Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Saskatchewan

Zamieszcza historie od: 5 grudnia 2016 - 3:12
Ostatnio: 24 grudnia 2016 - 6:40
  • Historii na głównej: 2 z 3
  • Punktów za historie: 583
  • Komentarzy: 83
  • Punktów za komentarze: 565
 
zarchiwizowany

#76416

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Nie mam ochoty obchodzić Bożego Narodzenia z własną rodziną, z moim chłopakiem jestem na tyle krótko, że czułabym się niezręcznie korzystając z zaproszenia na święta od jego rodziców, więc wyszło, że 24-26 grudnia i okolice mam wolne. Zgadałam się z kolegami z pracy, którzy z uwagi na wyznanie Boże Narodzenie obchodzą kiedy indziej, że pojedziemy sobie zatem na weekend w góry.

Jak już wspominałam, pewne problemy zdrowotne zmuszają mnie do przestrzegania specyficznej diety. Nie chciałam jej narzucać reszcie znajomych, a nie chciałoby mi się także codziennie przygotowywać posiłków tylko dla siebie, więc postanowiłam sobie zrobić zapasy przed wyjazdem - tak samo jak zwykle przygotowuję sobie obiad do odgrzania w pracy na kilka dni naprzód. Może takie odgrzewane nie jest najsmaczniejsze, ale pozwala oszczędzić ogrom czasu, nie narażając diety na szwank.

Jutro mamy w firmie wolne. Taka specyfika oddziału że wiele osób jest spoza miasta, a nawet kraju, większość jedzie na święta, więc została podjęta decyzja, że zamykamy interes, 80% ludzi bierze urlopy, a ci którym na świetach nie zależy i wolą urlop oszczędzić na wakacje, to pracują zdalnie z domu. Dlatego na nieformalną wigilię zakładową wybraliśmy się dzisiaj, tuż po pracy.

Siedziałam przy stoliku z koleżankami oraz właśnie tymi znajomymi, z którymi jadę w góry. Około 18.00 powiedziałam, że muszę się zbierać, bo jutro rano wyjeżdżamy do Novaci, a ja muszę sobie zrobić dietetyczne zapasy, bo nie mogę jeść tego co chłopaki oraz ich partner(ki)*.

I wtedy się zaczęło. Koleżanki naskoczyły na chłopaków, że są dla mnie źli, niedobrzy i najstraszniejsi, bo nie dostosują się do mojej diety i muszę gotować sobie sama. Zrobiło im się naprawdę głupio.

Moje kategoryczne tłumaczenia, że to jest mój pomysł, że tak jest łatwiej i to ja postanowiłam, że przywożę sobie własne jedzenie, żeby oni mogli na zasłużonym urlopie jeść to co chcą, a nie to co ja mogę, zupełnie nie trafiły.

Według nich ja jestem biedna i chora więc nadskakiwanie mi i dostosowywanie się do mnie jest dla innych obowiązkiem. A ja musiałam reszcie wyjazdowej ekipy tłumaczyć że ja naprawdę chcę by oni się mną nie przejmowali i to naprawdę nie jest dla mnie żaden problem, że sobie przywiozę 4 pojemniczki dietetycznego żarcia.

Czemu tak trudno zrozumieć, że osoba chora lub niepełnosprawna czasem najbardziej potrzebuje i oczekuje BRAKU specjalnego traktowania i dania możliwości by poradzić sobie samemu?

*Dodaję, że koledzy z pracy nie jadą sami, jeden jedzie z żoną, a drugi z partnerem, bo już ktoś się przyczepił, że nie idę na święta do rodziny mojego chłopaka, a jadę z jakimiś innymi typami w góry. :D
Do babci chłopaka boję się pojechać na całe święta po 5 miesiącach związku, bo jestem przekonana, że już nam zaczną planować ślub i wymyślać imiona dla dzieci. Spokojnie, chętnie poznam jego rodzinę ale w swoim czasie.

korpo

Skomentuj (14) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 52 (114)

#76334

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Też w temacie wesel. Krótko.
Zostałam w zeszłym roku zaproszona na wesele dalekiej kuzynki. Pod koniec czerwca, podczas gdy wesele miało odbyć się w sierpniu.
Niestety, nie skorzystałam z zaproszenia, bo sierpień to sezon urlopowy, więc zaplanowałam, zorganizowałam i częściowo opłaciłam wyjazd ze znajomymi. Dopięłam to tydzień przed tym, jak zostałam zaproszona, czyli w połowie czerwca. Uznałam, że skoro mnie nie zaproszono do tej pory, mimo że w rodzinie o weselu zasadniczo wszyscy wiedzą, to znaczy że nie zamierzają mnie zaprosić, więc zrobiłam sobie już inne plany. Chyba dość logiczne.

