Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Owocowa

Zamieszcza historie od: 12 lipca 2011 - 12:01
Ostatnio: 2 lipca 2018 - 12:56
  • Historii na głównej: 2 z 5
  • Punktów za historie: 2741
  • Komentarzy: 42
  • Punktów za komentarze: 281
 
zarchiwizowany

#39145

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Naprawdę długo się zastanawiałam czy dodać tę historię. Pewnie pojawią się głosy, że żeruję na cudzym nieszczęściu, zwłaszcza jeśli przeczyta to ktoś znajomy (a sprawa była bardzo nagłośniona w mojej okolicy). Stwierdziłam jednak, że muszę dać upust mojej frustracji i zwyczajnemu wkur*ieniu, bo takie rzeczy trafiają we mnie szczególnie mocno. Może wyjść długo, więc niecierpliwych od razu proszę o przewinięcie w dół.

Mam przyjaciółkę, najwspanialszą osobę na ziemi. Nie dość, że piękna (chyba nie ma osoby, która by temu zaprzeczyła), to w dodatku inteligentna, wysportowana i najzwyczajniej w świecie dobra. Z gatunku tych, co by muchy nie skrzywdzili. Niestety, jak to zazwyczaj bywa, takie osoby los doświadcza w okrutny sposób. Ale po kolei.

A. miała kolegę, chyba nawet przyjaciela z dzieciństwa, który dwa lub trzy lata temu zginął w wypadku. Zdarza się. A. bardzo się przejęła, ponieważ straciła bliską osobę. Jednak z czasem rana się zabliźniła.

W międzyczasie A. chodziła z P. - chłopakiem, którego nie znałam za dobrze (byli już od dawna ze sobą jak się poznałyśmy). Jednak z licznych źródeł wiedziałam, że P. nie jest jej wierny, kolokwialnie mówiąc wywijał jej za plecami różne niefajne numery. Dlatego razem z resztą paczki staraliśmy się nakłonić A., żeby skończyła ten związek. Na szczęście nas posłuchała, chociaż pewnie sama też doszła do podobnych wniosków. Ważne jest to, że bardzo szybko znalazła miłość swojego życia: D., z którym stworzyła naprawdę świetny tandem. Po jakimś czasie uznawani byli już za parę z gatunku tych "na zawsze".

I byłoby pięknie, ale... pod koniec stycznie gruchnęła na nas wiadomość, że P. próbował się powiesić. Naćpał się na własnej studniówce, partnerka tańczyła z kimś innym itd., w każdym razie zdążyli go odciąć, ale obecnie jest warzywem. Mimo, iż A. już od dawna nic z nim nie łączyło, przejęła się bardzo. Podświadomie jakoś siebie obwiniała. Daliśmy jej wtedy wsparcie, żeby choć trochę o tym zapomniała.

Jednak najgorsze nadeszło w te wakacje. D. zginął w wypadku przy pracy. Zdarza się często, zwłaszcza podczas żniw. Ciężko sobie wyobrazić rozpacz A. Z resztą, my wszyscy byliśmy w wielkim szoku. W tych trudnych dla niej chwilach staraliśmy się być jak najbliżej niej. I kiedyś nam wyznała, że już nawet nie chce wychodzić na ulicę, bo wydaje jej się, że ludzie dziwnie jej się przyglądają. Fakt, z racji swojej otwartości jest rozpoznawana w naszej okolicy. Naturalne jest, że ludzie obserwują jak się trzyma. Jednak to, co usłyszałam niewiele później zupełnie zburzyło tę teorię.

Któregoś dnia moja mama [M] wróciła z pracy i tak oto rzekła: Mówią, że ta wasza A. to jakaś pechowa dziewczyna! Wpędziła do grobu już dwóch chłopaków a trzeci leży bez kontaktu!
JA (z wymalowanym WTF?!): Ale jak to wpędziła? Kto tak mówił?
M: Ano G. (osoba, która w życiu nie widziała A. na oczy, ba! nawet nie znała jej imienia) mówiła w robocie, że ten D. to zginął bo pisał do niej smsa i przez to nie uważał. A ten co parę lat temu na drzewie skończył to też podobno do niej jechał i z nią przez telefon rozmawiał (fakt, że był totalnie narąbany jakoś jej umknął). A, no i ten co w styczniu się wieszał, to przez to, że go nie chciała.

