Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Salaterka

Zamieszcza historie od: 19 lutego 2013 - 15:41
Ostatnio: 7 marca 2013 - 19:41
O sobie:

miłośniczka koni, psów i czekolady
trudy życia pokonuję z uśmiechem:)

  • Historii na głównej: 0 z 2
  • Punktów za historie: 397
  • Komentarzy: 5
  • Punktów za komentarze: 6
 
zarchiwizowany

#47703

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Rozmyślałam sobie dziś tak nad swoim doświadczeniem zawodowym, bo chciałabym zmienić pracę (wypalam się przy pracy z klientami) i przypomniała mi się pewna historia.

Przeszukiwałam swego czasu ogłoszeniowe drzewko i natknęłam się na taką ofertę - POSZUKUJEMY HOSTESS do promocji klubu, wynagrodzenie w przedziale 2500-6000 miesięcznie (w zależności od zaangażowania), więcej informacji po telefonicznym umówieniu się na rozmowę.

Przy stawkach zapaliła mi się czerwona lampka, ale co tam, rozmowa kwalifikacyjna do niczego nie zobowiązuje, a że miałam doświadczenie na stanowisku hostessy, promotorki, animatorki itp. postanowiłam wysłać swoje zgłoszenie.

Już po 2-3 godzinach (druga czerwona lampka) oddzwoniła miła Pani z wiadomością, abym przyszła na tą i na tą godzinę w ten i ten dzień, aby zapoznać się z ofertą pracy dokładniej.

2 dni później ubrałam się elegancko i potuptałam na rozmowę.
Pani "rekruterka" ubrana w kabaretki (takie rajstopy siateczkowe, jakby ktoś nie wiedział), wytapetowana, z dużym dekoltem, kusą bluzeczką, natapirowanymi, kruczoczarnymi włosami .

Pierwsze pytanie zabrzmiało: Czy wie Pani kim jest i co robi hostessa?
Odpowiedziałam, według swoich doświadczeń i znanych definicji.
Otóż nie. Dla Pani rekruterki hostessa jest tylko i wyłącznie osobą do towarzystwa, a właściwie kobietą do towarzystwa mężczyzn.
Tutaj moja czerwona lampka dosłownie migała, ale co tam posłucham dalej.

Pani przedstawiła mi jakże interesującą ofertę pracy hostessy, polegającą, prosto mówiąc, na naciąganiu bogatych gości klubu na baaaardzo drogie drinki (ceny 150 - 12 000 złotych i tak - są tacy, którzy mogą sobie na to pozwolić, bo był to klub NOCNY dla bogaczy, sam wstęp to koszt około 200 złotych), w bardzo skąpym stroju (stringi, lateks, gorsety, koronki itp) - od każdego drinka miałabym 25% dla siebie - tak więc teoretycznie 5 zaczepionych facetów, 5 drinków po np. 400 zł i mam 500 zł za jeden wieczór/noc. Praca oczywiście w trybie nocnym 20-do rana, około 3 dni w tygodniu.
No jakby wrócić do treści ogłoszenia, całkiem ciekawa inwencja na PROMOCJĘ klubu...

Pani baaardzo intensywnie mnie namawiała i przekonywała, że jak najbardziej się nadaję, że nie ma niebezpieczeństwa, że się przyzwyczaję i przezwyciężę pierwszy wstyd, że to nie dom publiczny i że tu się nierządu nie uprawia, a wręcz jest to zakazane, ja jednak grzecznie podziękowałam i wróciłam do domu.

Co najśmieszniejsze dzwoniła do mnie jeszcze 2 razy wieczorem, ale nie odebrałam...

Dziewczyny, tak więc uważajcie na wszelakie niesprecyzowane ogłoszenia po tytułem HOSTESSA, bo możecie się nieźle zdziwić:)

Co do tytułu ogłoszenia o pracę "HOSTESSY poszukiwane", to miałam jeszcze 2 mylące sytuacje, obie okazały się czymś zupełnie innym, o czym na pewno napiszę w wolnej chwili, dla przestrogi, może ktoś zaoszczędzi swój cenny czas:)

pracodawcy oferty_pracy

Skomentuj (22) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 78 (216)
zarchiwizowany

#47599

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Hej!

Od jakiegoś czasu regularnie czytuję Wasze piekielne historie, aż w końcu postanowiłam wyżalić się osobiście, bo to, co się dzieje w mojej pracy zaczęło mnie przytłaczać.

Ogólnie kto pracował w gastronomii na obsłudze klienta ten wie, że ludzie są różni i tylko obsługując można poczuć chamstwo i brak kultury wręcz emanujące od niektórych.

Dla rozjaśnienia sytuacji - jestem pracownikiem obsługi klienta w gastronomii w centrum handlowym, na miejscu (na oczach ludzi) przygotowuję sałatki i na końcu kasuję i rozliczam zamówienie z klientem. Podczas przygotowywania zadaję klientowi pytania, by mógł wybrać składniki, które lubi i na które ma ochotę. Cały proces trwa 1-3 minuty.