Oczywiście kuzynka śmiertelnie obrażona. No chyba że udaje, a tak późne zaproszenie miało na celu właśnie zwiększenie prawdopodobieństwa, że nie będę mogła.
Mój chłopak podpowiada, że zaprosili mnie tak późno, bo jakiś bardziej priorytetowy gość pewnie zrezygnował, a hajs z prezentów musi się zgadzać, ale ja w aż tak spiskowe teorie wierzyć nie chcę...

wesela

Skomentuj (33) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 215 (289)

#76182

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Niniejszy wpis jest moim pierwszym w tutejszym portalu, więc na początku chciałabym się przywitać. Nie wiem, czy ta historia kogokolwiek zainteresuje, ale jej pisanie pomogło mi poukładać kilka myśli, więc czas na to poświęcony nie był straconym.

Mam na imię Alicja. I jestem chora. Od dzieciństwa. Mam cukrzycę, problemy z kręgosłupem, astmę, nietolerancję glutenu (tę prawdziwą) i szereg innych przypadłości. Z tym wszystkim dałoby się żyć, prawie normalnie. Dałoby się, gdyby nie rodzice, dla których najważniejszą moją cechą było, że byłam chora. Dlatego nigdy nie byłam na wycieczce szkolnej, nie pozwolono mi zapisać się do harcerstwa ani robić wielu rzeczy, które robią zwykłe dzieci.

Na szczęście, rodzicom zależało na mojej edukacji, a pochodzę z mieściny, w której nie ma żadnej dobrej uczelni, więc gdy dobrze zdałam maturę (a jak miałam zdać, jeśli nauka była jedną z niewielu rzeczy, które było mi wolno?), to z wielkim bólem i pełni obaw, rodzice pozwolili mi na studia w Stolicy. Tak, wiem że byłam pełnoletnia, a mimo to piszę, że "pozwolili mi", bo wtedy nie przychodziło mi do głowy, że mogę o czymś zdecydować wbrew ich woli.

Cały okres studiów upłynął na udawaniu, że nie robię rzeczy, które robię, bo chcę je robić i mogę je robić (tak, pytałam wprost lekarza, którego znalazłam w Warszawie, pierwszego normalnego, nie ustawionego przez rodziców). W ukryciu przed rodzicami zrobiłam praktyki, staże, drugi, bardziej wymagający kierunek studiów, w ukryciu przed rodzicami zdałam prawo jazdy i pracowałam przez ostatnie dwa lata studiów. Niestety, ta cała sytuacja była dla mnie źródłem stresów i napięć, które zaowocowały problemami psychicznymi (depresja, nerwica, stany lękowe).

Na szczęście, byłam na tyle przytomna, by w miarę szybko zapukać do terapeuty. Jak zrobiło się lepiej, to postanowiłam powiedzieć o wszystkim rodzicom, wytłumaczyć im że jestem dorosła i mogę żyć jak chcę, bo tak naprawdę od 4-5 lat już żyję jak chcę, a moje zdrowie wcale się nie pogarsza (oprócz tego psychicznego).

Nie trafiło to do nich. Uznali, że jestem nieodpowiedzialną smarkulą. Stwierdzili, że mam natychmiast wracać do domu (stara, dwudziestoczteroletnia baba). Powiedzieli, że nie będą mi dawać już więcej pieniędzy. Byli w szoku, że od paru lat utrzymuję się sama, a pieniądze od nich trafiają na konto oszczędnościowe i mogę im je w każdej chwili oddać. Wyjaśniając, nie broniłam się przed comiesięcznymi przelewami od rodziców, bo wiedziałam, że odmowa ich przyjmowania skończy się ogromną awanturą, a sytuacja finansowa moich rodziców powodowała, że ta kwota w ogóle nie była dla nich odczuwalna.