I wyobraźcie sobie moje wkur*ienie. Cała grupowa "psychoterapia", wszystkie godziny spędzone na wmawianiu jej, że nic nie stało się z jej winy poszły się kochać. Nigdy nie zrozumiem jak dla rozrywki można deptać po kimś, kto i tak już leży. Jak można nie uszanować cierpienia i żałoby najbliższych tylko po to, żeby mieć o czym gadać (teorii na temat śmierci D. słyszałam już co najmniej z dziesięć). Kto jest bez winy i nigdy nie plotkował niech pierwszy rzuci kamień, ale takiego... czegoś po prostu nie mogę przeboleć.

Języki ach te języki...

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 309 (365)

#30959

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Powtarzają nam na studiach: Pamiętaj socjologu, po pozorach nigdy nie oceniaj...

Osiedlowy markecik jakich wiele. Stoję sobie w kolejce po jakieś mięsko, spodziewając się jak zwykle radosnej i szalenie miłej obsługi. Ktoś coś kupuje, za nim stoi chłopak, powiedziałabym, że w moim wieku: torba przez ramię, tunele w uszach, no w dwóch słowach przeciętny student. Za nim pan z dzieckiem no i ja.

Kiedy przychodzi kolej chłopaka, przepuszcza mężczyznę stojącego za nim. Myślę sobie ok, fajny gest, facet z dzieckiem, każdy rozumie sytuację. Lekko się zdziwiłam, kiedy i ja zostałam przepuszczona. W ciąży nie jestem, na chorą też nie wyglądam... podziękowałam ładnie i kiedy już otwierałam paszczę coby wygłosić formułkę typową przy zakupie wyrobów pochodzenia zwierzęcego, zostałam delikatnie mówiąc zignorowana, natomiast chłopak został uraczony spojrzeniem zza lodówy, którego nie powstydziłby się sam bazyliszek. Po chwili w powietrzu zaskrzeczały złowieszcze słowa:

[E]kspedientka: I czego tak stoi? Kupuje czy nie kupuje? Jak nie kupuje to do kasy, a nie ludzi przepuszcza i tylko kolejkę zajmuje! (WTF?)

Chłopak uśmiechnął się pod nosem, ale nie odszedł. W tym momencie zostałam obsłużona (chociaż nie wiem czy rzucenie mięsa na ladę z równoczesnym warknięciem, można tak nazwać). Wzięłam więc co swoje i poszłam po resztę zakupów. Chłopak został i dalej przepuszczał kolejkę.

Akurat złożyło się tak, że spotkałam go również przy kasie. Pakowałam już zakupy, kiedy podszedł.

[Ch]: Dzień dobry, czy pani jest tutaj kierownikiem?
[P]ani z kasy: Tak, słucham?
[Ch](wyciąga coś z kieszeni): Kontrola Jakości Obsługi Klienta (czy jakoś tak). Chciałbym porozmawiać o ekspedientce z działu mięsnego.

I dostojnym krokiem udali się na zaplecze.

Piekielnej ekspedientki już za wielką lodówą nie widuję.

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1278 (1328)

#27469

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Nie wiem jak to jest, ale kierowcy po osiągnięciu określonego wieku chyba muszą przechodzić jakieś badania, np. wzroku, prawda?
Z pewnością powinni.

Idąc na uczelnię muszę pokonać dość duże skrzyżowanie (po cztery pasy ruchu w jedną stronę). Zapala się zielone, wchodzę na pasy. Przede mną idzie młody mężczyzna, który prowadzi wózek. Obok niego, z lewej strony idzie dziewczynka, no oko siedmioletnia, ubrana w jaskraworóżową kurtkę. Sytuacja, którą teraz opiszę, dzieje się w ułamkach sekundy.

