Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Sway

Zamieszcza historie od: 7 lipca 2012 - 20:26
Ostatnio: 22 października 2018 - 17:57
  • Historii na głównej: 6 z 11
  • Punktów za historie: 2646
  • Komentarzy: 190
  • Punktów za komentarze: 1464
 

#82880

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/82873 przypomniała mi pewną sytuację, chociaż nie tyle o bezpieczeństwie (w sumie trochę również), co o niewyobrażalnym burdelu, jaki mają w sądach i urzędach.

Tu musi nastąpić krótkie wyjaśnienie. Moi rodzice mieszkali kiedyś w tej samej klatce, co moi dziadkowie (rodzice taty), w innych mieszkaniach. Co ważne, moja mama zamieszkała tam dopiero po ślubie. Potem kupili dom, przeprowadzili się. Jakiś czas później rozwiedli, mój tata wrócił do swojego starego mieszkania, a moja mama została w domu i wróciła do swojego nazwiska panieńskiego. Czyli nigdy nie mieszkała w tamtym mieszkaniu, nosząc nazwisko panieńskie.

Mój tata ponownie się ożenił, z kobietą, która ma na imię tak samo, jak moja mama, czyli obecnie ma personalia takie, jak mama przed rozwodem. Trochę śmiesznie. :)

Od rozwodu minęło dobrych kilkanaście lat już i niedawno dzwonią moi dziadkowie, że do mojej mamy jest awizo u nich. Lekkie zdziwienie i moja mama odpowiada, że to może poczta do mojej macochy, a ci że nie, bo list przyszedł na nazwisko, powiedzmy, Katarzyna Kowalska, a nie Katarzyna Nowak, czyli obecne nazwisko mojej mamy. Ta się zdziwiła i wystraszyła, że ktoś ukradł jej dane, chociaż je poplątał.

Ale list okazał się być z sądu. Informacja o tym, że sąsiedzi złożyli prośbę o zezwolenie na budowę... Na działce obok aktualnego miejsca zamieszkania mojej mamy.

Podsumowując, tak dla uporządkowania informacji. Mama dostaje listy z sądu na adres zameldowania sprzed kilkunastu lat, na nazwisko, pod którym nigdy nie była tam zameldowana, dotyczące jej obecnego miejsca zamieszkania (zameldowania też).

To już nawet nie jest pomyłka, a totalny burdel. Szczególnie że próbowała prostować sprawę, ale urząd miasta z sądem dalej wysyłają listy na adres mojego ojca (i nie, on nie ma nic wspólnego z tym domem).

P.S. Z działką są jakieś zawirowania, dlatego sąd też w tym uczestniczy. Nie wiem, na jakiej podstawie moja mama jest o tym informowana, znaczy wiem, że powinna być poinformowana o tym, że ktoś chce się budować, ale cała reszta to nie mam zielonego pojęcia.

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 82 (108)
zarchiwizowany

#77264

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Całkiem niedawno żaliłam się przyjacielowi, że faceci się mną nie interesują. Razem ustaliliśmy, że może cudem świata nie jestem, ale "charakter mam dobry" (klątwa "dobrego charakteru i niezłych włosów", pozdrawiam czytelników Pratchetta :) ) Zresztą zawsze w charakterze upatrywałam podstaw do budowania znajomości. I nadszedł TEN dzień...

1. Kiedy wychodziłam z wykładu podszedł do mnie chłopak i łamanym angielskim zaczął zadawać mi jakieś dziwne pytania typu gdzie mieszkam. Rozmowa ewidentnie się nie kleiła, ale on i tak postanowił mnie zaprosić na drinka. Trochę się zdziwiłam, bo zazwyczaj ludzie wolą najpierw wymienić się kontaktami i zacząć znajomość na poziomie koleżeńskim. Zlustrowałam gościa, nie spodobał mi się, więc powiedziałam "nie". Ale hej! On też ocenił mnie jedynie po wyglądzie!

2. Stałam na przystanku i rozmyślałam, czy nie powinnam była chłopakowi dać szansy, czy może jednak byłby to akt desperacji (bo wrażenia dobrego na mnie nie zrobił). I zadzwonił do mnie nieznany numer. Ostatnio wysyłałam zgłoszenie na praktyki, więc odebrałam. Tym razem usłyszałam francuski. Kiepsko gościa słyszałam i na zmianę po angielsku i francusku pytałam, kim jest i dlaczego dzwoni. Zrozumiałam pytanie: "What's your name?" Odpowiedziałam, ze skoro do mnie dzwoni, to chyba wie do kogo. Powiedział jakieś tam imię, więc pytam skąd dzwoni (ciągle mając w głowie praktyki). "From Pakistan!" No dobra... Co się stało? I po chwili: "Are you married?!" Sądzę, ze moja twarz idealnie nadawałby się do pozowania zaskoczenia dla mangi. Pomyślałam coś niecenzuralnego w trzech językach i powiedziałam jedynie, by więcej do mnie nie dzwonił. Dzwonił. Pięć razy tego samego dnia i cztery następnego.

