Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

ZjemTwojeCiastko

Zamieszcza historie od: 19 kwietnia 2016 - 13:14
Ostatnio: 27 października 2022 - 13:16
  • Historii na głównej: 13 z 14
  • Punktów za historie: 4123
  • Komentarzy: 350
  • Punktów za komentarze: 4344
 

#74798

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Ludzie to mają pomysły...

Wybrałam się dziś na spacer z moimi dwoma futrami. Pogoda ładna, ciepełko, wiaterek, jednym słowem idylla. Dotarliśmy w końcu do niedużej polanki, która jest takim niepisanym "parkiem" dla właścicieli psów. Niektóre twarze kojarzyłam z widzenia, inne były zupełnie nowe.

Razem z narzeczonym uszczęśliwiliśmy nasze psiaki rzucając im frisbee, inne psy również aktywnie spędzały czas. Sielankę przerwał nam nagły okrzyk "Allah Akbar!".

Reakcja ludzi była łatwa do przewidzenia, jedni nerwowo się rozglądali, innym włosy stanęły dęba, jedna dziewczynka zaczęła piszczeć. Co się okazało? Jakiś nastolatek postanowił również skorzystać z dobrodziejstwa polanki i zabrał na nią swoje psy... które nosiły imiona Allah i Akbar.

Pekińczyki na dźwięk swoim imion przybiegły posłusznie do właściciela a ten widząc konsternację ludzi zaniósł się szatańskim wręcz śmiechem.

Ja rozumiem, że psom można nadać dowolne imię, ale... serio? Ciekawa jestem czy młodociany śmieszek będzie w przyszłości podróżował ze swoimi pupilami.

Chyba nie chciałabym być w jego skórze, gdy trafi np. na lotniku na ochronę wyczuloną na podobne słowa.

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 145 (219)

#73948

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przypomniała mi się pewna sylwestrowa historia sprzed kilku lat.

Dostaliśmy zaproszenie na Sylwestra organizowanego przez naszego dobrego znajomego. Znajomy cierpiał wówczas na wybitny brak asertywności (na szczęście z upływem lat mu przeszło). Problem objawiał się brakiem umiejętności odmówienia komukolwiek czegokolwiek, w obawie by nikogo nie urazić. Takim sposobem nastąpiło cudowne pomnożenie liczby gości. Początkowo mniej lub bardziej znani goście byli wpuszczani do środka, jednak po jakimś czasie dwóch kolegów zaoferowało się jako "bramkarze" i odsyłali z kwitkiem grupy nikomu nieznanych osób. Wszystko poszło względnie gładko (nie licząc zaczepek słownych, szturchania i fali najwymyślniejszych przekleństw), toteż można było zacząć przygotowania do powitania Nowego Roku.

W tym momencie zaznaczam, że bawiącemu się towarzystwu bliżej było wiekowo do 30. niż 20. Ludzie, wydawałoby się, dojrzali, kończący studia, pracujący, mający już własne rodziny. Pozory mylą, i to bardzo.

Towarzystwo jakoś się ze sobą dogadało, niektórzy zawarli nowe znajomości, jednym słowem udany wieczór. Około północy standardowe wyjście na zewnątrz w celu podziwiania fajerwerków puszczanych przez sąsiadów, pocałunki, życzenia, czyli nadal sielanka.

Około 3-4 nad ranem niektórzy towarzysze byli już mocno wstawieni, co powodowało zaczepki. Jeden z imprezowiczów, który dostał się na przyjęcie jako piąte koło u wozu jakichś znajomych znajomego, postanowił podbudować swoją samoocenę, podchodząc do każdej kobiety stojącej w zasięgu jego wzroku i nagabywać niewybrednymi tekstami. Atmosfera stawała się coraz bardziej napięta, gdyż gość był już mało kontaktowy, a jego "komplementy" stawały się coraz bardziej agresywne, głośne i okraszone próbami nawiązania kontaktu cielesnego. Partnerzy tychże dziewczyn zaczynali tracić cierpliwość, zaczęły się przepychanki, jedna z dziewczyn dała delikwentowi w twarz. Widząc to, razem z narzeczonym i grupką znajomych, postanowiliśmy usunąć się z pola rażenia wychodząc przed dom na papierosa. Po kilku minutach usłyszeliśmy krzyki, tłuczone szkło, a z domu wypadł awanturnik, któremu zebrało się na amory. Rzeczony jegomość okazał dużą dezaprobatę dla podjętych wobec niego działań, toteż wykrzyczał bełkotliwie w bliżej nieokreśloną przestrzeń, że "on się zemści, tu i teraz".
Zataczając się, podszedł do zaparkowanych na podwórku samochodów, a za cel obrał sobie niebieską Skodę zaparkowaną najbliżej niego. Najpierw doszło do starcia awanturnik vs grawitacja, po której znokautowany zawodnik ledwo pozbierał swoją osobę z maski samochodu. Następnie przystąpił on do regularnej masakry auta. Kluczami rysował drzwi, kopał reflektory, uderzał w szyby. Jedną nawet wybił, a pod wpływem emocji zwrócił zawartość żołądka do wnętrza auta. Kilka osób rzuciło swoje papierosy i pognało do domu ściągając całe towarzystwo na zewnątrz. Scena wyglądała dość kuriozalnie, awanturnik dewastuje biedną Skodę, reszta się patrzy, część osób wyjęła telefony i nagrywała całe zajście.

