Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Oriana

Zamieszcza historie od: 25 lipca 2010 - 21:14
Ostatnio: 19 września 2015 - 14:58
  • Historii na głównej: 8 z 9
  • Punktów za historie: 2608
  • Komentarzy: 51
  • Punktów za komentarze: 320
 

#55045

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeziębiłam się, ale tak porządnie! Gardło boli, nos cieknie, suchotniczy kaszel wyrywa męża ze snu w środku nocy.
Uznałam, że bez lekarza się nie obejdzie.

Do lekarza zapisałam się na konkretną godzinę, ale sami wiecie jak to jest. Gdy przyszłam, okazało się, że czekają jeszcze dwie osoby umówione na godziny wcześniejsze, bo lekarz wyjątkowo jakoś wolno diagnozuje. No cóż, wyjęłam gazetę i spróbowałam się zatopić w lekturze.

Nie było mi dane. Trafiłam na magiczną godzinę zapisów.

Naprzeciw gabinetu do którego miałam wejść, jest wejście na rehabilitację. A właściwie tylko rejestracja. Malutki pokoik, gdzie lekarz wypełnia coś tam w kartach i odsyła osoby rehabilitowane do sali, gdzie ćwiczą czy coś tam. Nie wiem, nie znam się.

W ciągu kilku minut korytarz zaroił się starszymi ludźmi płci obojga. Poprzebierani już do ćwiczeń, w dresikach i kapciuszkach, od razu zaczęli słowne przepychanki, kto powinien stać a kto siedzieć. Miejsc było wiele, ale nikt nie chciał oddalić się od drzwi, za którymi jest rejestracja. Awantura przybierała na sile do momentu, gdy z innego gabinetu wychyliła się pielęgniarka i ich zbeształa.

Chwila ciszy.

Został cicho rzucony temat spóźnienia "doktorki". Trafił na podatny grunt. Po chwili kilkanaście babć i dziadków wyklinało wniebogłosy system opieki zdrowotnej, lekarzy i Tuska. Czekałam kiedy wyciągną z zanadrza koktajle Mołotowa i pójdą w tych dresach i papciach na siedzibę NFZ, ale niestety nastroje rewolucyjne ugasiła ta sama pielęgniarka co wcześniej.

Chwila ciszy, przeplatana dyskusjami o przepisach kulinarnych i żaleniem się na rodzinę.

Sielską atmosferę zburzył pan, który nadszedł spóźniony i nieopatrznie zapytał, kto jest ostatni w kolejce. Okazało się to być kwestią sporną. Ruszyły ustalenia typu: "Jak ja przyszłam to pani nie widziałam", "Ja tu byłem najpierwszy, a za mną ten pan" "Jak przyszłam to był tylko ten pan i ta pani, czyli pan nie mógł być przed tą panią". Co chwilę ktoś wstawał i przesuwał się ku drzwiom, aby dodać powagi swoim argumentom. Koniec końców wszyscy stali pod drzwiami, blokując przejście przez korytarz, a krwawo wywalczone na samym początku krzesła stały wolne.

Awantura, już gęsto okraszana podejrzeniami o wzajemne lekkie prowadzenie, została ucięta pojawieniem się kobiety w białym kitlu z kartami pacjentów w ręku. Bałam się, że ją zeżrą za spóźnienie, ale nikt nawet nie pisnął. Pani doktor przeprosiła za opóźnienie. Niechętnie odsunięto się od drzwi, by ją wpuścić i zaczęła się kolejna część przedstawienia.

Pani Doktor (wywołuje po nazwisku): Janina Nowak
Drzwi się otwierają i całe wesołe towarzystwo ładuje się do środka.
PD (jeszcze cierpliwie): Która z pań to Janina Nowak?
Zgłasza się jedna osoba.
PD: To proszę zostać, a resztę z państwa proszę o poczekanie na zewnątrz. Ja będę wywoływać po nazwisku.
Wesołe towarzystwo wychodzi. Po chwili wychodzi też pani Janina. PD wywołuje: Maria Kowalska
Drzwi się otwierają i włażą wszyscy.
PD (już lekko wkurzona): Wszyscy państwo nazywacie się Maria Kowalska? Każdy kto się tak nie nazywa ma wyjść i poczekać na swoją kolej. Przeszkadzacie państwo i opóźniacie rejestrację.

Okazało się, że pani Marii nie ma wśród obecnych. Zamieszanie, pokrzykiwanie, wywoływanie "Pani Kowalska! Pani Kowalska! Była tu przed chwilą." Po tym jak już każdy chyba krzyknął za "panią Kowalską" i utwierdzono się w przekonaniu, że jej nie ma, do gabinetu wchodzą kolejne wywoływane osoby (o dziwo pojedynczo) i przez chwilę idzie gładko.