3. Wieczorem miałam w planach studencką imprezę. Humor wyraźnie mi się poprawił, poznałam mnóstwo fajnych ludzi, potańczyłam, z kilkoma osobami jestem umówiona już na następne wyjście. :) Aaaaleeee... Na parkiecie pojawił się obok mnie facet, całkiem przyjemny dla oka i zaczął ze mną tańczyć. Problem w tym, że facet był wyraźnie wcięty, taniec nie szedł mu najlepiej, do tego zaczął mnie łapać za tyłek. Powiedziałam, że idę do koleżanki odpocząć. Facet próbował wyciągnąć mnie z powrotem na parkiet, dość nachalnie. Nawet wyraźne rozzłoszczone "nie" nie dawało rady. W końcu wyszłam z imprezy.

Wiecie co? Chyba ten brak zainteresowania nie przeszkadza mi tak bardzo...

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -2 (38)

#71264

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Pewna pani wybrała się na spacer z psem. Niedziela rano, spokojne osiedle, żywego ducha nie ma. Poza tym pies jeszcze szczeniak, więc został spuszczony ze smyczy.

I tak sobie idzie psisko kilka kroków przed panią, zwiedza i ogląda okolicę. Droga prosto się skończyła i psisko postanowiło skręcić. Nagle słuchać skowyt i piszczenie. Właścicielka biegiem wyleciała zza zakrętu i widzi jak jakaś obca baba ciągnie psa za obrożę i próbuje wciągnąć na swoją posesję, a pies skomle i się zapiera, próbuje się odwinąć i ugryźć, ale nie ma jak.

-Co pani robi z moim psem?!
-To pani pies? A ja myślałam, że się zgubił i chciałam ogłoszenie powiesić na słupie. - i dalej ciągnie tego psa i próbuje przeciągnąć przez tę furtkę.
-Proszę puścić mojego psa!

Kobieta spojrzała niechętnie, ale puściła. Pies wystraszony, pobiegł do swojej pani i schował się za nogami, dalej przeraźliwie ujadał.

Ku wyjaśnieniu, między pojawieniem się psa i właścicielki minęło jakieś 5 sekund. To normalne, że ludzie w takim czasie postanawiają ratować psy, które wyglądają na jak najbardziej zadbane, na pewno nie takie, co włóczą się po ulicy od trzech dni? Czy może chodzi o ciągle widoczny tatuaż rodowodowy?

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 159 (213)

#70932

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Natchnęło mnie kilka historii o bezrobotnych, szukaniu pracy, zasiłkach, niepełnosprawności, rozwodach, czarnej strefie itd. Tutaj będzie wszystko.

W naszym kraju nie opłaca się pracować.
Kiedy moja mama rozwodziła się z moim ojcem, był taki moment, że z pieniędzmi było krucho. Mój ojciec wydumał, że skoro zostawia rodzinę, to już przecież nie musi na nią płacić. Najlepiej, żeby to jemu płacić, bo musi wynająć mieszkanie. Chwilę zajęło, żeby sytuację sądownie ogarnąć.

W tym czasie moja mama ciągnęła nadgodziny, żeby zapłacić rachunki, wykarmić nas i być może wysłać chociaż mojego brata na jakąś kolonię nad jezioro. Różowo nie było, ale udawało się jej utrzymać nas na w miarę godnym poziomie.

Wtedy poznaliśmy Piekielną. Jeśli śmieliśmy narzekać, to wtedy związało nam usta. Kobieta, też rozwódka. Po szkole zawodowej, ale z zawodem, którego obecnie nie ma. Trójka niepełnoletnich dzieci, w tym jedno niepełnosprawne. Alimentów też nie ma. Serca się ściskały, że komuś tak ciężko. Coś tam nawet im mama pomogła.

