Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

Triste

Zamieszcza historie od: 22 stycznia 2012 - 20:50
Ostatnio: 11 lutego 2019 - 2:58
  • Historii na głównej: 8 z 12
  • Punktów za historie: 4657
  • Komentarzy: 77
  • Punktów za komentarze: 376
 
zarchiwizowany

#65496

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Czytając piekielnych, można dojść do wniosku, że świat pełen jest ludzi nie wykazujących oznak procesów myślowych. Kończąc klasę licealną, na dodatek humanistycznej, stwierdziłam, że niemałą rolę w tym produkcji ujemnego ilorazu inteligencji naszego społeczeństwa może odgrywać właśnie szkoła. Kilka wybranych cytatów i sytuacji z lekcji języka polskiego (czyt. źródła wiedzy, kultury, artyzmu wszelakiego):

N - nauczycielka
U - uczniowie

1. Na kartkówce:
N: Wypiszcie jeszcze kilka przykładów kontekstów i motywów literackich.
U: Ile dokładnie?
N: Wszystkie.

2. Odpowiedź ustna:
(Uczeń odpowiadał przy tablicy ponad kwadrans, szczegółowo omówił bohaterów dużej lektury, fabułę itd., nie znał odpowiedzi na ostatnie pytanie dotyczące sprawy prozaicznej, typu "gdzie rozgrywała się ta i tamta akcja")
N: No niby trochę wiedziałeś... Siadaj, trzy.

3. Przy omawianiu "Jądra ciemności", dyskusja o mieszkańcach Afryki.
N: Bohater udał się do serca Afryki, gdzie poprzez wpływ tubylców, sam stał się zły...
U: Ale chyba warto zauważyć, że to jednak postrzeganie rdzennych plemion charakterystyczne dla końca XIX wieku, prawda? Ci ludzie nie są źli, po prostu inni niż my.
N: Nie, oni są źli. Czytałaś o tych plemionach, które się pozabijały w Afryce? Oni są nieludzcy, i to do dzisiaj.

Następnego dnia ktoś zrobił prezentację o jednym z państw środkowej Afryki, w którym trwa nieustanna wojna domowa - nauczycielka z satysfakcją komentowała, jacy to są źli ludzie, w odróżnieniu od nas, "cywilizowanych".

4. Przy cichej dyskusji z uczniem, nauczycielka powiedziała trochę głośniej:
N: Ale ty nie masz myśleć, tylko pisać, co trzeba!

5. Przykładowe objaśnienie tematu wypracowania:
N: Wasze stanowisko musi być takie, że zgadzacie się z autorem, to znaczy uważacie, że cel nie uświęca środków.

Ktoś się nie zgadzał? Ocena wiadoma.

6. Rozmowa z uczennicą, która pisała dłuższe wypracowanie na olimpiadę. Nauczycielka czytała pracę we fragmentach, była informowana o tym, co się w tej pracy znajdzie. Pierwotnie miały to być dzieła Szymborskiej, Stachury i Tolkiena (nie dokładnie tych autorów, ale podobnych). Uczennica, ze względu na brak miejsca, usunęła Stachurę, o czym poinformowała nauczycielkę na kilka tygodni przed oddaniem ostatecznej wersji.

N: Aśka, przeczytałam twoją pracę, bardzo fajna, ale mam uwagę.
U: Tak?
N: Stachurę musisz jednak umieścić.
U: Nie. (powiedziane raczej w szoku, jako reakcja obronna organizmu ;)
N: Słucham?
U: Proszę pani, to by zaburzyło całą kompozycję pracy, poza tym wykorzystałam limit stron, i więcej nie mogę napisać. I dzisiaj mija termin, zwyczajnie nie zdążę...
N: Aha. Ech, w porządku.

7. Omawianie jednego z utworów Mirona Białoszewskiego:
N: (Po przeczytaniu utworu) Ładny, prawda? No to przejdźmy dalej.


Uczniowie na lekcja przychodzić nie chcą, jak już przyjdą, to nic z lekcji nie wyniosą, poza wykutymi regułkami "aby zdać". Ludzie szczerze języka polskiego nienawidzą, nawet, jeśli coś czytali czy pisywali na początku liceum, to jakoś im to przeszło.
Żal tylko młodzieży, która traci szansę na odkrycie tego, co w naszym języku naprawdę piękne.

Szkoła

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (34)
zarchiwizowany

#33135

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja mama miała zawsze jakiegoś pecha do zwierzaków.

Najgorzej było chyba z królikiem. Gdy była w wieku wczesnoszkolnym mieszkała z rodzicami i siostrą w bloku. Jakimś sposobem trafił do nich królik - fajna sprawa, szczególnie dla dzieciaków. Każdy chyba potrafi dobie wyobrazić relacje łączące kilkuletnie dziecko z małą, futrzastą kulką, prawda? Jednym słowem - wielka przyjaźń.

No i wszystko byłoby dobrze, ale, niestety, mama moja zachorowała. Leżała, karmiona głównie zupkami, rosołkami i innymi takimi, przez jakieś dwa tygodnie. Gdy w końcu wstała, okazało się, że królika coś nie widać...

Jej rodzice, a moi dziadkowie, bez ogródek wyjaśnili jej, że rosołu nie robi się tylko z kury. I taki był koniec wielkiej przyjaźni mojej mamy z wszelkimi królikami.