Tak więc, wstrzymanie finansowania wcale nie ściągnęło mnie do domu. Zaczęło się piekło. Matka zaczęła się nagle pojawiać w Warszawie co tydzień, odwiedzać mnie bez zapowiedzi, "przypadkiem" spotykać mnie pod moją pracą i tak dalej. To znaczy, tych wydarzeń było dużo więcej (telefony, nasyłanie wujków, anonimy do pracy), ale opiszę je może kiedyś, teraz nie chcę o tym myśleć. Byłam na skraju wyczerpania nerwowego.

Wybawieniem wydała się... korporacja w której pracowałam. Udało mi się załatwić przeniesienie do oddziału w innym kraju na pół roku. To nie był awans, właściwie to miałam tam zarabiać trochę mniej niż w Warszawie (ale koszty życia także niższe).

I w tym momencie należy zakończyć wstęp traumatyczno-historyczny, do którego pewnie będę wiele razy odsyłać w kolejnych historiach (jeśli ktoś będzie chciał je czytać), a przejść do konkretnego zdarzenia, które chciałabym opisać.

Jak już załatwiłam wyjazd zagranicę, to poczułam się troszkę lepiej: taka dorosła, niezależna i wreszcie odrobinkę pewna siebie. Postanowiłam, że kasę z premii rocznej, paru dodatkowych zleceń i ekwiwalent za niewykorzystany urlop wydam na swój pierwszy samochód, którym pojadę do nowego życia w nowym kraju. ;) Akurat tato koleżanki sprzedawał swoje wozidło. Na brakujące kilka tysięcy wzięłam pożyczkę i stałam się posiadaczką kilkunastoletniego fiaciorka.

Przed wyjazdem z Polski postanowiłam odwiedzić Babcię, bo z nią kontakty ciągle utrzymywałam, mimo sytuacji między mną, a rodzicami. Zaparkowałam wóz pod blokiem Babci i poszłam porozmawiać, pożegnać się, przekonać, że nie musi się martwić (choć ona to rozumiała w przeciwieństwie do rodziców).

Siedząc u Babci usłyszałam huk i wycie alarmu mojego auta. Zeszłam na dół, na tyle na ile mogę, bo do biegania po schodach to ja się nie nadaję i zobaczyłam... starego dostawczaka z firmy moich rodziców wkomponowanego w bok mojego "nowego" auta. Okazało się, że ojciec firmowym gratem rozwalił mój samochód, licząc że się przestraszę i nie wyjadę.

Nie przestraszyłam się. Sytuacja nie pogorszyła moich relacji z rodzicami, bo gorsze być nie mogą. Pogorszyła trochę moją nerwicę. I depresję. Ale wyjechałam. Tylko auta szkoda. Ulysse rzadki model i drugiego takiego nie znalazłam i musiałam na jakiś czas zadowolić się nudnym volkswagenem. ;)

Gwoli wyjaśnienia powstałych wątpliwości "historia zmyślona, nie da się tyle rzeczy osiągnąć na raz": ja nic szczególnego jeszcze nie osiągnęłam. Zrobiłam licencjat z prostego i lekkiego kierunku, ostatnie dwa lata studiowania poważniejszego kierunku przepracowałam jako szeregowy pracownik korporacji. Dopiero od tego momentu zaczęłam utrzymywać się sama i odkładać kasę od rodziców. Zarabiałam poniżej średniej krajowej. Wynajmując mały pokoik udało mi się w dwa lata zaoszczędzić 8 tysięcy na kilkunastoletnie auto. Bo mało imprezowałam i nie byłam nigdzie na wakacjach.
Wyjazd za granicę nie jest żadnym awansem. To firma międzynarodowa, więc miałam możliwość przeniesienia się z szeregowego stanowiska w Polsce na tak samo szeregowe stanowisko daleko od Polski, bez awansu ani podwyżki. Było mi to potrzebne, więc skorzystałam z tej opcji.
A moje zdrowie pozwala mi aktualnie na prawie normalne życie. Muszę brać lekarstwa, przestrzegać diety i uważnie wybierać formy aktywności fizycznej. Kiedyś było dużo gorzej i stąd przewrażliwienie rodziców.

rodzice

Skomentuj (58) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 292 (338)

1