Wtem powraca wielka nieobecna! Maria Kowalska już się wysikała i jest tu! Trzeba natychmiast poinformować o tym lekarza i cały korytarz. Przy następnym wywołanym nazwisku włażą całą bandą, żeby powiedzieć, że Maria Kowalska już jest. Wypędzeni po raz trzeci, półgłosem komentują jaka to suka jest z tej "doktorki", a nad wszystkim się unosi lament pani Marii, że przegapiła kolejkę i teraz to nie wiadomo kiedy ją wywoła.

Weszłam w końcu do lekarza (po 40 minutach czekania). Miałam chyba dziwną minę, bo sam z siebie powiedział, że to zazwyczaj tak wygląda. Ci ludzie nic nie zyskują na tym, że wcześniej wejdą do rejestracji, bo i tak rehabilitacja zaczyna się dopiero po zarejestrowaniu wszystkich osób. Robią zamieszanie ot tak, dla samego zamieszania.

W życiu nie widziałam tak żywotnych i energicznych osób. Po co im ta rehabilitacja? No chyba, że to na głowę...

w poczekalni u lekarza

Skomentuj (19) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 661 (729)

#20439

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przed Biedronką w której pracuję często żebrze miła staruszka. Nie jest nachalna, wręcz przeciwnie. Wydaje się raczej skrępowana swoją sytuacją. Prosi cichym, drżącym głosem o 50gr albo coś do jedzenia. Gdy ktoś odmawia, nawet grubiańsko, przeprasza za kłopot i łzy stają jej w oczach. Autentyczne łzy! Zwykle na ten widok ktoś się wzrusza i szczodrzej niż zwykle wynagradza babci przykrość. Zawsze znajdzie się ktoś kto kupi jej chleb i mleko albo i coś lepszego.
A i my - pracownicy ulegliśmy jej urokowi. Herbatkę jej robimy, a ona nam opowiada jakie ma ciężkie życie. O chorym wnuku, którym się zajmuje, o najniższej rencie, o kosztach leków. Jak tu nie zaufać opowieściom takiej kochanej, schludnej staruszeczki o trzęsących dłoniach? Serce pęka!

A właściwie pękało...

Wybrałam się dziś do banku. Idąc tam zawsze nastawiam się na stanie w dłuuugiej kolejce. Nie pomyliłam się w przewidywaniach - tak było i teraz. Siedzę sobie na krzesełku, atmosfera senna. Przede mną w kolejce z pięć osób, za mną też niemało. Osiągam już ten poziom znudzenia, że nawet zaciek z wentylacji na suficie wydaje się być ciekawy...

Wtem do banku wchodzi elegancka, dostatnio odziana starsza kobieta. Wionie od niej kosztowną perfumą. Obrzuca kolejkę pogardliwym wzrokiem i oznajmia donośnie, że jako posiadaczce złotego konta (czy czegoś o podobnej nazwie) należy jej się obsługa bez kolejki. I rzeczywiście za chwilę już jest obsługiwana. Słychać jak prosi panią w kasie o sprawdzenie jakichś tam odsetek na jednej z lokat (" Tej z 34 tysiącami"). Wszyscy wybałuszają oczy, jakby im się sama Alexis Carrington objawiła. A ja wybałuszam je podwójnie i do tego zbieram szczękę z posadzki...

Tak. Zgadliście. To nasza biedna, żebrząca babuleńka.

To jest tak niewiarygodne, że aż nie wiem jak o tym powiedzieć koleżankom w pracy.

pod Biedronką i w banku ze skarbonką

Skomentuj (47) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 929 (967)

#9826

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia długa, ale bądźcie cierpliwi, bo tak porąbana, że nie mogę się powstrzymać by jej tu nie umieścić ;)

W niedzielę od samego rana kręciły się po sklepie trzy dziewczyny. Wyglądały mniej więcej na trzynaście lat. Zwracały naszą uwagę tym, że naładowały pół wózka tanich acz niezdrowych przekąsek - chipsów, chrupek, słodyczy. Na kasie zapłaciły stówką, co też było dość nietypowe jak na takie dzieciaki. Potem wracały jeszcze kilka razy i dokupywały - a to lody, a to napoje.
W pewnym momencie jedna z nich podchodzi do mnie i mówi, że upuściła telefon i wpadł jej pod paletę z mlekiem.

