Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Russandol

Zamieszcza historie od: 15 stycznia 2016 - 10:46
Ostatnio: 19 kwietnia 2024 - 10:56
  • Historii na głównej: 1 z 2
  • Punktów za historie: 322
  • Komentarzy: 14
  • Punktów za komentarze: 125
 

#71552

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Depresja to choroba podstępna i podła. Powoli, acz nieubłaganie zmienia postrzeganie świata i odbiera wszystko, co dawniej przynosiło radość. A co najgorsze: wielu lekarzy nadal nie wierzy, że depresja to prawdziwa choroba...

Od trzech lat leczę się na depresję u doskonałego psychiatry. Zanim jednak do niego trafiłam, miałam okazję poznać ludzką mentalność, utożsamiającą depresję z humorami rozkapryszonego dziecka. Ta historia to podsumowanie moich starć z ludźmi, którzy powinni byli, w założeniu, próbować mi pomóc. Ostrzegam: będzie długo.

1. Lekarz rodzinny

Zaczęło się od długotrwałej bezsenności, zaburzeń koncentracji oraz niepohamowanych wybuchów płaczu spowodowanych drobnostkami, jak rozlana herbata czy to, że kot nie chce usiedzieć na kolanach. Świadoma historii chorób tarczycy w rodzinie oraz tego, że moje problemy mogą być efektem niedoczynności tarczycy, wzięłam jeden dzień wolny w pracy i wybrałam się do lekarza rodzinnego w celu zdobycia skierowania do endokrynologa.
Opisałam objawy, wspomniałam o tarczycy, spojrzałam z nadzieją na tęgawego pana doktora. Ten pogłaskał się po brodzie, postukał palcami o biurko, chrząknął, mruknął i zadowolony rzecze tak:
- Ależ pani Russandol, co też mi tu pani o tarczycy! Pani ma na pewno depresję, wszyscy młodzi teraz z depresjami chodzą. Ja pani witaminę D przepiszę, ale wie pani, to się trzeba CIESZYĆ ŻYCIEM!
Skierowania pan doktor nie wypisał.

2. Internista - prywatnie

Zadziwiające, ale witamina D oraz szczera rada od serca pana doktora nie pomogły. Do wcześniejszych objawów dołączyło nocne kołatanie serca, niezidentyfikowane bóle głowy. Mama, poinformowana telefonicznie o problemie, doradziła prywatną wizytę lekarską argumentując to tym, że jak zapłacę, to potraktują mnie poważniej. Poszłam więc za jej radą i zapisałam się do młodej, sympatycznej (wg opinii na pewnym portalu internetowym) pani doktor.
Odczekałam swoje, stojąc w poczekalni zapełnionej plotkującymi babciami - jak się okazało później, pani doktor przyjmowała pacjentów prywatnych oraz tych na NFZ bez ustalonego porządku, więc mimo wyznaczonej godziny wizyty miałam wejść "gdy przyjdzie moja kolej". Zapisana na 13:30 - weszłam po 17, dzierżąc w dłoni potwierdzenie wniesienia opłaty za konsultację.
Pani doktor spojrzała na mnie i zapytała szorstko:
- Na ile zwolnienie?
- Ależ nie, pani doktor - pospieszyłam wyjaśniać. Opisałam objawy, na co pani doktor, zniecierpliwiona jakby, rzekła:
- Pani Russandol, wszyscy mają gorsze dni, jakbym ja miała badać tarczycę zawsze jak mi się płakać chce, to bym od endokrynologa nie wychodziła! Zwolnienie chce?
Nie chciała.

3. Internista - podejście 2, na NFZ

Z okazji wypadających niedługo później odwiedzin w rodzinnym mieście, udało mi się dostać do pani doktor 2, lekarki, która swego czasu dzięki szybkiej interwencji przyczyniła się do rozpoznania u mojej mamy choroby Hashimoto. U pani doktor 2 nie doświadczyłam piekielności - bez zbędnego marudzenia, przemiła kobieta skierowała mnie do endokrynologa, na badania hormonalne i na obecność przeciwciał w celu wykluczenia Hashimoto. Ogółem - na plus.

