Profil użytkownika

Musashi ♂
Zamieszcza historie od: | 18 czerwca 2017 - 2:43 |
Ostatnio: | 15 maja 2025 - 13:37 |
- Historii na głównej: 7 z 8
- Punktów za historie: 905
- Komentarzy: 21
- Punktów za komentarze: 70
Podzielę się z wami historią bardziej zabawna niż piekielną.
Zdarzyło się to przed rokiem 2016 i krachem na rynku ropy naftowej, który dla ludzi z branży kojarzy się z „lepszymi czasami”.
Aby lepiej zobrazować piekielność sytuacji, wytłumaczę ogólnie, jak działa proces zamawiania części zamiennych na platformie wiertniczej. W razie awarii i braku części zamiennej do naprawy mechanik mailowo wysyła zapotrzebowanie na brakujące części wraz z ich indywidualnymi numerami systemowymi do magazynu na platformie. Otrzymując takie zamówienie, magazynier sporządza oficjalny formularz zamówienia i wysyła ten dokument do działu finansowego na lądzie. Dział finansowy sprawdza otrzymane zamówienie, ale zanim podejmie jakieś działania, ma obowiązek przesłać dany formularz do działu wsparcia technicznego w celu sprawdzenia poprawności i zasadności zamówienia. Po otrzymaniu zielonego światła z działu wsparcia technicznego dane części są zamawiane i producent wysyła zamówione części do głównego magazynu firmy. W magazynie głównym sprawdzana jest zgodność zamówienia ze stanem faktyczny i przesyłane jest to do portu, znajdującego się w pobliżu platformy, gdzie jest jeszcze raz sprawdzane przez magazyn lokalny, pakowane na statek dostawczy (supply vessel) i dostarczane do magazynu na platformie. Wiem, że opis trochę przydługi, ale ważny dla zrozumienia całej tej machiny, gdyż czas realizacji takiego zamówienia potrafił rozciągać się od tygodnia czasami do kilku miesięcy, w zależności od dostępności części, trasy, jak i opieszałości urzędów celnych.
Historia właściwa. Pracowałem wtedy na platformie wiercącej u wybrzeży Angoli. Przez złośliwość i opieszałość (bez łapówek nie podchodź) lokalnego urzędu celnego mieliśmy duży problem z częściami zamiennymi. Z racji tego, że działo się to w tych lepszych czasach i firmy wiertnicze zarabiały krocie, my nie mieliśmy problemów z ilością zamawianych części i często zamawiało się sztukę lub dwie więcej tak na wszelki wypadek. Niestety, jak to czasami bywa, gdy jest za dobrze, to pojawiają się problemy całkiem innej natury. Mój znajomy pracujący w naszym magazynie od jakiegoś czasu zaczął podejrzewać, że coś jest nie tak z całą machiną sprawdzania zamówień o relatywnie niskiej wartości i miał wrażenie, że nikt nie weryfikuje niczego poniżej 10k USD. Każdy z nas jest człowiekiem i zdarza się popełnić literówkę w numerze części zamiennej, przez co w konsekwencji przychodziła inna cześć, ale właśnie po to został stworzony cały system zamówień, aby takie ewentualne błędy wyłapywać. Po paru takich błędnych zamówieniach, zapytaniach do działu finansowego i wsparcia technicznego o prawidłowość sprawdzania zamówień, znajomy nie wytrzymał i postanowił utrzeć nosa wszystkim działom logistycznym, bo oczywiście wszyscy w odpowiedzi na zapytania pracują sumiennie i każde zamówienie jest dokładnie sprawdzane. W swoim diabelskim postanowieniu poprosił o pozwolenie lokalnego managera platformy o możliwość zamówienia, czego z d… co w żaden sposób na platformie by się nie przydało, i sprawdzenia, kiedy zapali się komuś czerwona lampka i zapyta WTF. Pozwolenie otrzymał, zamówienie poszło.
Możecie wierzyć lub nie, ale osoba, która wysłała zapytanie „po jaką cholerę jest wam to potrzebne na” burcie"", okazał się kapitan statku dostawczego, czyli, ogólnie rzecz biorąc, zamówiona rzecz była już zapakowana na pokładzie statku i gotowa do dostarczenia do nas.