Zapytacie, dlaczego nikt nie zareagował, nikt mu nie przeszkodził? Otóż właścicielem auta był nie kto inny... tylko pan awanturnik we własnej osobie. Gdy już opadł z sił, stwierdził ze szczerą satysfakcją:
- No! Należało się ch.. pier...! Ma za swoje złamas jeb...!
Jego słowa zostały nagrodzone gromkimi brawami i wiwatami całej widowni. Awanturnik szybko zaległ przy kołach swojego "dzieła" i tak spał snem umęczonego wojownika.

Łatwo można wyobrazić sobie armageddon, jaki rozpętał się rano, gdy "gwiazda wieczoru" zbudziła się i zlustrowała dzieło zniszczenia. Wszyscy zostali postawienie na nogi donośnym słowem "k...!!". Dopiero po dłuższych pertraktacjach, okraszonych żądaniem odszkodowania i groźbami karalnymi ze strony jegomościa, zgodził się on obejrzeć filmiki ze swoim występem. Komentarza dla "fanów" nie udzielił żadnego, a jedynie czerwony jak burak wsiadł do swojej zdewastowanej Skody i odjechał. Na szczęście od tamtej pory go nie spotkaliśmy i mam nadzieję, że tak pozostanie.

zabawa sylwestrowa

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 398 (448)

#74088

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja z dzisiejszego poranka.

Ze względu na dolegliwości natury kobiecej zostałam dzisiaj w domu, narzeczony pojechał do firmy, a ja utonęłam w papierkowej robocie. Siedząc nad kolejnymi druczkami usłyszałam nadjeżdżającą karetkę. Nic specjalnego, raz na jakiś czas jakaś przejedzie obok domu. Jednak karetka zatrzymała się pod moją furtką, a po chwili usłyszałam dzwonek domofonu. "Ki czort?", myślę sobie i poczłapałam do wyjścia.

[R]atownik - Dzień dobry, dostaliśmy wezwanie do nieprzytomnej kobiety z cukrzycą.
[J]a - Dzień dobry... yyy, przyjechali panowie pod zły adres. Tutaj nie mieszka nikt z cukrzycą.
[R] - Dostaliśmy wezwanie na Piekielną 666, to pani adres?
[J] - Tak, mój. Ale poza mną i dwoma psami w domu nie ma nikogo innego, a już na pewno nie ma tu żadnego cukrzyka.

Ratownicy spojrzeli po sobie z wyraźną konsternacją, jeden z nich gdzieś dzwonił. Po chwili zakończył połączenie i z wyraźną złością zwrócił się do mnie.

[R2] - Czy to pani dzwoniła, żeby wezwać karetkę?
[J] - Nie, nic mi o tym nie wiadomo.
[R2] - To są k... jakieś żarty, czy co?! Przecież dostaliśmy wezwanie pod ten adres!

Tu mnie coś tknęło.

[J] - A dostali panowie wezwanie na ulicę Piekielną 666 czy aleję Piekielną 666?
[R2] - A co za różnica, do cholery?!
[J] - Bardzo duża, proszę pana, ponieważ w tym mieście jest ulica Piekielna, na której właśnie się znajdujemy i aleja Piekielna, która jest po drugiej stronie rzeki, jakieś 30km stąd.
Ratownicy zwątpili i stwierdzili, że dostali adres "po prostu Piekielna 666", po czym zaczęli gdzieś dzwonić (pewnie do dyspozytorni) i pospiesznie odjechali.