Opiszę po prostu typy piekielnych klientów odwiedzających nas na co dzień.

1. "Burżuj - mam i mogę wszystko" - nigdy (nawet jako stały klient) nie odpowiada na naprawdę uprzejme "dzień dobry", ignoruje wszystkie zadane przeze mnie pytania dosłownie się odwracając (nawet po kilkakrotnych "dopytkach") - nasypuję więc sugerowane składniki w danej sałatce i przechodzę do kasowania. Kiedy kończę transakcję i proszę o drobne także ignoruje moje prośby, wyjmuje napchany setkami i brzęczący od bilonu portfel, rzuca mi dwusetkę i strzela fochy, jak wydam mu w 20-groszówkach (nie mam kurde inaczej). Odchodzi z miną "co za baranica z tej kasjerki" i zostawia po sobie wszystkie miseczki, talerzyki, kubeczki i brudne serwetki (mimo, ze jest wielki, widoczny kubeł na śmieci, a kelnerów nie ma).

2. "Telefonista" - cały czas przy telefonie, od przyjścia, rzucenia nazwy sałatki, poprzez jedzenie, do samego odejścia.
Na pytania typu "jaki sos" odpowiada "mhm, tak, tak" lub kiwa głową. Zwykle płaci zbliżeniowo i nie zabiera paragonów.
Na szczęście nie jest niemiły (chociaż sam fakt, że nie odrywa się od słuchawki świadczy jak dla mnie o braku kultury.

3. "Niezdecydowany wybredniak" - przy każdym zadanym pytaniu po kilka razy zmianie zdanie. Przykładowo. J - ja K - klient (w skrócie)
K - Zjadłbym coś dobrego, jakąś dobrą sałatkę.
J - Z kurczakiem, z rybą, wegetariańską?
K - Hmmm, no sam nie wiem, a co Pani poleci?
J - Polecam X lub Y, ewentualnie Z.
K - Dobrze, niech będzie Y.
Ja zaczynam nasypywać składniki, gdy w połowie słyszę:
K - Albo wie Pani co, ja jednak wezmę Z, bo zapomniałem, że nie lubię składnika z Y.
J - Dobrze, postaram się przesypać składniki, ale czy na pewno będzie Z?
K - Tak, tak, na pewno.
Zaczynam modyfikację Y na Z i gdy kończę, słyszę:
K - Przepraszam bardzo, ale ja teraz dokładnie przeczytałem i jednak zjadłbym X... Naprawdę przepraszam, ale w tej Z nie ma tego i tego, a jak mam taka ochotę, czy jest jeszcze możliwość zamiany?

Niestety, klient nasz Pan i trzeba być miłym, żeby przyszedł po raz drugi, tak więc lecę informować kierowniczkę, żeby parę rzeczy spisała na straty i robię trzecią sałatkę, ale już na granicy frustracji.

4. "Świnka z chlewiku" - mamy tzw. food court, czyli miejsce, gdzie spożywa się zamówione posiłki, ale nie ma obsługi kelnerskiej. Świnka jest niepozorna, przychodzi, grzecznie się wita, grzecznie zamawia, ale potem zaczyna jeść. Mlaskanie, siorbanie i chrząkanie słychać 3 piętra niżej, 3 stoliki wokół stają się pobrudzone sosami i przyprawami. Świnka bierze 3 zamiast jednej tacki, każdą kładzie potem na innym stoliku, zawsze zostawi po sobie cały syf i brud, często zasmarkane chusteczki albo gumy do żucia przyklejone do tacek (nie muszę chyba wspominać, że nie są to jednorazowe tacki - weź to potem zdrap).

5. "A może Pani sprawdzi na zapleczu?" - klient, który nigdy nie wierzy, że jeśli czegoś nie ma, to znaczy, że nie ma i mu tego nie urodzę.
Pyta o zupy dnia - mówię zupa A i zupa B.
K - A czy nie ma dziś może zupy C lub D?
J - NIE, NIE MA.
K - A może Pani sprawdzi na zapleczu, może coś jest.
J - Nie, naprawdę nie ma, jakby było to bym Pana poinformowała, a nasz lokal nie posiada kuchni, dostajemy rano zamówienie z drugiego sieciowego lokalu z kuchnią.
K - Ale jak to, przecież wczoraj była, czemu dziś nie ma...?
J - Jest zupa A i B, gwarantuję, że obie bardzo smaczne.
K - A to ja nie chcę... Ale na pewno nie ma?...

Przepraszam, że tak rozlegle, ale o dopiero mała część Piekielnych klientów, nie chcę Was dłużej zanudzać, bo jak Wam się nie spodobają moje wypociny, to tylko stracę kolejną godzinę na dokładne opisywanie niektórych. Mam jeszcze dużo do powiedzenia, może kiedyś opowiem co i jak.


Pozdrawiam

Salaterka

gastronomia obsługa_klienta

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 184 (316)

1