Bez wisienki na torcie się nie obejdzie, aby wyjaśnić całą piekielność i pomysłowość zamówienia. Kolega zamówił kosiarkę-traktor ogrodowy
Zdarzyło się to przed rokiem 2016 i krachem na rynku ropy naftowej, który dla ludzi z branży kojarzy się z „lepszymi czasami”.
Aby lepiej zobrazować piekielność sytuacji, wytłumaczę ogólnie, jak działa proces zamawiania części zamiennych na platformie wiertniczej. W razie awarii i braku części zamiennej do naprawy mechanik mailowo wysyła zapotrzebowanie na brakujące części wraz z ich indywidualnymi numerami systemowymi do magazynu na platformie. Otrzymując takie zamówienie, magazynier sporządza oficjalny formularz zamówienia i wysyła ten dokument do działu finansowego na lądzie. Dział finansowy sprawdza otrzymane zamówienie, ale zanim podejmie jakieś działania, ma obowiązek przesłać dany formularz do działu wsparcia technicznego w celu sprawdzenia poprawności i zasadności zamówienia. Po otrzymaniu zielonego światła z działu wsparcia technicznego dane części są zamawiane i producent wysyła zamówione części do głównego magazynu firmy. W magazynie głównym sprawdzana jest zgodność zamówienia ze stanem faktyczny i przesyłane jest to do portu, znajdującego się w pobliżu platformy, gdzie jest jeszcze raz sprawdzane przez magazyn lokalny, pakowane na statek dostawczy (supply vessel) i dostarczane do magazynu na platformie. Wiem, że opis trochę przydługi, ale ważny dla zrozumienia całej tej machiny, gdyż czas realizacji takiego zamówienia potrafił rozciągać się od tygodnia czasami do kilku miesięcy, w zależności od dostępności części, trasy, jak i opieszałości urzędów celnych.
Historia właściwa. Pracowałem wtedy na platformie wiercącej u wybrzeży Angoli. Przez złośliwość i opieszałość (bez łapówek nie podchodź) lokalnego urzędu celnego mieliśmy duży problem z częściami zamiennymi. Z racji tego, że działo się to w tych lepszych czasach i firmy wiertnicze zarabiały krocie, my nie mieliśmy problemów z ilością zamawianych części i często zamawiało się sztukę lub dwie więcej tak na wszelki wypadek. Niestety, jak to czasami bywa, gdy jest za dobrze, to pojawiają się problemy całkiem innej natury. Mój znajomy pracujący w naszym magazynie od jakiegoś czasu zaczął podejrzewać, że coś jest nie tak z całą machiną sprawdzania zamówień o relatywnie niskiej wartości i miał wrażenie, że nikt nie weryfikuje niczego poniżej 10k USD. Każdy z nas jest człowiekiem i zdarza się popełnić literówkę w numerze części zamiennej, przez co w konsekwencji przychodziła inna cześć, ale właśnie po to został stworzony cały system zamówień, aby takie ewentualne błędy wyłapywać. Po paru takich błędnych zamówieniach, zapytaniach do działu finansowego i wsparcia technicznego o prawidłowość sprawdzania zamówień, znajomy nie wytrzymał i postanowił utrzeć nosa wszystkim działom logistycznym, bo oczywiście wszyscy w odpowiedzi na zapytania pracują sumiennie i każde zamówienie jest dokładnie sprawdzane. W swoim diabelskim postanowieniu poprosił o pozwolenie lokalnego managera platformy o możliwość zamówienia, czego z d… co w żaden sposób na platformie by się nie przydało, i sprawdzenia, kiedy zapali się komuś czerwona lampka i zapyta WTF. Pozwolenie otrzymał, zamówienie poszło.
Możecie wierzyć lub nie, ale osoba, która wysłała zapytanie „po jaką cholerę jest wam to potrzebne na” burcie"", okazał się kapitan statku dostawczego, czyli, ogólnie rzecz biorąc, zamówiona rzecz była już zapakowana na pokładzie statku i gotowa do dostarczenia do nas.
Bez wisienki na torcie się nie obejdzie, aby wyjaśnić całą piekielność i pomysłowość zamówienia. Kolega zamówił kosiarkę-traktor ogrodowy
platforma wiertnicza zamowienia
Ocena:
151
(157)
Po przeczytaniu historii #35436 postanowiłem, że podzielę się tym, co przytrafiło się mojej żonie parę lat temu. Nie wiem, czy może być coś bardziej piekielnego.