Na skrzyżowanie z dużą prędkością wjeżdża nowiutki Opel Vectra i mknie prosto na dziewczynkę. Mężczyzna jednym ruchem odsuwa małą, samochód wyhamowuje w miejscu, gdzie ona przed chwilą stała. Zatrzymuje się tuż przed ojcem. Odruchowo spoglądam na kierowcę. Jest nim kobieta w hmmm, bardzo zaawansowanym wieku, w dodatku mrużąca oczy i sprawiająca wrażenie, jakby nie do końca wiedziała, do jakiej tragedii o mały włos nie doprowadziła.

Resztę łatwo przewidzieć: dziewczynka przestraszyła się tak mocno, że się rozpłakała, ojciec poprosił mnie żebym postała z dziećmi, a sam podszedł do samochodu. Starałam się uspokoić małą, jednak dziecko w wózku też zaczęło płakać. Pewnie dlatego mężczyzna w końcu nie zadzwonił po policję i poprzestał na porządnym ochrzanieniu babki.

Nie wiem, dlaczego osoba zapewne słabo widząca kieruje samochodem. Ja rozumiem, że czasami może oślepić nas słońce, sęk w tym, że było pochmurno. I jak w ogóle można nie zauważyć sporej ilości ludzi na pasach, w tym dziewczynki w oczojeb**j kurtce?!

BTW: Wielkie brawa dla ojca, który wykazał się nadludzkim wręcz refleksem czym niewątpliwie uratował życie dziecka.

Skomentuj (45) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 719 (769)
zarchiwizowany

#14049

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Będzie długo.
Mieszkam na wsi. Z braku zajęcia początek wakacji spędziłam zrywając truskawki u pewnej pani (zawsze parę groszy się przyda..). Szefowa - złota kobieta, miła, uprzejma, do rany przyłóż. Ogólnie, ludzie przychodzący na pole byli zazwyczaj jej znajomymi. I właśnie piekielną okazała się jej dobra koleżanka. Ale po kolei: Po skończeniu pracy, każdy podchodził do szefowej i mówił ile łubianek zerwał. Przeciętnie 20-30 w porywach do 40 (zależy kto ile godzin był na polu). Pieniądze wypłacano nam od ręki, każdy był zadowolony. Któregoś z kolei dnia musiałam wcześniej wracać do domu, więc udałam się do szefowej. Była w złym humorze, więc zapytałam co się stało. Okazało się, że codziennie brakuje jakichś 50 łubianek. Czyli ktoś sobie dopisywał. Wiadomo, podejrzenie pada na wszystkich, więc stwierdziłyśmy z koleżankami, że nie można tak zostawić tej sprawy. Nawet z sympatii do szefowej. I tak oto stałyśmy się truskawkowymi detektywami;) Wredne to strasznie, ale dyskretnie liczyłyśmy łubianki wszystkich zrywających. No i wydawało się, że jest w porządku. Naszej uwadze umknął jeden fakt: wspomniana wcześniej koleżanka szefowej nigdy nie przychodziła zapisywać swoich łubianek z innymi. Na szczęście z pomocą przyszła nam... pogoda. Pewnego dnia, koło 15:00 zaczęło lać, więc wszyscy udali się pod wiatę w celu zapisania. Piekielna też. Muszę dodać, że przychodziła z córką, mniej więcej 15-letnią. I tak oto podają: Piekielna: 80 łubianek, córka: 60. Wszyscy, którzy słyszeli, na twarzach mieli wypisane typowe WTF?! Ale nic, szefowa zapisała. Następnego dnia mówimy jej, że "koleżanka" oszukała ją tego dnia na 50 łubianek, więc poprzednio to także jej sprawka. Szefowa tylko westchnęła i powiedziała, że za rękę jej nie złapała... Ale wprowadziła nowy system. Każdy musiał ustawiać w słupek po 10 łubianek i wrzucać do nich karteczkę ze swoim imieniem. Efekt? Kiedy piekielna dowiedziała się o nowym sposobie zapisywania minę miała pełną przerażenia. Zmyła się z pola już w południe, a na koniec zbioru po pieniądze przysłała swoją córeczkę.

