Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

ZlaZiuta

Zamieszcza historie od: 22 sierpnia 2011 - 13:31
Ostatnio: 12 października 2011 - 20:22
  • Historii na głównej: 4 z 7
  • Punktów za historie: 4141
  • Komentarzy: 30
  • Punktów za komentarze: 265
 

#17651

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia o wesołej aczkolwiek z lekka piekielnej babuni.

Otóż jadę sobie zatłoczonym autobusem na uczelnie, aż tu na którymś z przystanków wsiada owa wesolutka-piekielna. Od razu mówię, ze nie był to żaden moherowy beret z rydzykowych bojówek czy inne tego typu stworzenie. Ubrania w rozsądnych ramach cenowych (nie widziałam żadnych metek/logo drogich firm, którymi ludzie tak lubią się chwalić, etc) aczkolwiek bardzo gustownie starsza pani o śnieżnobiałych lokach przypominała królową angielska... z tym, ze za jakieś 20ścia lat - była naprawdę staruteńka i zasuszona, taki uroczy, babciny rodzynek.

Oczywiście wszystkie siedzenia zajęte i nikt kobiecinie pod laską (elegantsza wersja tzw hokajkryki) nie ustąpił miejsca. Babunia jednak nie należąca najwyraźniej do Zespołu Zrzędzących Pierników, nie przyjęła tego jako fali złego wychowania (a nuż nie zauważyli/mieli uraz/byli zmęczeni po nocnej zmianie, etc), tylko podeszła do zdrowo wyglądającego ~20 latka i nieśmiało potrząsnęła go za ramię (B- babunia, 20 -koleś):
B: Przepraszam (znacząca pauza)...?
20: (gapi się tępo na babcie)
B: Czy nie mógłby pan...?
20: Czego nie mógłbym? (i tu zaczęłam się zastanawiać czy gościu był zwyczajnie chamski czy tak nie wyspany/głupi, bo wyraz jego twarzy był tak tępy jak przerobiony na kafar topór bojowy).

W tym momencie w oczach babuni pojawił się dziwny, diaboliczny błysk dobrze współgrający z dziwnym, słodkawo-zjadliwym uśmieszkiem na jej twarzy.
B: Czy nie mógłby pan podnieść rąk do góry?

Zaskoczony niespodziewaną prośbą 20-stek wykonał ją bez namysłu, a w tedy babunia z miną zwycięzcy... mu chup na kolana!
20(powoli czerwieniejący, najwyraźniej zmierzający ku barwie buraczanej): Mogła pani normalnie powiedzieć żebym zszedł...
B: Aj tam, aj tam... Teraz przynajmniej mogę sobie powspominać jak to było jak byłam młoda... 60 lat temu z moim mężem... (tu uśmiech pełen samozadowolenia nr5 i ruch sadowiącej się na grzędzie kwoki).

Do tej pory się dziwie, że fala dźwiękowa jaka powstała w efekcie powszechnego wybuchu gromkiego śmiechu, nie rozerwała autobusu od środka. A babunia? Babunia nie popuściła, nie zlazła z kolan kolesia (który w końcu osiągnął barwę buraczaną) dopóki nie dojechała na swój przystanek. :)

Wesołe jest życie staruszki, to temu to tamtemu hop na nóżki? :D

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1541 (1631)

#17370

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Przeczytałam ostatnio demota wuefisty pozdrawiającego swoje uczennice mające po cztery razy w miesiącu okres. Przypomniało mi to pewna piekielną historie, w której osobą piekielną jestem niestety ja - piekielną mimowolnie i nieumyślnie.

Otóż nigdy nie byłam osoba zręczna czy zwinna - gruba (jak w okresie o którym będzie mowa) czy chuda (teraz) nigdy nie umiałam zręcznie podskoczyć, odskoczyć, wrzucić piłki do kosza i tak dalej. (W sumie połączenie mnie i piłki było naprawdę niebezpieczne bo albo komuś zwykle działa się krzywda albo mnie... Częściej komuś). Za to nieźle radziłam sobie na siłowni i uwielbiałam pływać - niestety programy nauczania wuefu jakoś tego nie chciały uwzględnić. Każdy uczeń chciał czy nie (w moim przypadku to także inni nie chcieli), musiał przebrnąć przez godziny ćwiczeń ogólnorozwojowych i gry zespołowe - zupełnie jakby ministerstwo edukacji za swój główny cel postawiło sobie wyłowić przyszłych sportowców, spośród grupy fizycznych niedorajd.