Od dawna żona posiadała konto w banku "Całkowicie Abstrakcyjnym". Z racji tego, że się pobraliśmy, jej zmiany nazwiska trzeba było zaktualizować dane w różnych miejscach, w tym i bankach.
Udaliśmy się oboje do placówki banku w celu dokonania tej czynności. Obsługująca nas pani wręczyła wniosek zmiany danych osobowych i pokrótce wyjaśniła, co i gdzie należy wpisać. Niestety, jak się to czasami zdarza, żona, wypisując wniosek, pomyliła tabelki i wpisała dane nie do tej tabelki, co trzeba, ale wyszło to dopiero po wypełnieniu całego wniosku. No cóż... bywa. Trzeba wypełnić od nowa, więc obsługująca nas pani wręczyła czysty wniosek, a ten błędny zabrała. Drugi raz już wszystko cacy i pozałatwiane. Gdzie tutaj piekielność zapytacie?
Parę dni później odpoczywamy sobie z żoną w sobotę, gdy nagle dzwoni do niej ktoś z nieznanego numeru i po paru chwilach rozmowy zonie dosłownie odpłynęła cała krew z twarzy. Okazało się, że pan, pracujący w tym samym budynku co oddział banku, wyrzucając śmieci do wspólnego kosza, znalazł obok śmietnika ten błędnie wypełniony przez żonę wniosek z dosłownie WSZYSTKIMI jej danymi, nie wyłączając serii i numeru dowodu, jak i nawet panieńskiego nazwiska jej mamy. Byliśmy w takim szoku, że nawet nie wiedzieliśmy, co i jak z tym począć, bo posiadając takie dane można człowieka zniszczyć.
Na szczęście pan, który znalazł żony formularz, okazał się uczciwy i sam podsunął pomysł, żeby zadzwonić na policję i z nimi do niego przyjechać, to on od razu złoży zeznania w tej sprawie, ale i tak żona, jak najszybciej zmieniła dowód osobisty, żeby mogła spać w nocy spokojnie, ale tyle nerwów co nas to kosztowało, to szkoda gadać.
Od dawna żona posiadała konto w banku "Całkowicie Abstrakcyjnym". Z racji tego, że się pobraliśmy, jej zmiany nazwiska trzeba było zaktualizować dane w różnych miejscach, w tym i bankach.
Udaliśmy się oboje do placówki banku w celu dokonania tej czynności. Obsługująca nas pani wręczyła wniosek zmiany danych osobowych i pokrótce wyjaśniła, co i gdzie należy wpisać. Niestety, jak się to czasami zdarza, żona, wypisując wniosek, pomyliła tabelki i wpisała dane nie do tej tabelki, co trzeba, ale wyszło to dopiero po wypełnieniu całego wniosku. No cóż... bywa. Trzeba wypełnić od nowa, więc obsługująca nas pani wręczyła czysty wniosek, a ten błędny zabrała. Drugi raz już wszystko cacy i pozałatwiane. Gdzie tutaj piekielność zapytacie?
Parę dni później odpoczywamy sobie z żoną w sobotę, gdy nagle dzwoni do niej ktoś z nieznanego numeru i po paru chwilach rozmowy zonie dosłownie odpłynęła cała krew z twarzy. Okazało się, że pan, pracujący w tym samym budynku co oddział banku, wyrzucając śmieci do wspólnego kosza, znalazł obok śmietnika ten błędnie wypełniony przez żonę wniosek z dosłownie WSZYSTKIMI jej danymi, nie wyłączając serii i numeru dowodu, jak i nawet panieńskiego nazwiska jej mamy. Byliśmy w takim szoku, że nawet nie wiedzieliśmy, co i jak z tym począć, bo posiadając takie dane można człowieka zniszczyć.
Na szczęście pan, który znalazł żony formularz, okazał się uczciwy i sam podsunął pomysł, żeby zadzwonić na policję i z nimi do niego przyjechać, to on od razu złoży zeznania w tej sprawie, ale i tak żona, jak najszybciej zmieniła dowód osobisty, żeby mogła spać w nocy spokojnie, ale tyle nerwów co nas to kosztowało, to szkoda gadać.
Banki
Ocena:
161
(167)
Czy jest to piekielne? Dla mnie bardzo.