Ja rozumiem, że będąc roztrzęsionym można zapomnieć takiego szczegółu jak to, czy mieszka się na "ulicy" czy "alei", jednak dyspozytor powinien chyba o to dopytać? Zwłaszcza w przypadku dużego miasta, gdzie podanie samej nazwy nie wystarczy bo może się ona gdzieś powtórzyć właśnie w takim przypadku. Mam tylko szczerą nadzieję, że kobieta która naprawdę potrzebowała pomocy otrzymała ją zanim było za późno.

Skomentuj (23) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 287 (297)

#73412

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja z soboty. Szczerze mówiąc, spotkałam w życiu masę przeróżnych osób. Jedni cechowali się mniejszym tupetem, inni większym ale moja znajoma pobiła rekord. (Imiona zmienione)

Słowem wstępu: Mam znajomą o imieniu Ania. Nie jest to żadna przyjaciółka ani nawet bliższa koleżanka. Ot, znamy się jeszcze z czasów studiów, do dzisiaj czasem się spotykamy w gronie znajomych. Ania ma męża Piotra, a dwa miesiące temu urodziła córeczkę - Ilonę. Przez ten czas nie miałyśmy ze sobą kontaktu, aż do ostatniej soboty.

Koło południa zadzwoniła Ania. [A] - Ania, [J} - ja

[A] - Hej, kochana. Co słychać?
[J] - Wszystko ok. A co u was?
[A] - A fajnie, fajnie. Słuchaj, jestem w okolicy twojego osiedla, mogłabym wpaść?

Jako, że nie lubię niezapowiedzianych gości, a i plany na ten dzień miałam - odmówiłam. W tym momencie ton głosu Ani stał się wręcz dramatyczny, z paniką w głosie błagała o spotkanie. No dobra. Jakieś dziesięć minut później w drzwiach stanęła Ania.
[A] - Super, że się zgodziłaś. Wiesz, człowiek zarobiony to nie ma do kogo dzioba otworzyć. Nie posiedzę długo a mam sprawę.
W głosie Ani nie było już ani grama paniki. Jak gdyby nigdy nic zdjęła buty i zaczęła rozglądać się po mieszkaniu.

[A] - O! Jak wy ładnie mieszkacie. O! Jakie świetne figurki i pucharki.
[J] - Dzięki, to nagrody jeździeckie.
[A] - Ładne, za ile je kupiłaś?
W tym momencie lekko mnie zatkało. Takiego pytania się nie spodziewałam.
[J] - Nie kupiłam. Wygrałam na różnych zawodach.
[A] - No to gratulacje. Nasza Ilonka też będzie jeździć konno. Może polecisz nam jakąś dobrą stajnię?
[J] - Chyba trochę za wcześnie na takie plany. Ilonka ma chyba dopiero dwa miesiące.
[A] - No tak, ale wiesz: czas szybko leci a trzeba zrobić plan zajęć, zaplanować budżet. Tego się nie da zrobić w jeden dzień.

Cóż, nie moja sprawa więc przemilczałam. Ania trajkotała jak nakręcona, o planach na życie córki, o zajęciach dodatkowych, aż w końcu przeszła do sedna swojej wizyty pozornie niewinnym pytaniem.

[A] - A powiedz, wy z K. (narzeczonym) przyjmujecie księdza po kolędzie?
[J] - Nie, nie przyjmujemy.
[A] - Aha. No to da się załatwić. A sakramenty przyjęliście?
[J] - ... Chrzest i komunię tak, ale bierzmowania nie mamy.
[A] - A to można w każdej chwili. Musimy się tylko umówić.
[J] - Umówić na co? Możesz mi wyjaśnić o co chodzi, bo nie bardzo nadążam?
[A] - A bo my z Piotrkiem tak sobie pomyśleliśmy, że ty i K. bylibyście świetnymi chrzestnymi dla Ilonki.

Przyznam, że szczęka mi opadła. Pomijając fakt, że nikt nigdy nie prosił mnie o bycie chrzestną, to taka propozycja padająca z ust dalekiej znajomej, widywanej raz na X miesięcy była dla mnie co najmniej dziwna.