Idziemy na miejsce. Dwie pozostałe dziewczynki klęczą i zaglądają pod paletę. Zaglądam i ja, ale ciemno i nic nie widać. Wózkiem wjechać się bałam, bo w ten sposób telefon mógłby ulec uszkodzeniu. Zwłaszcza, że dziewczyna cały czas biadoliła, że to nowy i drogi model.
Trudno. Innego sposobu nie ma. Zawołałam do pomocy koleżankę i przerzuciłyśmy towar na drugą paletę. A było tego niemało.
Podnosimy pustą paletę. Telefonu nie ma.
Dziewczę biadoli coraz głośniej.
No trudno. Widocznie ślizgnął się gdzieś dalej. Przerzucamy sąsiednią paletę. Nie ma. Paletę naprzeciwko. Też nie ma. Koleżanka poszła po długą miotłę i grzebie nią pod wszystkimi półkami w pobliżu.
Telefonu nigdzie nie ma.
Tłumaczymy zapłakanej dziewczynce, że telefon ktoś musiał zauważyć na posadzce i zabrać. Bo przecież nie rozpłynął się w powietrzu. Choć mnie się to mało prawdopodobne wydało, bo z powodu paskudnej pogody mieliśmy bardzo mały ruch. W czasie tych poszukiwań przewinęło się przez sklep może z pięć osób.
Dziewczyna podłamana. Zapewniłyśmy ją, że będziemy jeszcze szukać i przejrzymy monitoring, że jeśli telefon jest w sklepie, to go odzyska. Trochę uspokojona zabrała koleżanki i poszły sobie. Żal nam jej było bardzo. Kierowniczka zabrała się za monitoring, a nam kazała jeszcze raz posprawdzać, czy gdzieś nie leży. Ale po telefonie ani śladu.

Upłynęło może z półtorej godziny, a do sklepu jak tornado wpadła matka dziewczyny w asyście dwóch policjantów i czerwonej od płaczu córki.
Od wejścia niemalże zrobiła głośną i wulgarną awanturę, że w tym sklepie okradziono jej córkę, że ja albo moja koleżanka skradłyśmy jej nowy, drogi telefon.
Bardzo nieprzyjemnie mi się zrobiło. Nie jest fajnie być o coś takiego oskarżonym. Zwłaszcza, że pani głośno nas wyzywała od różnych i żądała przeszukania całego sklepu oraz rewizji rzeczy osobistych pracowników.

Całą sytuację uspokoili policjanci. Poprosili, o nagrania z monitoringu. Ochroniarz włączył film od momentu, gdy dziewczynki pierwszy raz weszły do sklepu. Nie wiedzieć czemu poszkodowana mała nagle zmieszała się i nie wiedziała, gdzie patrzeć. Nie bardzo umiała też wyjaśnić mamusi skąd miała tyle pieniędzy.
Przyciśnięta pytaniami wyznała, że telefon... sprzedała. Matka wzięła ją za ramię i wywlokła niemal siłą. Policjanci pogadali z nami jeszcze chwilę miło i poszli za nimi.

A we wtorek nastąpił ciąg dalszy.
Przyszła matka z wielkimi przeprosinami i ciastkami dla nas wszystkich. Okazało się, że córcia za jakieś tam przewiny dostała karę - nie urządzono jej urodzinowej imprezy. Postanowiła postawić na swoim i aby zorganizować kasę, sprzedała telefon, który dostała w prezencie. Oczywiście nie zrobiła tego w żadnym sklepie, bo bała się niewygodnych pytań sprzedawcy. Po prostu stanęły sobie gdzieś na chodniku we trzy i pytały przechodniów, czy nie kupią telefonu;) I trafił się "łowca okazji", który zapłacił im za nowy telefon z dotykowym ekranem sto złotych. Panienki uznały, że to wystarczy i dobiły transakcji. A potem wymyśliły historyjkę w którą mogli uwierzyć rodzice.

Cóż - zdolności aktorskich piekielnemu dziewczęciu trudno odmówić, ale ja przez nią nie dość, że musiałam się namachać przy przerzucaniu towaru, to jeszcze zostałam publicznie zwyzywana od złodziei.