Rzecz się działa w gimnazjum, a tego dnia mieliśmy dwie godziny WF′u. na pierwszej właśnie ta nieszczęsna ogólnorozwojówka - skoki przez skrzynię, na drugiej koszykówka. Ten dwie godziny na długo zapadły mojemu wuefiście w pamięć.

Skoki przez skrzynię. Przy pierwszych trzech podejściach, w moim przypadku nic wielkiego się nie stało. Po prostu mój wieeelki zadek nie chciał się unieść wystarczająco wysoko w górę i konkurencja ta raczej przypominała ′hipcia próbuje przeleźć przez murek′.
Mojego wuefistę, pełniącego cały czas rolę asekuranta i przytrzymującego z drugiej strony skrzynie, nawiedziła idea, że to przez niewystarczający rozbieg. Więc kazał mi rozpędzić się jak tylko potrafię, a podczas tego biegu cały czas zagrzewając mnie do walki. Niestety tu nie rozbieg, ale wybicie czy raczej grawitacja były tu problemem.
W efekcie ja, rozpędzone 77 kg żywej wagi, wparzyłam całą swą siłą i masą w skrzynię. Nie było szansy aby ′pan od fizycznego′ to utrzymał. Padł jak długi na podłogę, na niego padła skrzynia, a na skrzynię - po wywinięciu malowniczego kozła - ja. Natomiast z drugiej połowy sali, zajmowanej przez rok starszy kwiat płci męskiej, padły salwy śmiechu.

Reszta tej godziny upłynęła pod znakiem ucieczki z lekka poturbowanego wuefisty do jego kanciapy, gdzie dochodził psychicznie i fizycznie do siebie, aby jakoś przetrzymać ze mną drugą godzinę.

Najpierw były podania. Jedno z nich zaserwowałam wuefiście tak ′szczęśliwie′, że gdyby w ostatniej chwili nie osłonił się przedramieniem to nosiłby swoje zęby w pudełku. Ale, nie ma tego złego - odbita piłka potoczyła się pod siatką rozdzielającą połówkę ′naszej′ sali od tej ′chłopaków′ i wturlała się pod nogi ich wuefisty, który akurat biegł rozmawiając ze stojącym za sobą uczniem. W efekcie nie zauważył jej i jak nie wywinął kozła. Naprawdę w uroczy sposób ciocia grawitacja pchnęła go w objęcia matuchny gleby.

Rzuty do kosza - udręczony wuefista myślał, że tu sobie odpocznie. Błąd - zapomniał o świętych prawach Murphy′ego i zasadzie ′do trzech razy sztuka′.
Po zaprezentowaniu nam jak należy podbiegać do kosza etc, daniu kilku rad, umęczony wziął sobie krzesełko i obserwował jak rzucamy, tracąc z lekka czujność.
Aż tu ja rzucałam do kosza, oczywiście pudłując (rama kosza), a skoczna piłeczka tak się odbiła, że niczym morderczy ptak-kamikadze poleciała wprost ku wielkiemu kinolowi naszego nauczyciela.

Chwile później wrzask bólu i zaskoczenia + fontanna krwi. Tym razem po przeciwnej stronie boiska nikt się nie zaśmiał. Nie, nie z współczucia, po prostu jeden z trzecioklasowych asów (obiekt z najbardziej niewyparzoną gębą, zasługujący na miano dupka) nie znosił widoku krwi i omdlał niczym dama z starego filmu.
Krwawiący, ściskający swój nos wuefista spojrzał na mnie ciężkim, ponurym wzrokiem i zapytał wywołując powszechny atak śmiechu:

- Kiedy ty do cholery będziesz miała wreszcie okres?!

Tu muszę dodać, że ja byłam jedną z tych nielicznych samic, które nigdy nie uciekały z wf′u, zawsze miały strój i NIGDY nie miały lewych zwolnień czy symulowały miesiączkę ;]

Epilog - jako, że higienistki u nas nie było tego dnia, w ramach rekompensaty i jako, ze tylko na mnie widoki krwi, żywego mięsa, etc nie robiły najmniejszego wrażenia, pomogłam pozbierać się nieszczęsnemu nauczycielowi do kupy (sama miewałam częste krwotoki z nosa przez słabe naczynka wiec byłam obyta z problemem). A przez najbliższy tydzień miał on ode mnie wytchnienie - przyjechał praktykant, który miał z nami zajęcia. Praktykanta raz co o mało bym nie zabiła (bardzo malowniczo) i raz ratowałam wraz z wuefistą i kolegą z klasy, bo idiota by się utopił.