Jest sobie platforma wiertnicza. Jeden z silników dobija do momentu, w którym trzeba wykonać duży przegląd i wymianę sporej ilości części. Firma wpada na wspaniały pomysł. Sprawdźmy, czy można przesunąć w czasie ten przegląd o jakieś 4000 godzin.
Parę maili do producenta silnika i wyrok. Można taki przegląd przesunąć pod warunkiem, że serwisant ze strony producenta sprawdzi endoskopem, czy w cylindrach wszystko gra.
Wielka radość w firmie, bo zaoszczędzą sporo kasy i pewnie ktoś jeszcze jakiś bonus dostanie.
Wszystko dogadane. Serwisanci w drodze. Firma wysyła endoskop, co było uprzednio dogadane z producentem.
Panowie serwisanci docierają na platformę w poniedziałek i mogą zostać tylko do piątku, bo lecą dalej na kolejny serwis.
Piątek godzina 11:30. Panowie serwisanci wystawiają rachunek za 5 dni pobytu na platformie, ładnie dziękują, pakują się do helikoptera i odlatują w siną dal.
Piątek godzina 15:00. Pod platformę podpływa statek z zaopatrzeniem i endoskopem na pokładzie.
Error!!!
Jest sobie platforma wiertnicza. Jeden z silników dobija do momentu, w którym trzeba wykonać duży przegląd i wymianę sporej ilości części. Firma wpada na wspaniały pomysł. Sprawdźmy, czy można przesunąć w czasie ten przegląd o jakieś 4000 godzin.
Parę maili do producenta silnika i wyrok. Można taki przegląd przesunąć pod warunkiem, że serwisant ze strony producenta sprawdzi endoskopem, czy w cylindrach wszystko gra.
Wielka radość w firmie, bo zaoszczędzą sporo kasy i pewnie ktoś jeszcze jakiś bonus dostanie.
Wszystko dogadane. Serwisanci w drodze. Firma wysyła endoskop, co było uprzednio dogadane z producentem.
Panowie serwisanci docierają na platformę w poniedziałek i mogą zostać tylko do piątku, bo lecą dalej na kolejny serwis.
Piątek godzina 11:30. Panowie serwisanci wystawiają rachunek za 5 dni pobytu na platformie, ładnie dziękują, pakują się do helikoptera i odlatują w siną dal.
Piątek godzina 15:00. Pod platformę podpływa statek z zaopatrzeniem i endoskopem na pokładzie.
Error!!!
Logika
Ocena:
159
(175)
zarchiwizowany
Skomentuj
(30)
Pobierz ten tekst w formie obrazka
O tym, jak najbliższa rodzina potrafi być piekielna.
Słowem wstępu pracuje na platformie wiertniczej jako szef nocnej wachty w dziale maszynowym. Pracujemy w systemie 12-godzinnym i moja wachta kończy się o 6 rano, ale z racji strefy czasowej w tym czasie w kraju jest południe.
Przyjechałem do pracy parę dni temu. Organizm jeszcze się nie do końca dostosował, bo nie dość, że nocka to jeszcze spora zmiana strefy. Na dodatek w załodze mam pod sobą sporo zielonych kasków (osoby pierwszy raz na instalacji) co jest dodatkowym stresem.
Skończyłem wachtę, szybki shower, jakaś kolacja i do wyrka, bo baterie dosłownie na wyczerpaniu.
Godzina 12:35 (18:35 w kraju) dzwoni żona przez WhatsApp. Oczywiście momentalne rozbudzenie, bo coś się pewnie stało, odbieram i słyszę: "Hej kochanie... bo wpadła do mnie koleżanka... no i chcemy się napić zielonej herbatki... jak się ustawiało mniejszą temperaturę w naszym czajniku..."
SERIO K....!!!
Słowem wstępu pracuje na platformie wiertniczej jako szef nocnej wachty w dziale maszynowym. Pracujemy w systemie 12-godzinnym i moja wachta kończy się o 6 rano, ale z racji strefy czasowej w tym czasie w kraju jest południe.
Przyjechałem do pracy parę dni temu. Organizm jeszcze się nie do końca dostosował, bo nie dość, że nocka to jeszcze spora zmiana strefy. Na dodatek w załodze mam pod sobą sporo zielonych kasków (osoby pierwszy raz na instalacji) co jest dodatkowym stresem.
