to nie ma?!
[s]: Bardzo mi przykro, ale się już skończyły.
[k]: No to poszukaj mi w szafce, idiotko!
[s]: Ale przecież przed chwilą szukałam, była pani przy tym i widziała.
[k]: No to idź do magazynu!
[s]: Jeśli nie ma danego kosmetyku w sklepie, to znaczy, że w magazynie także go nie ma.
[k]: Ale ja go potrzebuję!!!
[s]: Bardzo mi przykro, ale nie mogę pani pomóc. Mogę natomiast wybrać pani innej marki.
[k]: Taaak?! Jaki?!
[s]: Mogę zaproponować ten z Rimmela.
[k]: Co?! Toż to za drogo! Ja nie mam pieniędzy! Chcę tamten za 7zł!
[s]: Ale tłumaczę pani, że już nie ma, musimy poczekać na dostawę.
[k]: Nie będę czekać! Ja nie mam czym się malować! ZNAJDŹ MI!!!

Reszty nie słuchałam, wyszłam ze sklepu po kupieniu swoich kosmetyków. A chodziło o kolor fluidu - skończył się odcień, który pani piekielna chciała...

Natura

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 110 (180)
zarchiwizowany

#9741

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jakoś tak w listopadzie tato zamówił dla mnie książki z Operonu. Miały przyjechać kurierem. Na czasie nam nie zależało, bo tych książek nie potrzebowałam natychmiast, miałam się z nich przygotowywać do matury. W tygodniu, kiedy książki miały przyjechać, byłam chora, więc siedziałam w domu sama. W pewnej chwili słyszę domofon do bramki, zaglądam przez okno (tak już mam) i widzę kuriera z paczką. Niby mogłabym odebrać, ale nie miałam sto ileś złoty, by zapłacić za książki, więc udałam, że nikogo w domu nie ma. Pan postał pięć minut, wyjął telefon i (jak się później dowiedziałam) zadzwonił do taty i powiedział, że stoi pod naszym domem. A była godzina 12, może 13, więc, jak to mówi tata, "każdy normalny człowiek jest wtedy w pracy". Tata powiedział mu, by przyjechał jeszcze raz koło 17, jak już ktoś w domu będzie. Dobrze, przyjedzie. Godzina 17.30, telefon, że tata ma sam przyjechać do nich, bo kurier już nie jeździ. A że tata jest bardzo nerwowy to pojechał, zrobił awanturę i przywiózł mi w końcu wielką paczkę upragnionych książek.

firma kurierska

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -11 (35)
zarchiwizowany

#9732

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z dzisiaj
Rzecz dzieje się w Krasce na moim osiedlu.
W momencie, gdy poprosiłam panią sprzedawczynię o chleb i 10 bułek, do sklepiku podjechał samochód z dostawą pieczywa. I, przysięgam, w ciągu sekundy pojawiły się trzy grube babcie, które zaczęły same sobie wybierać chleb (był jeszcze w skrzynkach, które nie zdarzyły jeszcze dotrzeć na swoje miejsce za ladą) i przepychać się za moimi plecami, bo każda musi być pierwsza do chleba.
Ja rozumiem, że chciały świeżego chleba, ale przecież nie był to jeden bochenek, o który trzeba się bić, a całe dwie skrzynki!
I jeszcze pytanie: skąd one się tam tak szybko wzięły? Czatowały koło sklepiku?

Kraska

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 61 (151)