Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Teru

Zamieszcza historie od: 23 sierpnia 2013 - 18:37
Ostatnio: 19 maja 2015 - 22:34
  • Historii na głównej: 2 z 3
  • Punktów za historie: 1149
  • Komentarzy: 12
  • Punktów za komentarze: 33
 

#66369

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia Lelissy (http://piekielni.pl/66262) przypomniała mi historię mojego dziadka sprzed lat.

Pewnego dnia dziadek jechał swoim starym (ale bardzo zadbanym) rowerem marki romet. Asfaltowa, wąska droga na wsi - pola, lasy, czasami jeden lub więcej domów. Nagle zauważył przed sobą na środku jezdni wielki, samotny konar drzewa, leżący niemal na całej szerokości ulicy. Piekielnością już było to, że konar musiał przynieść ktoś specjalnie, bo akurat na tym odcinku były szczere pola, dodatkowo leżał on tak idealnie na środku drogi, że żaden wiaterek nie miałby siły go tam przywiać, a tego i poprzedniego dnia nie wiało mocno.

W tym samym momencie do tego miejsca zbliżał się z naprzeciwka samochód. Żeby kierowca nie musiał specjalnie wychodzić i przesuwać gałęzi, dziadek położył rower na poboczu i zaczął ciągnąć konar na drugą stronę. Dziadek swoje lata ma, a konar spory i ciężki (powiedział, że chyba strongmani go musieli przynieść), ale dzielnie ciągnął jeden koniec na pobocze jezdni. Samochód zdążył podjechać, w środku kobitka, konar jeszcze mniej więcej na środku drogi, dziadek krzyknął coś, że jeszcze chwilka. Ale po co czekać? Kobitka rusza, skręca maksymalnie na pobocze żeby też przypadkiem nie zahaczyć samochodem o gałąź i przejeżdża, a jakże, po "zaparkowanym" rowerze mojego dziadka, po czym wciska gaz i znika za wzniesieniem drogi. Dziadek nawet nie zdążył zareagować, pozostało mu tylko przekląć babę, dokończyć przeciągać konar i stwierdzić, że z roweru nie ma czego wyklepać (nie wiem jaki to był samochód, ale była to dość duża osobówka, a sama widziałam w jakim rowerek był pogiętym stanie).

Jak już wspomniałam, dziadek jechał przez jakiś słabo zaludniony teren, ok. 4-5 kilometrów od domu. Niby nie tak bardzo daleko, ale nie dla 67-letniego mężczyzny. Wtedy też dziadek nie posiadał telefonu komórkowego, poszedł więc do najbliższego spotkanego domu i poprosił o możliwość przedzwonienia ze stacjonarnego.

Dziadek zapamiętał numery rejestracyjne. Ale sam stwierdził, że nie ma nerwów na sprzeczanie się z babskiem o stary rower.

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 494 (538)

#60551

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając pewną historię o chłopaku proszącym o drobne na bilet w pociągu przypomniała mi się pewna sytuacja.

Było to kilka miesięcy temu, koniec zimy. Szłam rano na zajęcia i dochodząc do skrzyżowania zauważyłam, że do zielonego zostało mi jeszcze ponad 50 sekund, więc zwolniłam. Kilka metrów przed pasami zostałam zaczepiona przez mężczyznę. Wyglądał jak typowy podróżnik - wielki plecak oraz komplet kurtka i spodnie. Był niski i trochę przy kości. Od razu zaczął nawijać i to bardzo bardzo szybko, nie jestem w stanie opisać dokładnie co mówił, więc przytoczę to co wychwyciłam i zapamiętałam:

- podszedł, bo widzi, że studentka, a studenci zawsze przecież pomogą,
- podróżuje i zabrakło mu pieniędzy, żeby wrócić do domu,
- ma dzisiaj pociąg do Krakowa o 13:30 (to była inna godzina, niestety nie pamiętam dokładnie, ale podaję zbliżoną)
- czy pożyczyłabym mu pieniądze, on oczywiście przeleje je na moje konto jak tylko wróci do domu.

Nawijał tak przez dobre pół minuty, ja zauważyłam, że do zielonego zostało tylko 15 sekund, więc postanowiłam przerwać i mówię:

Ja: Dobra, mów konkretnie ile ten bilet kosztuje...
On: 126 złotych.

Troszkę po chamsku, ale zaśmiałam mu się w twarz. Włączyło się zielone, więc powiedziałam tylko, że chyba żartuje i poszłam w swoją stronę.

- Wredna c*pa! - usłyszałam tylko za plecami.

Może ktoś pomyśleć, że naprawdę koleś potrzebował kasy i został uwięziony w obcym mieście. Ale 126 złotych na bilet z Torunia do Krakowa żądać? Ja z Poznania do Szczecina płaciłam niecałe 15 zł. Może mu na pierwszej klasie zależało...?

naciągacze

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 466 (528)
zarchiwizowany

#54236

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak co tydzień, tata zawoził mnie do miasteczka obok na autobus do miasta w którym studiuję (autobus wycofali, bo po co ludzie ze wsi mają jeździć do większego miasta, a dzieciaki do szkoły?). Ponieważ był to pierwszy dzień ferii, autobusy szkolne były na ten czas wycofane, a że tata do pracy jechać musiał, zostawił mnie o 8 na miejscu, a ja już te 45 minut odczekam.