4. Psychiatra na NFZ

Wizyta u endokrynologa (prywatnie, a jakże) i badania wykluczyły problemy z tarczycą. Wróciłam więc do punktu wyjścia... i zaczęłam rozważać tę mityczną depresję, co to zdiagnozował u mnie pan doktor rodzinny. Jednocześnie narastało we mnie przekonanie, że swoje problemy zwyczajnie zmyślam, nic mi nie jest, robię z igły widły i zapewne chcę zwrócić na siebie uwagę, jaka to jestem biedna i smutna, pogłaskajcie mnie po główce. Zainteresowałam się jednak, pokręciłam się i udało mi się zapisać na konsultację psychiatryczną w ramach NFZ. Był maj 2011.
Wizyta, którą z pewnym trudem umówiłam, była... na styczeń. 2013.
Tu piekielność wykazuje system opieki zdrowotnej w Polsce. Według plotek, pierwszeństwo w konsultacjach psychiatrycznych na Fundusz mają alkoholicy podejmujący przymusowe leczenie, narkomani oraz, w tym przypadku zasadnie, pacjenci po próbach samobójczych. Dla reszty pozostaje bardzo mała pula wizyt do rozdysponowania.

5. Zakończenie

Na parę miesięcy zaprzestałam prób wykrycia przyczyny mojego wciąż pogarszającego się stanu. Funkcjonowałam jak robot, praca-dom-praca. Zaniedbałam się - wygląd przestał mieć dla mnie znaczenie, chodziłam w porozciąganych, starych ubraniach (w mojej pracy mogę wyglądać, jak mam ochotę, więc nikt nie zwracał na to uwagi), roztyłam się też straszliwie, ponieważ zajadałam smutki czekoladą. Tak właściwie przez okres mniej więcej czterech miesięcy, do października, żywiłam się jedynie słodyczami i preparatem witaminowym, wciśniętym mi przez nadopiekuńczą babcię. Przestałam spotykać się ze znajomymi, porzuciłam wcześniejsze zainteresowania i hobby. W pracy przeżywałam kryzys za kryzysem, wielokrotnie uciekałam do łazienki, aby nikt nie widział, jak płaczę po kłótni z współpracownikiem. Jeśli spałam dwie godziny na dobę, był to sukces.
A przy tym wszystkim, wierzyłam święcie, że mój stan jest moją winą, że mi się należy, że jestem idiotką, która nie potrafi sobie poradzić z najdrobniejszymi zadaniami. Że jestem bezwartościowa, bo nie umiem "cieszyć się życiem".

Nie wiem, jak by się to wszystko skończyło. Doszło do tego, że zaczęłam rozważać samobójstwo - wydawało się ono lepszym wyjściem, niż "bycie mną". Pewnego dnia na początku października ruszyłam z nożem w ręku do łazienki. Nie dotarłam do celu - potknęłam się o kota, przewróciłam się, nóż poleciał pod szafę, a ja usiadłam na podłodze i zaczęłam beczeć. Znalazła mnie przyjaciółka/współlokatorka jakiś czas później. To dzięki niej poszłam w końcu prywatnie do psychiatry, od czego zaczęła się moja ścieżka ku normalności.

Na koniec - bonus. Jaka była reakcja znajomych z pracy, gdy z powodu choroby dostałam "przymusowe" zwolnienie lekarskie na sześć miesięcy?
- Ej, też bym tak chciała, pół roku wakacji sobie zrobiła i jeszcze jej za to płacą!

słuzba_zdrowia

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 293 (323)
zarchiwizowany

#71486

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Na fali "modnych" ostatnio historii dotyczących komentarzy na temat wyglądu, odpłynęłam wspomnieniami w mniej lub bardziej odległą przeszłość, by wyłowić z jej odmętów takie oto krótkie opowiastki...

Na wstępie muszę zaznaczyć, że nieco wyróżniam się wyglądem, a mianowicie jestem fanką piercingu. Trochę żelastwa na twarzy noszę i właśnie to, niestety, zaowocowało drobnymi (?) piekielnościami.