Po jakimś czasie przyszło otrzeźwienie. Okazało się, że jej dzieci były na koloni we Włoszech, ale to w sumie lipa, bo rok wcześniej były w Bułgarii. Młody jest cały czas rehabilitowany (to akurat dobrze), bo jest pod stałą opieką jakiejś fundacji, która całkowicie opłaca jego leczenie. O rachunki martwić się nie musi, bo opieka dała i płaci. Och, no i co miesiąc daje jedzenie, chociaż mogliby ten makaron lepszej jakości dawać. Tak samo ubrania czy podręczniki. Z alimentami to też nie do końca prawda, bo jeden z ojców płacił, i to całkiem niezłe. A na dokładkę Piekielna pracuje na czarno, ale tylko na część etatu, bo jak to tak tyle harować. Myślicie, że ten wolny czas to na dzieci? No nie, to na ćwiczenia, bo musi schudnąć.

I teraz miej tu człowieku motywację do pracy. Kiedy tacy "profesjonalni zasiłkowicze" żyją i mają się dobrze. Oni nawet nie zamierzają tego zmieniać. Bo po co? Po co taka Piekielna ma iść do pracy? Czasami sama się zastanawiam, czemu poszłam do pracy, a nie na zasiłek. Chyba tylko dlatego, że mi głupio...

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 242 (280)

#69792

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Mój brat, dziecięciem szkolnym będąc miał taką przypadłość (w sumie jak większość w rodzinie), że gdy się czymś stresował to bolał go brzuch. Jako dziecko świadome swojego stanu lekki ból brzucha najczęściej ignorował (przecież przyjmujemy najprostsze wyjaśnienia, prawda?).

Któregoś razu jednak bolało za mocno, więc nasza matula zapakowała młodego w samochód i zawiozła na pogotowie, bo to sobota była. Lekarz uczony, biegły w swojej dziedzinie, jaką była chirurgia dziecięca, orzekł, że młody "zjadł coś zepsutego, albo pewnie udaje, bo do szkoły nie chce iść". Osoba z wrażliwym żołądkiem je coś zepsutego, żeby nie iść do szkoły w sobotę? Ciekawie, ciekawie. Zalecenia: gorzka herbata. Ale co zrobić? Wrócili do domu.

Rano sytuacja wyglądała już dramatycznie, więc mama pomimo szacunku dla zawodu jakim jest lekarz, postanowiła olać diagnozę i zawiozła brata do szpitala jeszcze raz. Tym razem kolejka. Młody się zwija, boli strasznie. Na szczęście na dyżurze był inny lekarz, który się za głowę złapał i od razu krzyknął: "Zapalenie wyrostka, na stół teraz!". Zoperowali w ostatniej chwili, czekałby chwilę dłużej, a wyrostek by pękł.

Komentarz jednej z pielęgniarek: "A bo w nocy ten konował był, to mu się pewnie operować w nocy nie chciało."

I ja się tylko tak zastanawiam, gdyby moja mama jednak uwierzyła w diagnozę pierwszego lekarza? Albo mieszkalibyśmy na wsi godzinę drogi od szpitala, a nie 10 minut? Jakby to się skończyło? Ile jest osób, które przez takie leniwe buły tracą zdrowie, albo życie? Co kieruje takim "lekarzem"? Nie rozumiem...

służba_zdrowia

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 409 (461)
zarchiwizowany

#67221

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Godzina 8.00 rano. Pogrążona w swoim świecie zmierzam do pracy. Z naprzeciwka zasuwa jakaś grubawa, starsza żulietta. Nie przeczuwałam nic złego, oprocz smrodu niemytego cielska i wczorajszego alkoholu. Pani jednak uraczyła mnie czymś ekstra. Mijając mnie postanowiła wrzasnąć mi do ucha donośne: "BUUUAAAABAAAAA!"
Nie powiem wystraszałam się. Gdybym nie miała telefonu w ręce, kobieta oberwałaby w twarz. A tak po prostu stałam jak wryta i wzbierało we mnie obrzydzenie. Babka patrzy na mnie i dalej się drze. Bo jakichś pięciu sekundach przestała i poszła sobie.
Ja jeszcze moment stałam i zastanawiałam się: Może chora na głowę, mózg rozpuszczony w alkoholu?
Odeszłam kawałek i przypomniałam sobie wszystkie historie o złodziejach, którzy odwracali uwagę swoich ofiar i je okradali. Szybko więc przejrzałam torebkę, ale wszystko się zgadzało. Poszlam wiec do pracy nie rozumiejąc.
Przyszła pora na śniadanie, wyjęłam z torby płócienny worek, w którym noszę jedzenie i zobaczyłam na nim odciśniętą brudną łapę, nie mówiąc o znajomym zapachu. A jednak... Śniadania nie zjadłam.
Nie wiem, co mogę powiedzieć. Strzeżcie się starszych kobiet wrzeszczących wam do ucha?