Skomentuj (37) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 812 (892)
zarchiwizowany

#17509

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Ostatnio naczytałam się tu historyjek o piekielnych lekarzach toteż postanowiłam dołączyć swoją ′o tym czemu zaczęłam rok szkolny z gipsem′. Chociaż tu raczej obsmaruje całe pogotowie...

Na samym wstępie dodam, że nie należę do osób nadwrażliwych na ból (przy następnych historiach udowodnię to). Gdy pierwszy raz złamałam rękę musiałam z nią przejechać cały park chorzowski zanim dotarłam do domu, dręczy mnie tez od czasu do czasu niezbyt przyjemna przypadłość jaka jest kamica nerkowa - powiem tylko tyle, że ′rodzenie′ układem moczowym kamieni to hardcore. Ale przejdźmy do rzeczy.

Byłam na wakacjach na wsi i jako osobnik obdarzony pechem wyższego kalibru miałam juz parę wypadków, lecz nie było to nic poważnego. Jednak dzień wcześniej dowiedziałam sie, ze przyjęli mnie, a jakoś w moim życiu panuje zasada: jeżeli zdarzy się cos super to dla równowagi za chwile los ci dokopie. No i tak było - już z samego ranka zaatakowały mnie drewniane schodki - jeden z nich zarwał sie pod moim ciężarem i efekt rodem z filmu komediowego: jeakimś cudem mój zad znalazł się wyżej głowy, a ja przywoływana siłą grawitacji przez mateczkę ziemie dałam nura do kosza stojącego tuż obok schodów i zaklinowałam się.

Jednak okazało się, że to tylko preludium do tego co miało byc. Otóż tego dnia przyjechał nasz kuzyn pracujący w tedy jako ochroniarz w sklepie sportowym. Jako iz sklep ulegał likwidacji właściciele chcąc uniknąć dodatkowych kosztów zrobili mega przeceny min na profesjonalne, sportowe wrotki których para spadła do ceny 25zł (poprzednio miały ponoć jeszcze zero na końcu). Kuzyn zakupił dwie pary jako prezent dla mnie i swojej siostry z którą spędzałam owe wakacje.

Ponieważ na rolkach i na łyżwach umiem dobrze jeździć, uznałam, ze wroteczki to dla mnie pestka, szczególnie, ze w teorii jazda na nich powinna być prostsza. niestety między teorią a praktyką...

Oczywiście niedługo po tym jak wyszłyśmy razem na rolki barwnie się wyrąbałam i padając w objęcia asfaltu i na swoją rękę poczułam jak pęka mi kość i to w tym samym miejscu co przed paru laty. Pikanterii dodaje fakt, ze wygrzmociłam się pod domem zjadliwej dyrektorki gimnazjum w którym uczył się mój kumpel, a ja na gwałtowny i NAPRAWDĘ ostry ból odruchowo reaguje rzucając śliczna wiązanką przekleństw wybranych (dresy ze swoim monotonnym ku*a i pie*ole wymiękają). Początek roku szkolnego zapowiadał się dla niego nie wesoło...

Kuzynka rzecz jasna padła zaraz za mną wyjąc ze śmiechu. na słowa ′ty cholerna krowo, ja rękę złamałam′ zaczęła wyć tylko mocniej. Zresztą sama tez zaczęłam się śmiać jak ból s cholernie ostrego i mocnego zmienił sie po chwili w znacznie lżejszy i tępy, szczególnie, gdy wyobraziłam sobie miny rodziny jak wrócę z połamaną kończyną.

Ich miny mnie rzecz jasna nie zawiodły - mieli tzw lola jak z Zakopanego do Gdańska droga objazdową. No ale w końcu trzeba sie było mna zająć i tu zaczęły sie schody...

Po telefonie na pogotowie (w wsi w której spędzałam wakacje nie było szpitala etc) okazało się, ze jezeli pacjent umie chodzić czy chociaż wlec się i nie widzi jasnego swiatła tudzież chudej postaci w uzbrojonej w kosę to karetki nie wysyłają - mam we własnym zakresie z swoim złamanym kikutem sie turlać dwie wiochy dalej.