Rodzina w tym wypadku piekielna

Skomentuj (8) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 204 (250)
zarchiwizowany

#29346

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
W mojej szkole pracuje pewien człowiek, z przyczyn, o których się publicznie nie mówi, zajmujący stanowisko dyrektora. Jego jakże skromna osoba jest istną kopalnią piekielności wszelakich. Na ten przykład, ostatnio wszedł on do biblioteki (będącą centrum dowodzenia działalności artystycznej) bez słowa, również bez słowa rzucił na biurko pani bibliotekarki jakiś plakat, po czym, wciąż zachowując wzorowe milczenie, wyszedł. Samej pani bibliotekarki spojrzeniem nie zaszczycił. Kto wie, może planuje zostać mimem, gdy zakończy karierę w szkolnictwie? Ale przejdźmy do historii właściwej.

Jakiś czas temu moja dobra koleżanka, dajmy na to Ela, zajęła pierwsze miejsce w konkursie recytatorskim. Wojewódzkim konkursie recytatorskim. Osiągnięcie dość spore, a jako, że nasza szkoła umiejscowiona jest wśród pól i lasów, słowem, na wsi, to tym większe powinno mieć dla dyrekcji znaczenie.
Kiedy Ela wracała akurat do świątyni nauki, prosto z konkursu, natknęła się na pana dyrektora. Pani, która z nią na tychże szlachetnych zawodach była, grzecznie poinformowała:
- Ela zajęła pierwsze miejsce na wojewódzkim konkursie recytatorskim!
- Pff... Konkursy recytatorskie to nie konkursy. Nie liczą się.

Ot, szkoła wspierająca ucznia. Miło.

Szkoła

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 71 (171)
zarchiwizowany

#28229

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Jak wspomniałam we wcześniejszej historii, mieszkam w niewielkim miasteczku-wsi. Teraz dodam jeszcze, że kilkanaście lat temu była to po prostu wieś.
A jak wieś, to i zwierzęta.
A jak zwierzęta, to i konie.

No właśnie.

Dwie minuty drogi od mojego domu jest ładna, rozległa łąka, granicząca z równie dużym lasem. Taki mój mały raj na ziemi :). Często tam chadzam z psem (suczką owczarka niemieckiego). Sęk w tym, że aby dostać się do raju, to trzeba przejść drogą obok pola należącego do pewnego pana. Na jednym końcu pola jest droga, a na drugim – zagroda dla koni.

Przez większość czasu nie było żadnego problemu, w zagrodzie łaziły sobie trzy konie, dwa dorosłe, acz raczej średnich rozmiarów i jeden źrebak. Niestety, po czasie właściciele uznali, że jeśli sprzedadzą ogiera, to nie warto utrzymywać ogrodzenia. Bo i po co, prawda?

Historia numer jeden:
Wracamy już ze spaceru, także i ja, i pies, i koleżanka jesteśmy należycie zmęczone. Nie biegamy, nie krzyczymy, ot idziemy. Nagle pojawia się przy nas umięśniony, ciężki zwierz w postaci konia. Zaciekawiona istota, trąca pyskiem, prycha. Niby ok., ale konik nie odchodzi nawet wtedy, gdy mój pies zdradza wyraźne oznaki wrogości. Ani wtedy, gdy jesteśmy już praktycznie przy regularnie używanej szosie.
Daję koleżance psa i sama próbuję jakoś zwierza zawrócić, cmokając, machając rękoma i ogółem zachowując się tak, jak każdy laik postąpiłby z takim zwierzakiem. Bezskutecznie. Koń nieustępliwie podąża w stronę szosy.
Całe szczęście, jakoś tak w tym momencie pojawili się właściciele, którzy zwierza do porządku przywołali i obrzucili mnie jedynie podejrzliwym spojrzeniem: „koniokrad?”.

Historia numer dwa:
Lato, upał. Lezę z psiną na spacer. Lezę schylona w pół, bo trochę za późno zorientowałam się, że oto konie znowu luzem puszczone. Ale dobra nasza, na razie żaden nie idzie w naszą stronę. Już, już prawie jesteśmy na łące (a, co za tym idzie, odgrodzone od koni takim brzozowym laskiem), gdy nagle zwierz kieruje się prosto na nas. No, nie ma co czekać, odwracam się i mówię do psa „idziemy!”.
Zamieram.
Pies załatwia swoją potrzebę fizjologiczną, wpatrując się we mnie z miną „No… co?”.
Konik już przechodzi w galop, kłus, czy jak to się tam zwie. Zbliża się szybko, w każdym razie.
Ja, mając już przed oczami wizję wielkich kopyt tuż na głową, zaczynam krzyczeć.
Koń ma tylko kilkanaście metrów do przebycia, gdy pies, wesoło merdając ogonkiem, w końcu rusza w moją stronę.
Tak szybko jak tamtego dnia nie biegłam nigdy. A miałam glany na nogach i lasek brzozowy do pokonania. Zatrzymałam się dopiero w połowie tej rozległej łąki, pewna, że konia za mną nie ma.

Wszystko skończyło się szczęśliwie, aczkolwiek koników już od długiego czasu nie mam widzę. Tylko zagroda coraz bardziej rozwalona…

Zresztą, historii piekielnych z łąką i lasem to było mnóstwo. Jak się spodoba, wrzucę następne.

Pole

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (36)

1