Skończyłem wachtę, szybki shower, jakaś kolacja i do wyrka, bo baterie dosłownie na wyczerpaniu.
Godzina 12:35 (18:35 w kraju) dzwoni żona przez WhatsApp. Oczywiście momentalne rozbudzenie, bo coś się pewnie stało, odbieram i słyszę: "Hej kochanie... bo wpadła do mnie koleżanka... no i chcemy się napić zielonej herbatki... jak się ustawiało mniejszą temperaturę w naszym czajniku..."
SERIO K....!!!
Za siedmioma morzami
Ocena:
24
(104)
Dział HR to jednak jest inna planeta.
Zdarzyło się tak, że zmieniłem jednostkę, na której pracuję.
W sumie nie ma w tym nic dziwnego, bo czasami z powodu braków w personelu firma przerzuca ludzi, żeby wszystko było cacy.
Pomijam już fakt, że wysłali mnie do pracy 30 grudnia i noc sylwestrową spędziłem w pokoju hotelowym na kwarantannie, ale jakoś to przeżyłem.
Nadszedł upragniony dzień i znalazłem się w pracy, a więc zakasałem rękawy i przystępuje do dzieła.
Pracuję na stanowisku kierowniczym i do moich obowiązków należy rozdzielanie obowiązków podwładnym, jak i nadzorowanie prac w systemie elektronicznym (szczegóły nie są w tym momencie ważne).
Po przyjściu na swoją wachtę odpaliłem kompa i zabieram się za ogarnięcie co w trawie piszczy oraz co jest do zrobienia, a tu wyskakuje jakże ciekawy komunikat... BRAK DOSTĘPU!
Lekki karpik mnie zaatakował no ale OK. Może coś z systemem nie tak więc szybciutko wykonałem reset, ale dostępu dalej niet.
Nie pozostało nic innego jak skontaktować się z działem IT i po wielokrotnym tłumaczeniu, że ja to ja uzyskałem informację, że oczywiście dalej jestem zatrudniony w tej firmie (serio!), ale mój profil pracowniczy w dalszym ciągu jest przypisany do poprzedniej jednostki (WTF!).
Całe szczęście w tym, że pomimo mojej nocnej zmiany, różnica czasu pozwoliła mi osobiście dodzwonić się do działu HR. Przemiła Pani, z którą udało mi się skontaktować, w żaden sposób nie potrafiła zrozumieć w czym jest problem, no bo przecież jestem fizycznie w pracy.
Sporo czasu zajęło mi wytłumaczenie, że jednak dostęp do systemu, w którym widzę jakie systemy wymagają sprawdzenia bądź naprawy, raczej by mi się przydał, Pani przyjęła zgłoszenie i zapewniła, że postara się to załatwić jak najszybciej (leci już 2 dzień), ale na koniec dobiła mnie stwierdzeniem, że przecież mogę użyć profilu mojego zmiennika i wszystko będzie cacy (a RODO i ochrona danych osobowych to taka legenda, którą ktoś kiedyś sobie wymyślił).
Zdarzyło się tak, że zmieniłem jednostkę, na której pracuję.
W sumie nie ma w tym nic dziwnego, bo czasami z powodu braków w personelu firma przerzuca ludzi, żeby wszystko było cacy.
Pomijam już fakt, że wysłali mnie do pracy 30 grudnia i noc sylwestrową spędziłem w pokoju hotelowym na kwarantannie, ale jakoś to przeżyłem.
Nadszedł upragniony dzień i znalazłem się w pracy, a więc zakasałem rękawy i przystępuje do dzieła.
Pracuję na stanowisku kierowniczym i do moich obowiązków należy rozdzielanie obowiązków podwładnym, jak i nadzorowanie prac w systemie elektronicznym (szczegóły nie są w tym momencie ważne).
Po przyjściu na swoją wachtę odpaliłem kompa i zabieram się za ogarnięcie co w trawie piszczy oraz co jest do zrobienia, a tu wyskakuje jakże ciekawy komunikat... BRAK DOSTĘPU!
Lekki karpik mnie zaatakował no ale OK. Może coś z systemem nie tak więc szybciutko wykonałem reset, ale dostępu dalej niet.
Nie pozostało nic innego jak skontaktować się z działem IT i po wielokrotnym tłumaczeniu, że ja to ja uzyskałem informację, że oczywiście dalej jestem zatrudniony w tej firmie (serio!), ale mój profil pracowniczy w dalszym ciągu jest przypisany do poprzedniej jednostki (WTF!).