Biedronka

Skomentuj (57) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1007 (1089)

#7524

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś około południa weszła do sklepu grupa chłopców - z wyglądu ostatnie klasy podstawówki. Nie robili wprawdzie nic złego, ale zachowywali się dość drażniąco. Biegali, przepychali się, głośno rozmawiali. Robili dużo zamieszania i przeszkadzali innym klientom. Już miałam zwrócić im uwagę, ale ubiegła mnie dziewczyna niewiele od nich starsza. Popatrzyła na nich przyjaźnie i z szerokim uśmiechem powiedziała:
- Co? Pierwszy raz w sklepie bez rodziców? Nie przejmujcie się. Z czasem się nauczycie sami robić zakupy.
I odwróciła się tyłem zajmując się swoimi sprawami.
Chłopcy pochichotali jeszcze przez chwilę dla fasonu, ale reszty zakupów dokonali z powagą i w niemal całkowitym milczeniu.

Biedronka

Skomentuj (7) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 823 (927)

#6847

przez (PW) ·
| Do ulubionych
W Biedronce jednym z elementów obsługi na kasie jest pytanie klienta, czy życzy sobie reklamówkę za 7 groszy. Prawie wszyscy klienci reagują na to pytanie zupełnie zwyczajnie. Czasem się śmieją, czasem dziwią ale najczęściej mówią po prostu "tak" albo "nie".
Ale oczywiście jakiś wyjątek zawsze musi się trafić. U nas jest nim elegancki pan w wieku przedemerytalnym, który zapytany o reklamówkę, traci całą elegancję i zaczyna wrzeszczeć, że reklamówki powinny być za darmo, że jesteśmy zdziercami i złodziejami i że zawracam mu d*pę bo powinnam doskonale wiedzieć, że on reklamówki NIGDY nie kupuje. Niestety mam kiepską pamięć do twarzy i na tą awanturę naraziłam się już kilka razy. Za każdym razem było coraz bardziej nieprzyjemnie.
Zatem gdy dziś wypatrzyłam i rozpoznałam go w kolejce, postanowiłam, że ani słowem o reklamówce nie pisnę. A co mi tam! Skoro go to tak wkurza.
I co? I wydarł na mnie mordę, że go obraziłam, bo wszystkim zaproponowałam siatkę a jemu nie.

Biedronka

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1248 (1426)

#5846

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wieczorna pora. Ruch w sklepie już niewielki. Stoję przy półce i porządkuję towar. Z drugiej strony półki (w sąsiedniej alejce) słyszę ściszony głos:
- A co ty mi tu włożyłeś do koszyczka? Batonika? Ile razy ci mamusia mówiła, że takie małe rzeczy chowamy od razu do kieszonki!
Wyglądam zza półki, a tam elegancka pani (stała klientka) chowa Snickersa do kieszeni synka. Zobaczyła mnie, oblała się rumieńcem i szybko wyszła ze sklepu. Nawet nie dokończyła zakupów.

Biedronka

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 978 (1146)

#3544

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Dziś w sklepie. Pan w średnim wieku bardzo się spieszy. Wciąż pogania swą małżonkę:
- No ruszże się. Idźże! Bierzże te banany!
Na to żona w końcu zdenerwowana:
- Spie*dalajże!

Biedronka

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1423 (1663)
zarchiwizowany

#2854

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dziś przyszła do nas pani z reklamacją. Chciała zwrócić środek czyszczący, ponieważ nie pozostawiał wcale takiej warstwy ochronnej którą by można ściągnąć razem z brudem i wyrzucić do kosza, tak jak pokazali w reklamie ;)

Biedronka

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 63 (101)

#2577

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Popołudnie w Biedronce. Ruch jak pieron.
Podchodzi do mnie starsza sympatyczna pani.
- Czy ja mogę prosić Wacka?
Poinformowałam panią, że niestety żaden Wacek u nas nie pracuje.
- Ale ja kupić chciałam - odparła klientka z rozbawieniem - Wacka. O zaraz pani pokażę jakiego.
Zanurzyła się w swoją wielką torebkę. A mnie przez głowę przemknęły liczne niecenzuralne skojarzenia słowa "Wacek".
- Nie mogę znaleźć - poinformowała mnie z głową w torebce - Córka mi napisała jaki, ale nie wiem gdzie tą kartkę mam. Wacka takiego pachnącego chciałam. Gdzie leżą?
W tym momencie rozmowa weszła na taki poziom abstrakcji, że nie wiadomo czy śmiać się czy płakać. Pani chyba zauważyła moją konsternację, bo miłosiernie powiedziała, że sama sobie poszuka, tylko żebym jej pokazała dział z chemią.
Za chwil kilka przeciska się do mnie znowu i woła z daleka:
- Nie Wacka! Nie Wacka! Wicka! O tu córka mi napisała!
I wtyka mi w dłoń karteczkę, a na karteczce napisane:
AIR WICK BIAŁE KWIATY.

Biedronka

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 879 (1021)

1