[J] - Hmmm... To miło, że o nas pomyśleliście, ale nie sądzę by to się udało.
[A] - Oj, jak to? Przecież wy jesteście tacy uczciwi, porządni. Jak możecie dziecku odmówić?
[J] - Po prostu bycie chrzestnymi to funkcja do której się nie nadajemy. Nie jesteśmy wierzący, więc nie pomożemy wychowywać jej w wierze a to się mija z celem.
[A] - Nie przesadzaj. My jesteśmy od wychowania. A wy dacie małej dobry przykład. Od czasu do czasu zabierzecie ją gdzieś, dacie jakiś ładny prezent i będzie dobrze.
[J] - Nie sądzę. Przecież my nie mamy ze sobą kontaktu na co dzień.
[A] - No ale w najważniejszych dniach życia przy niej będziecie! Na chrzcie, komunii, urodzinach, imieninach...

Nastąpiła długa lista "najważniejszych okazji" w życiu Ilonki.

[J} - Aniu, rozumiem o co ci chodzi. Nadal uważam, ze chrzestni są od wychowania w wierze, a niekoniecznie od rozpieszczania prezentami.
[A] - Prezentami? Nieeee... przecież nam nie zależy na prezentach. Wy jesteście tacy dobrzy, uczciwi. Ilonka powinna mieć was za wzór. Takie dobre serca...
[J] - Dziękuję, ale raczej zdania nie zmienię i sądzę, że od K. usłyszysz to samo.
[A] z oburzeniem - No wiesz?! Jak ty możesz dziecku odmówić?! Przecież my się z wami tak lubimy (serio?), jesteśmy prawie jak rodzina (???) a ty mi tu taki numer robisz? Przecież my się z połową rodziny skłóciliśmy, bo każdy chciał być chrzestnym a my wybraliśmy was!
[J] - To nic straconego. Powiesz im, że plany się zmieniły.
[A] - No nie spodziewałabym się tego po tobie. Powinnaś być nam wdzięczna, że pomyśleliśmy o tobie i K.
[J] z przysłowiową żyłką na skraju wytrzymałości - I może jeszcze wam żarliwie dziękować?
[A] - No a co ty sobie myślisz? Przecież my nie jesteśmy krótkowzroczni! Troszczymy się też o waszą przyszłość!
[J] - Jaką znowu "naszą przyszłość"?
[A] - No przecież wy nie chcecie, nie planujecie mieć dzieci, prawda?
[J] - No... Prawda, ale...
[A] - No widzisz! A Ilonka pójdzie do szkoły dwujęzycznej, na jazdy konne, potem zda na SGH i skończy ekonomię! A wy, bezdzietni komu zostawicie firmę? W obce ręce wpadnie, albo państwo wam ją zabierze.
[J] - Słucham?
[A] - Taka prawda. A Ilonka będzie miała wiedzę o rynku, o działalności gospodarczej, to kto jak nie ona będzie idealnym spadkobiercą?

Powiem szczerze: jestem wygadana ale słowa Ani odebrały mi mowę. Przez chwilę miałam nadzieję, że to tylko jakieś żarty, mimo że ciśnienie podnosiło mi się z każdą sekundą.

[J] - Aniu, chyba tracisz kontakt z rzeczywistością. Powiedziałam ci, że nie będziemy chrzestnymi Ilony. Co do firmy, to powiedz, że sobie robisz jaja.
[A] - Jakie jaja? Jak ty w ogóle możesz tak do mnie mówić? Przecież my jesteśmy prawie jak rodzina.
[J] - Nie przypominam sobie. A teraz wybacz, ale mam plany i zaraz muszę wyjść.
[A] - Jeszcze mnie z domu wyrzucasz? Bardzo się na tobie zawiodłam! Myślałam, że jesteś moją przyjaciółką, ale ty jesteś zwykłą, egoistyczną, okropną...
[J] - Dziękuję za komplementy, a teraz żegnam.

Inwektyw jakie posypały się pod moim adresem nie przytoczę. Poza przekleństwami, okazało się nagle, że zdaniem Ani jesteśmy przeciwieństwem uczciwych, dobrych ludzi o wielkich sercach, jak to jeszcze chwilę temu nas określała. Ostatecznie Ania szybkim krokiem opuściła moje skromne progi, po drodze zrzucając z komody książki i kilka nagród.
Miałam zamiar wysłać jej sms-em numer do jakiegoś psychiatry, ale dałam sobie spokój. Narzeczony słysząc moją relację popukał się w czoło, a mi brakuje słów by skomentować ten... tupet? Głupotę? Chorobę? Współczuję jedynie córeczce Ani takich rodziców.

dom

Skomentuj (51) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 434 (472)