Całe szczęście w tym, że pomimo mojej nocnej zmiany, różnica czasu pozwoliła mi osobiście dodzwonić się do działu HR. Przemiła Pani, z którą udało mi się skontaktować, w żaden sposób nie potrafiła zrozumieć w czym jest problem, no bo przecież jestem fizycznie w pracy.
Sporo czasu zajęło mi wytłumaczenie, że jednak dostęp do systemu, w którym widzę jakie systemy wymagają sprawdzenia bądź naprawy, raczej by mi się przydał, Pani przyjęła zgłoszenie i zapewniła, że postara się to załatwić jak najszybciej (leci już 2 dzień), ale na koniec dobiła mnie stwierdzeniem, że przecież mogę użyć profilu mojego zmiennika i wszystko będzie cacy (a RODO i ochrona danych osobowych to taka legenda, którą ktoś kiedyś sobie wymyślił).
Platforma wiertnicza
Ocena:
100
(112)
Coś z życia na platformie wiertniczej. Czy piekielne oceńcie sami.
Ludzie - temat rzeka.
Na platformie pracuje od 100 do 200 osób, w zależności od rodzaju platformy. Większość z nas nauczyła się egzystować z innymi, gdyż mieszanka narodowości i kultur bywa ogromna.
Sytuacja, która mnie po prostu irytuje, to narzekanie na absolutnie wszystko. Od jakiegoś czasu na mojej zmianie pracował spawacz, który był właśnie takim osobnikiem. Na każdej przerwie słyszeliśmy, że jedzenie niedobre, że dużo pracy, że Musashi tobie płacą więcej. Normalnie uszy odpadały od ciągłego gadania w tym stylu. Po prostu masakra.
Na swoje nieszczęście Pan narzekacz miał pecha trafić na szkota, który nie przebierając w słowa wytłumaczył, że jeśli jemu jest tak niedobrze, to żaden z nas tęsknić za nim nie będzie i może spokojnie wracać do domu. Pan narzekacz nieźle się zapowietrzył i jak na razie mamy spokój, ale co jakiś czas trafiają się takie perełki.
Osobiście tego nie rozumiem. Jadąc do pracy, nikt nas do tego nie zmusza. Jeśli coś mi nie odpowiada to zawsze można poszukać czegoś innego. Po co zatruwać innym czas wolny skoro jest nam tak źle?
Ludzie - temat rzeka.
Na platformie pracuje od 100 do 200 osób, w zależności od rodzaju platformy. Większość z nas nauczyła się egzystować z innymi, gdyż mieszanka narodowości i kultur bywa ogromna.
Sytuacja, która mnie po prostu irytuje, to narzekanie na absolutnie wszystko. Od jakiegoś czasu na mojej zmianie pracował spawacz, który był właśnie takim osobnikiem. Na każdej przerwie słyszeliśmy, że jedzenie niedobre, że dużo pracy, że Musashi tobie płacą więcej. Normalnie uszy odpadały od ciągłego gadania w tym stylu. Po prostu masakra.
Na swoje nieszczęście Pan narzekacz miał pecha trafić na szkota, który nie przebierając w słowa wytłumaczył, że jeśli jemu jest tak niedobrze, to żaden z nas tęsknić za nim nie będzie i może spokojnie wracać do domu. Pan narzekacz nieźle się zapowietrzył i jak na razie mamy spokój, ale co jakiś czas trafiają się takie perełki.
Osobiście tego nie rozumiem. Jadąc do pracy, nikt nas do tego nie zmusza. Jeśli coś mi nie odpowiada to zawsze można poszukać czegoś innego. Po co zatruwać innym czas wolny skoro jest nam tak źle?
Platforma wiertnicza
Ocena:
116
(172)
Witam. Podzielę się z wami o piekielności, z którą spotykam się na co dzień w pracy. Jestem mechanikiem na platformie wiertniczej. W pracy duży nacisk kładzie się na bezpieczeństwo i ekologię. Od jakiegoś czasu mamy na burcie segregację śmieci już tak zaawansowaną, że mamy jakoś 10 różnych kontenerów na odpady.