W międzyczasie, ludzie na polu zaczęli się orientować kto jest oszustem i dość niedelikatnie dawali odczuć piekielnej, że nie jest tu już mile widziana, awantury i potyczki słowne był już na porządku dziennym. Szkoda tylko, że szefowa straciła sporo kasy, wypłaciła piekielnej pieniądze zgodnie z tym co było zapisane. Dziwię się jej, że tak postąpiła, ale ona stwierdziła, że nie zbiednieje z powodu jednej idiotki. Kolejny przykład na to, że z rodziną i znajomymi najlepiej wchodzi się na zdjęciach.

Truskawkowe pole;)

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 225 (243)
zarchiwizowany

#13978

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielnie razy trzy.
Pewnego dnia w szkole strasznie rozbolał mnie brzuch (ot, kobieca przypadłość) Zwolniłam się u wychowawczyni i udałam się na przystanek autobusowy. Do odjazdu autobusu miałam jeszcze jakieś 20 min., więc postanowiłam wstąpić do apteki po jakiś środek przeciwbólowy. Apteka niewielka, dwie kasy z czego jedna czynna. Przede mną w kolejce jeden [S]tarszy pan (Piekielny nr 1). Ok, poczekam. Pan wykupował receptę na ok. 120zł. Nie byłoby w tym nic piekielnego gdyby nie fakt, że... z kieszeni wyciągnął woreczek monet o nominałach 50gr i 20gr i wraz z panią farmaceutką [F1] zaczęli odliczać należną kwotę. Robię się blada, ból się nasila ale dzielnie czekam. Z boku, ze złośliwym uśmieszkiem, sytuacji przyglądała się druga farmaceutka [F2] (piekielna nr 2), która oczywiście wolała stać oparta o regał niż podejść do drugiej kasy. No ale pan zapłacił, już ma odchodzić od kasy kiedy nagle wywiązuje się taki dialog:
[F1] A może mogę zaproponować jeszcze coś osłonowo?
[S] A ile to będzie kosztować?
[F1] 13zł (nie pamiętam konkretnie ile, ale coś koło tego)
[S] To ja poproszę.
Niestety, pięćdziesięcio i dwudziesto - groszówki panu się skończyły, więc wyjął drugi woreczek, tym razem z nominałami 10gr i 5gr. I znowu odliczanie. Gdzieś przy kwocie 10zł farmaceutka nr 2 postanowiła się nade mną zlitować i otworzyła kasę z łaskawym "proszę tutaj" Już na usta cisnęła mi się nazwa wybawczego specyfiku, kiedy poczułam silne uderzenie torebką. Oszołomiona dopiero po chwili zauważyłam Babcię (piekielną nr 3, tak, typowy moher), która rzuciła do mnie jedynie: Proszę mnie przepuścić, ja tylko po kropelki dla księdza, ma straszną niestrawność. I bez czekania na moją reakcję wepchnęła się przede mnie. Mimo bólu, stałam tam cierpliwie, skoro tyle czekam, jedne kropelki nie sprawią mi różnicy. O, ja naiwna! Po otrzymaniu lekarstwa babcia wyciągnęła 3 recepty... Na szczęście zapłaciła grubszą walutą;) Stwierdziłam, że nie dam rady iść do innej apteki, więc poczekałam na swoją kolej. Pani farmaceutka z drwiącym uśmieszkiem podała mi Ibuprom i życzyła "miłego dnia". Niestety, jak można się domyślić, na autobus nie zdążyłam (spędziłam w aptece ponad pół godziny), a na następny musiałam czekać godzinę. Dobrze, że miałam już przy sobie cenny medykament;)

Apteka

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 88 (152)

1