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 58 (190)

#49713

przez (PW) ·
| Do ulubionych
To jest historia-ostrzeżenie dla studentów, niestety nie wiem co poradzić, by takich rzeczy uniknąć. Jedynie: zastanówcie się osiem razy wybierając uczelnię, kierunek, miasto, no cokolwiek.

Firma postanowiła zrobić praktyki dla studentów. Żeby uniknąć łapanki, która jest czasochłonna i zazwyczaj nie przynosi najlepszych rezultatów, zdecydowali się skontaktować bezpośrednio z uczelnią. I to nie byle jaką! Prestiżowa uczelnia techniczna, która daje przyszłościowe wykształcenie! Normalnie idziesz, a jak tylko dostaniesz dyplom, to pracodawcy biją się o Ciebie! Tak przynajmniej brzmią reklamy, hasła i ogólna opinia. Firma poprosiła o ludzi z konkretnymi umiejętnościami, nie umiejętność obsługi produktów Firmy, ale rzeczy które potem można wykorzystać przy innych projektach. Władze uczelni się zgodziły, trzeba było zmienić tylko kilka programów nauczania. Coś dodać, tam usunąć. I w tym momencie wszedł "bardzo ważny pan wykładowca" i stwierdził, że on ma swój program, którego od 20 (!!) lat nie zmienia i on nie zamierza się do niczego dostosowywać, on ma w nosie wymagania rynku pracy. Za nim poszli inni, nikomu nic się nie chce.

Cóż, Firma odmówiła takiej współpracy, równie dobrze może brać ludzi z łapanki, skoro i tak będzie musiała ich szkolić, a przynajmniej wybór większy.

I teraz drogi studencie idziesz na studia i uczysz się dwudziestoletniej technologii. Coś co miało być twoim atutem, staje się kulą u nogi. Nawet o tym nie wiesz, że jakiś burak, oczekujący emerytury na ciepłej posadzie, już blokuje twoją karierę. To jest jedna sytuacja, ale wierzę, że jest multum podobnych, przy czym nie uważam, że studia to musi być zmarnowany czas. Wierzę, że są jeszcze miejsca gdzie można się czegoś nauczyć. Oby.

uczelnia wyższa

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 428 (504)
zarchiwizowany

#43947

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zmarła starsza pani. Wieku sędziwego dożyła i w ostatnich latach również ciężko chorowała. Jej śmierć nie była więc zaskoczeniem. Taka kolej rzeczy. Jednak ból odczuwany przez rodzinę jest tak samo silny. Tu się nic nie zmienia, świadomość, że ktoś bliski ma umrzeć nijak nie łagodzi bólu po stracie.

Z racji pogrzebu i spraw organizacyjnych najbliższej rodzinie przysługuje tak zwany urlop okolicznościowy. Wzięła go między innymi jedna z córek. Po pogrzebie wróciła do pracy i musiała dostarczyć szefowi odpowiednią dokumentację, by urlop został uwzględniony. Szef to człowiek oschły, więc tylko wziął papiery i nikt od niego żadnych wyrazów współczucia nie oczekiwał. Jednak po chwili córka została wezwana do gabinetu. Szef papierkowym tonem oświadczył: „Proszę przyjąć moje kondolencje”. Nieco zdziwiona kobieta podziękowała. Następnie zaczął wypytywać już bardziej zaangażowanym tonem: „A czy mama sama mieszkała? A gdzie mieszkała? A ile pokojowe to mieszkanie? itp." Kiedy okazało się, że jest to dość atrakcyjne lokum, beztrosko i rzeczowo zapytał: „To państwo teraz będziecie sprzedawać to mieszkanie?”. Padła odpowiedź negatywna, bo w rodzinie się mieszkanie przyda.

Nowoczesny gatunek hieny cmentarnej?

Skomentuj (4) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 117 (179)
zarchiwizowany

#40440

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia z tegorocznych wakacji. Nie była to miejscowość typowo turystyczna, ale ściągająca pewną liczbę fanów jednego sportu. Odbywał się tam obóz studencki, na który pojechałam. Pech chciał, skręciłam kostkę. W końcu stwierdzono, że należy, by mnie lekarz zobaczył, więc pojechaliśmy do szpitala. Wizyta w szpitalu, to materiał na osobną historię jest. :)

Gdy tylko stanęliśmy na parkingu Lidla naprzeciwko szpitala i wysiedliśmy, zauważyliśmy pana z atakiem padaczki. Smutnie oczywistym jest to, że do faceta nikt nie podszedł. My dopiero zaczęliśmy mu udzielać pomocy. Ktoś pobiegł po ochroniarzy z Lidla, panowie się stawili. Ktoś po pogotowie dzwoni. Wszyscy chcemy pomóc, ale nikt za bardzo nie wie co można zrobić poza asekuracją.

