Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Nocnica

Zamieszcza historie od: 21 kwietnia 2015 - 12:03
Ostatnio: 20 września 2015 - 20:02
  • Historii na głównej: 3 z 4
  • Punktów za historie: 1605
  • Komentarzy: 17
  • Punktów za komentarze: 147
 
zarchiwizowany

#66130

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ciąg dalszy moich perypetii z pewną śląską rodziną.
Byłam winna i trzeba był coś z tym zrobić. Przecież nie można pozwolić, by młoda kobieta mąciła w głowie posłusznemu dotąd synowi. Już wcześniej przystępowali do prób podporządkowania mnie sobie. Zwracali mi uwagę, że lepiej wiedzą, co dobre dla mojego chłopaka, gdyż DŁUŻEJ go znają, że jestem przyjezdną, więc mam się DOSTOSOWAĆ do ich tradycji. Ignorowałam takie złośliwości razem z wszelkimi sugestiami, że powinnam robić to, czy tamto, w taki, a nie inny sposób.

Skupili się więc na Ch, na którego wpływ mieli. Zapraszali go do siebie, ale w taki sposób, by przyszedł sam, np. mówiąc, że potrzebują, żeby coś dla nich naprawił, a ja się tylko będę nudzić. Nie przepadałam za ich towarzystwem, (w stosunku do nich byłam uprzejma, ale dość chłodna). W takim wypadku z ulgą zostawałam sama. Narzeczony spowiadał się potem z rozmów, traktując mnie jak prywatnego psychoterapeutę. Prosiłam by zachował słowa rodziców dla siebie, bo z każdą nową rewelacją lubiłam ich coraz mniej. Chłopak kontynuował spowiedanie tłumacząc, że tak mu łatwiej. Nie mogłam niestety zerwać kontaktu i nie spotykać jego rodziców na urodzinach krewnych, albo na mszy w intencji rocznicy ślubu czy śmierci kogoś z rodziny. Ch bardzo ich kochał i nie chciałam stawiać go przed wyborem: ja albo oni.

Narzeczonemu wmawiano co następuje:
"Nocnica nas nie lubi." Dziwnym trafem to nie ja organizowałam elitarne spotkania pt. "x jest zła".

"Ona się w ogóle nie stara, nie zaprasza nas na niedzielne obiady, ani nie na swoje urodziny (wolałam wypić nieoficjalne piwo i zagryźć czipsami, na urodziny Ch organizowałam przyjęcie dla jego całej rodziny, z trzema ciastami, sałatkami i zabawianiem gości), nie słucha się (myj okna raz na miesiąc, odkurzaj codziennie), nie daje na tacę (jestem niewierząca, z grzeczności chodziłam na msze w intencji kogoś z ich rodziny, już opłacone), wstyd nam za nią itd."

"Nocnica nastawia cię przeciwko nam, chce nas skłócić." Niby w jakim celu?

"Przyciąga pecha, to przez nią prababcia i babcia chorują" Nie mogłam się zdecydować, czy bardziej mnie to oskarżenie zszokowało, czy przygnębiło.

A na koniec, argument "nie do zbicia": "Ona cię nie kocha, przyjechała tu cię wykorzystać. Gdy skończy studia wróci do rodziny. Jej rodzice są z nią w zmowie, dlatego tu nie przyjechali nas poznać." Oczywiście, że go kochałam. Z jakiego innego powodu przeprowadziłabym się ponad 500km, zostawiając bliskich i znajomych? Uczelni w Polsce dostatek. Zresztą moi rodzice wpadli do nas kilka razy (raz z samochodem zapakowanym po dach z rzeczami na nowe mieszkanie). Nie specjalnie zależało im na poznawaniu rodziców Ch, a ja nie nalegałam.

Jak można się spodziewać w krótkim rodzice Ch sprawili, że syn odwiedzał ich coraz niechętniej i rzadziej. Oczwiście preorowali dalej, że to przeze mnie. Po wysłuchaniu tych oskarżeń było mi naprawdę trudno uśmiechać się do nich, ściskać im ręce na powitanie i ogólnie zachowywać jak gdyby nigdy nic. Czułam się, jak w potrzasku. Jeżeli wygarnęłabym rodzicom Ch, co myślę o ich działaniach, zraniłabym narzeczonego. Gdybym zaś nic bym nie zrobiła, zanosiło się, że oni go zamęczą (u Ch zaczęły nasilać się bóle serca). O ograniczeniu kontaktu nie było mowy.

Proponowałam więc kompromis. Zachęcałam narzeczonego, by odwiedzał rodziców jak najczęściej, ale w gdyby zaczęli swoją tyradę na jego lub mój temat, oznajmiał, że "nie będzie tego słuchać/ nie będzie w ten sposób rozmawiać" i wychodził. W ten sposób pokazywałby im, że choć ich kocha i zależy mu na nich, nie da sobie wejść na głowę. Ch uważał, że wyjście w trakcie rozmowy to okazanie braku szacunku, więc nigdy tego nie zrobił. Chora sytuacja trwała sobie w najlepsze. Ostatnią deską ratunku wydawał mi się psycholog, ktoś z narzędziami i umiejętnościami, by ogarnąć tę sprawę. Narzeczony nie miał jednak zamiaru wybrać się na wizytę. Wydaję mi się, że psychologa uznał za rozwiązanie ostateczne i poniżające. Do końca uważał, że radzi sobie z sytuacją. Ciekawe jak potoczyłaby się ta historia, gdyby jednak umówił się na konsultacje.

rodzina

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (88)

1