By czas zleciał trochę szybciej poszłam jeszcze do sklepu po jakąś drożdżówkę i dopiero skierowałam się na PKS.
Wychodząc zza rogu od razu rzucił mi się w oczy człowiek leżący na jednej z trzech ławek, tej najbliżej ulicy. Już stamtąd widać było, że do czynienia mam z pijaczkiem. Na PKS-ie nikogo innego, podchodzę więc szybciej - żyje, bo słychać jak chrapie, ale twarz miał od zaschniętej krwi z nosa, z ust kapie ślina.

Robię więc to co zawsze i pytam czy wszystko w porządku. Facet zero reakcji więc pytam jeszcze raz, głośniej i lekko szarpię go za ramię. Nic, prócz głośnego chrapnięcia.

Stwierdziłam, że pijaczek potrzebuje wizyty w izbie wytrzeźwień, dzwonię więc do mojej bratowej, która jest policjantką na tamtejszym komisariacie (wiem, że mogłam od razu na 997, ale wtedy byłam święcie przekonana, że ma w tej chwili służbę i załatwi coś szybciej), bratowa tego dnia miała akurat na późniejszą godzinę, ale powiedziała, że zadzwoni po chłopaków.

Stoję więc i czekam, zagaduję jeszcze do faceta ale to nic nie daje, więc odpuszczam. W tym czasie przyszła jeszcze garstka ludzi (do autobusu ponad pół godziny, zawsze mnie zastanawia po co te babcie tak wcześnie przychodzą), każdy tylko na pijaczka spojrzał, ktoś podszedł bliżej i się przyjrzał, ale ogólnie nikt inaczej nie zareagował, nie zapytał mnie stojącej wcześniej czy po kogoś dzwoniłam.

Przyjeżdżają panowie policjanci po kilku minutach, jeden podchodzi do pijaczka i próbuje go obudzić, m.in. ściska mu palcami jakiś punkt za uchem, co ponoć boli niemiłosiernie. Panowie mega zdziwieni, że nawet to nie działa, dzwonią po karetkę.

Karetka podjeżdża i pakuje faceta do środka i próbują coś z nim zrobić na miejscu, oczywiście ludzie zaczynają się schodzić, babcie komentują, jakiś dziadek próbuje zajrzeć przez okienko do środka. Z domu obok wyszedł jakiś facet, podchodzi do znajomego, który przyszedł na autobus i słyszę jak mu mówi:
[F] No ja widziałem dzisiaj w nocy przez okno, jak tu się z jakimiś gówniarzami kłócił, jeden mu przy***ał w ryj i poszli, a ten tylko się do ławki zdążył doczołgać i zasnął...
Szkoda, że pan nie pomyślał, czy może warto zadzwonić po karetkę, no ale dla pijaczka? Nie warto....
Chwilę potem przyjechał autobus więc nie wiem jak długo tam jeszcze stali.

Gdy byłam już w mieście i szłam do mieszkania, zadzwoniła moja bratowa:
[M] Muszę Ci powiedzieć... W karetce nie mogli faceta obudzić nawet, było z nim tak ciężko, że przyleciał po niego helikopter i zabrał do szpitala do Piekiełowa. Także uratowałaś facetowi życie...

Ja uważałam to raczej za obowiązek, ale jednak zrobiło się miło.

Po trzech dniach wracałam już samochodem z bratem i po drodze wjechaliśmy do dziadków, którzy mieszkają w tym miasteczku, na działkę.
Babcia od razu poruszyła temat pijaczka:
[B] Słyszałam, że starego Iksińskiego uratowałaś...
[J] No zrobiłam to co powinnam, nawet go helikopter zabrał...
[B] No właśnie!!! Po starego menela helikopter przylatuje, a gdyby w tym samym czasie był potrzebny komuś innemu, np. jakiemuś dziecku?

Powiedziałam tylko, że nie nam jest dane oceniać, ile jest warte życie konkretnego człowieka.

Sprawa zakończona "finałem", bo facet przeżył, ale nadal praktykuje swoje pijackie hobby. Dowiedziałam się, że ma rodzinę, ale dzieci odeszły, a żona się nim nie interesuje, a raczej nic nie może na jego picie poradzić.

Mnie tylko smuci, że facet leżał kilka godzin (to był początek wiosny, więc noce i ranki jeszcze mroźne) i nikt się nim nie zainteresował, ulica obok ruchliwa i widać tą ławkę już z daleka, obok kilka domów a i na samym PKS-ie tego ranka niejedna osoba się pewnie przewinęła.
Co tydzień na modły do Kościółka by pokazać, że się jest dobrym człowiekiem, ale trudno zapytać leżącego na ławce człowieka czy wszystko w porządku lub po prostu zadzwonić po pomoc.

Skomentuj (29) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 67 (205)

1