Wszystko ładnie oznaczone i wydzielone. To gdzie w tym piekielność? Ostatnio miałem okazję zobaczyć co się dzieje z naszymi śmieciami jak dotrą na ląd. Jak się pewnie domyślacie to wszystko ląduje w jednym koszu.
Jak będziecie chcieli to mogę opisać więcej piekielności, bo platforma to zupełnie inny świat.
Wszystko ładnie oznaczone i wydzielone. To gdzie w tym piekielność? Ostatnio miałem okazję zobaczyć co się dzieje z naszymi śmieciami jak dotrą na ląd. Jak się pewnie domyślacie to wszystko ląduje w jednym koszu.
Jak będziecie chcieli to mogę opisać więcej piekielności, bo platforma to zupełnie inny świat.
Platforma wiertnicza
Ocena:
149
(189)
Na fali historii drogowych przypomniała mi się historia kolegi policjanta, która wydążyła się parę lat temu. Jak można sobie samemu piekło zgotować.
Kolega wraz ze znajomym mieli nocny dyżur w radiowozie. Na ten dzień dostali przykaz wykonywania rutynowych kontroli, ale nie pamiętam czy była to jakaś akcja zorganizowana, czy nie. Ustawili się więc swoim radiowozem i czekają, a że środek nocy to dużo roboty nie mieli.
Tak gdzieś w połowie służby usłyszeli zbliżający się samochód. Auto jechało w granicach prędkości przepisowej, ale że coś w końcu jechało to kolega postanowił, że sprawdza to auto. W momencie, gdy kierowca zobaczył zatrzymującego go policjanta, to wyrwał jakby go sam diabeł gonił. Patrol nawiązał pościg za uciekinierem przy okazji wzywając posiłki. Uciekiniera udało się zatrzymać dopiero jakoś po 100 km i został on ukarany za ucieczkę, stwarzanie zagrożenia na drodze i coś tam jeszcze (nieistotne dla samej historii).
A teraz wisienka… Kierowcą okazał się młody człowiek, który był świeżo po odebraniu prawa jazdy. Wszystkie papiery miał przy sobie i był trzeźwy. Ogólnie nie było do czego się przyczepić, bo i auto było sprawne. A cóż takiego się wydarzyło, że młody osobnik zaczął uciekać przed policją? Otóż auto należało do jego starszej siostry, która nie chciała mu go pożyczyć, gdy chciał pojechać do dziewczyny, więc wziął dokumenty i kluczyki jak ona już poszła spać. Tłumaczył policji, że przestraszył się kontroli, bo siostra się dowie, że wziął jej auto i spanikował.
No czasami logiczne myślenie niektórych mnie powala.
Kolega wraz ze znajomym mieli nocny dyżur w radiowozie. Na ten dzień dostali przykaz wykonywania rutynowych kontroli, ale nie pamiętam czy była to jakaś akcja zorganizowana, czy nie. Ustawili się więc swoim radiowozem i czekają, a że środek nocy to dużo roboty nie mieli.
Tak gdzieś w połowie służby usłyszeli zbliżający się samochód. Auto jechało w granicach prędkości przepisowej, ale że coś w końcu jechało to kolega postanowił, że sprawdza to auto. W momencie, gdy kierowca zobaczył zatrzymującego go policjanta, to wyrwał jakby go sam diabeł gonił. Patrol nawiązał pościg za uciekinierem przy okazji wzywając posiłki. Uciekiniera udało się zatrzymać dopiero jakoś po 100 km i został on ukarany za ucieczkę, stwarzanie zagrożenia na drodze i coś tam jeszcze (nieistotne dla samej historii).
A teraz wisienka… Kierowcą okazał się młody człowiek, który był świeżo po odebraniu prawa jazdy. Wszystkie papiery miał przy sobie i był trzeźwy. Ogólnie nie było do czego się przyczepić, bo i auto było sprawne. A cóż takiego się wydarzyło, że młody osobnik zaczął uciekać przed policją? Otóż auto należało do jego starszej siostry, która nie chciała mu go pożyczyć, gdy chciał pojechać do dziewczyny, więc wziął dokumenty i kluczyki jak ona już poszła spać. Tłumaczył policji, że przestraszył się kontroli, bo siostra się dowie, że wziął jej auto i spanikował.
No czasami logiczne myślenie niektórych mnie powala.
policja. rutynowa kontrola
Ocena:
146
(168)
1
« poprzednia 1 następna »