Numer jeden - raczej śmiesznie:
Akcja miała miejsce w okolicach centrum Warszawy parę lat temu. Jest to o tyle istotny szczegół, że Warszawa to miasto raczej duże :) i dość różnorodne pod względem zamieszkujących je indywidualności. Godzina średnio-wczesna, okolice dziesiątej, piękny wiosenny dzionek. W sam raz na oczekiwanie na spóźniony autobus w kierunku zawiślanym.
Stoję sobie więc grzecznie na przystanku, cierpliwie oczekując i umilając sobie czas słuchaniem darcia ryja w słuchawkach - ot, o gustach się nie dyskutuje. Nagle jak coś mnie nie łupnie ramieniu! Odwracam się, by wyciągnąć konsekwencje w stosunku do napastnika, a moim oczom ukazuje się [C]zarownica.
Poświęćmy tu krótki ustęp na opis wyglądu naszej bohaterki. Była to kobieta słusznej postury zarówno wszerz, jak i wzwyż; jej wiek, sądząc po zmarszczkach, powinien oceniać raczej archeolog, natomiast jej znakami szczególnymi były jaskrawo-żółte włosy oraz bardzo ostry makijaż: niebieski cień do powiek, cieniutkie brwi narysowane czarną kredką oraz krwistoczerwona szminka znacznie wykraczająca poza linię ust.
Znając już wygląd [C], możemy przejść do sedna historii. Cóż więc okazało się, gdy wyciągnęłam słuchawki z uszu celem zrobienia [C] wykładu na temat stosowania przemocy fizycznej?
C: No jak tak można! No ja nie rozumiem! Widział to kto?
Ja: Ale o co chodzi? Czemu mnie pani bije?
C: No bo bój się Boga, dziecko! Co ty masz na twarzy! Jak to można, żeby TAK SIĘ OSZPECIĆ!
Nie odpowiedziałam. Zamurowało mnie.

Numer dwa - tu już bardziej piekielnie:
Minęło kilka lat, ale jako osoba nieposiadająca prawa jazdy z wyboru, wciąż korzystałam z komunikacji miejskiej. Wsiadłam więc pewnego popołudnia do autobusu jednej z linii zmierzających w interesującym mnie kierunku domowym. Od razu w oczy rzuciło mi się rozmieszczenie ludności na przestrzeni autobusowej. Wyglądało to mniej więcej tak:
Przednie drzwi - tłum
Środek - pusto
Tylne drzwi - tłum tak gęsty, że drzwi ledwie domykały się na przystankach.
Jako dziewczę ze wszech miar odważne, postanowiłam nie dołączać do masowej paniki i stanąć sobie na miejscu dla wózków naprzeciwko środkowych drzwi, szczególnie, że nie było tam czuć żadnego smrodu czy innych sensacji. O tym, że popełniłam wielki błąd, dowiedziałam się po chwili, kiedy usłyszałam zachrypnięty, bełkotliwy głos.
[P]ijak na siedzeniu: Ej, ty! Tak, tyyyyy, ty brzydka c**o!
Nie zareagowałam, oczywiście, ponieważ nie uważam się za "brzydką c**ę". To jednak rozeźliło [P].
P: No co ty, k***a, ogłuchłaś? Od tego g***a co masz w uszach pewnie! No k***a jeszcze se w p***e wsadź gwoździa! A może już masz? Głupia p***a, takie to tylko k***a zaje**ć (...)
Próbowałam pana [P] spacyfikować krótkim "Proszę mnie nie obrażać," niestety cywilizowane wypowiedzi do niego nie trafiały. Powiodłam wzrokiem po pozostałych pasażerach w poszukiwaniu ratunku, ponieważ w pewnym momencie zaczęłam się bać, czy [P] nie zdecyduje się wyjść poza ramy agresji słownej - coraz bardziej się nakręcał. Nikt jednak nie zareagował, ba! Gdy mój wzrok padł na trzech rosłych chłopaków, na oko studentów, ci, zmieszani, odwrócili głowy udając, że nic nie zauważyli.
Wysiadłam, gdy tylko autobus dojechał do przystanku. Resztę drogi do domu pokonałam piechotą pomimo nieprzyjaznej aury pogodowej. Chyba już po wyjściu rozpłakałam się z bezsilnej złości - bo tak bardzo chciałam dać w mordę, ale jak takie metr pięćdziesiąt pięć w kapeluszu ma podskakiwać do dużego, agresywnego pana po czterdziestce?

Na całe szczęście, takie historie nie przytrafiały mi się i nadal nie przytrafiają za często. Zazwyczaj nikt na piercing nie zwraca uwagi, a jeżeli już, to zwykle są to pozytywne komentarze, że mi pasuje :) Ale tych rzadkich sytuacji, szczególnie takich jak ta druga, nie życzę nikomu...

[Oczywiście, dialogi są sparafrazowane z zachowaniem ogólnego wydźwięku - niestety nie posiadam aż tak dokładnej pamięci, by odtworzyć je po tylu latach.]

komunikacja_miejska

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (29)

1