Pani na pogotowiu się w końcu odebrała. Kolega przedstawia sytuację. Najpierw pani koniecznie potrzebuje adres, którego rzecz jasna nie znamy, udało nam się ustalić, po czym pani poinformowała nas, że są wypadki ważniejsze niż padaczka i karetki wysyłać nie będzie i się rozłączyła.

Lekki zonk. No ok, rozumiem, że są rzeczy ważniejsze, ale to było naprzeciwko szpitala! Poza tym chyba wypadałby się spytać jakie podjęliśmy kroki i dać nam jakieś instrukcje postępowania. Chociażby zainteresować się stanem pacjenta. Nic z tych rzeczy! Nawet "pocałuj mnie w d..." nie usłyszeliśmy.

Finał jest taki, że pan przestał się trząść, wstał. "Ja padaczka? Jaka Padaczka? Niemożliwe!" Nic nie pamiętał. Nie przeszkadzały mu wymiociny na na ubraniu, ani to, że zostawił świeżo zakupione środki higieniczne. I poszedł do domu. Mam tylko nadzieję, że nic mu się potem nie stało.

służba_zdrowia

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 121 (187)

#38458

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O remontach.

Konkretnie jednym. Każdy, kto mieszka w domku, bliźniaku, szeregówce lub po prostu ma gdzieś bramę wjazdową i korzysta regularnie z samochodu wie, że otwieranie tej bramy jest na dłuższą metę uciążliwe. Jeszcze pół biedy jak się ma jakiś kawałek podjazdu, gdzie można zatrzymać się i spokojnie wysiąść, ale jak wjeżdżać prosto z ulicy? Zbawieniem są bramy automatyczne, ale nie jest to też tania rzecz i na pewno nie pierwszoplanowa, jeśli remontuje się domek kawałek po kawałeczku, pokój po pokoju.

Tak jest w naszym przypadku. Jednak z pomocą przybyli siostra mojej mamy i jej mąż, którzy na urodziny mojej mamy postanowili podarować jej taką bramę. To był luty. Wszystko zostało ustalone panowie przyjechali, pomierzyli. "Brama będzie w marcu, na początku kwietnia".

I cisza.

W kwietniu następuje próba kontaktu. "Tak, tak. Ale mieliśmy obsuwę. Maj, na pewno!"

Maj. "W czerwcu, w czerwcu. Kto mówił coś o jakimś maju?"

Na tym etapie cała sprawa nas bawi. Śmiejemy się: "No! Żeby się do zimy wyrobili!"

W czerwcu i w lipcu sprawa dalej jest przekładana.

W końcu! W sierpniu panowie znaleźli chwilę! Tak, w dzień w którym mieliśmy wyjeżdżać. Ale pal licho, kilka godzin nas nie zbawi. Panowie przyszli, zdjęli starą bramę, założyli nową i ich wywiało. "Siłowniki w przyszłym tygodniu!" W ten sposób zostaliśmy z bramą... pardon, dwoma skrzydłami, które same się otwierają, bo nie ma ich co trzymać, pozostaje wiązać na sznurek. Na szczęście mamy ogromnego warczącego psa, który budzi respekt niemal w każdym, a do tego nie pozwala się panoszyć obcym po swoim terytorium, więc wyjechaliśmy w miarę spokojnie.

Wróciliśmy... Nic się nie stało. Więc czekamy na panów. Wkurzeni, bo nie wiadomo kiedy przyjdą. I okazuje się po południu, że nie przyjdą. Nie podali właściwie żadnego powodu. Następnego dnia też nie. I tak sobie żyjemy z tym zaawansowanym systemem antywłamaniowym.

Piekielność wyszła jeszcze tego samego dnia. Mój wujek dostał POLECENIE ZAPŁATY, nie fakturę, nie rachunek, ale właśnie polecenie zapłaty. Na którym wyszczególnione zostało: zrobienie bramy, montaż, montaż siłowników, podłączenie prądu, itd. Nie zapłacił. Zeskanował, wysłał i spytał, czy na pewno zostało zrobione wszystko z tej listy. Odpowiedzi brak. I tak sobie żyjemy... Zobaczymy, co będzie dalej.

remonty

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 605 (645)