Jeszcze by uszło gdyby nie dwa fakty - pociąg jeździł raz na dwie godziny (a ręka boli jak cholera), a w dodatku na miejscu placówka pogotowia była w sporej odległości od stacji, dwa była sobota i prawie wszyscy w okolicy zaliczyli juz wieczorne piwko - jak tu znaleźć kierowce aby ewentualnie dojechać autem?!

Po półgodzinie szukania gdy ból reki zdążył znacznie narosnąć, a znieczulająca moc adrenalinki odeszła w zapomnienie udało sie znaleźć jakiegoś dalszego kuzyna na antybiotyku - normalnie poczułam psychiczną ulgę, aczkolwiek nie było tego chyba po mnie widać jako iż zdążyłam przez ten czas przyjąć barwę charakterystyczną dla kilkudniowych zwłok.

W końcu dotarliśmy na pogotowie, a tam prawie zadnego ruchu, doktorkowie se kawusie popijają, wypadkowcy głównie kierowani do praktykantów, jedynie dwóch szpecjalistów ruszało od czasu do czasu zadki - jeden by ogladać prześwietlenia, drugi by nastawiać kosci. ja rzecz jasna trafiłam na nawiększego ćwoka spośród praktykantów, zresztą lekarz też był dobry - twierdził, ze na prześwietleniu wszystko ok i wystarczy tylko szyne gipsowa mi założyć.

Owa szyna była swoistym arcydziełem niekompetencji. Jeszcze zanim dojechaliśmy do domu przybrała postać kawała gipsu luźno dyndającego na prześwitującej warstwie bandażu. Gdybym chciała mogłabym ją ściągnąć jak rękaw.

W dodatku ręka mnie nadal bolała i to przez tydzień po nocach nie dając mi spać, a ze wakacyjne lokum było małe to ja krecąc się budziłam innych za co dostawałam barwny ochrzan - w efekcie po przebudzeniu zwykle brałam kurtkę i wychodziłam na dwór aby siedziec na ławeczce pod oknem i z zimna wydzwaniać zębami żałobne melodyjki o moim żałosnym losie. Ewidentnie było cos nie tak - poprzednio po złamaniu reki ból odczuwałam tylko jeden dzień i nie aż tak mocno. Ale co robić? wracać to tego porąbanego szpitala? Zresztą a nuż tak boli przez poprzedni uraz?...

Po tygodniu, gdy juz zaczęłam przez brak snu i nieustanne cierpienie przypominać smutne zombie, które w dodatku dowiedziało się iz trafiło do miasteczka bezmózgich tipsiar (no braaaiiinnnsss :( ) ból zelżał i w końcu minął (AVE!!!). A trzy tygodnie póxniej wróciłam do domu i na konsultacje do naszego szpitala, gdzie nastąpił dialog miedzy mną (j) a ortopedą (o)
o - dobrze dała mi pani zdjecie sprzed nastawiania, a wzięła pani po?
j (mega zdziwienie zaprawione strachem) - Jakiego nastawiania? Mnie nic nie nastawiano!
o - u... a tu jest wyrażne (WYRAŹNE K*RNA!!!)przemieszczenie. hmm... cóż, zrobimy nowe przeswietlenie i ewentualnie operacyjnie połamiemy i nastawimy (tu z lekka zbladłam) pani rączke. hmm, łokieć, będzie duże cięcie (tu pozieleniałam - zombie is baaack). No i mozliwe, ze sie wywiązał przykurcz, trza bedzie zastrzyki...

Bogu dzięki okazało sie, ze przez tydzień który nie mogac spać wyłam po nocach wraz z wsiórowymi psami kość samoistnie wracała na swoje miejsce (dzielna rąsia!) i nie trzeba było mnie kroić. A tym czasem przestrzegam wszystkich przebywajacych na wakacjach w ustronnych miejscach i sporej od służby medycznej - jezeli wyczaicie cos podejrzanego na pogotowiu, a wasze objawy mimo udzielonej (pseudo)pomocy nie ustaną olewajcie urlop i cisnijcie do jakiejś normalnej placówki. A najlepiej wypytajcie miejscowych jak to u nich wygląda z ewentualna pomocą białych kitli. ja sie poniewczasie dowiedziałam, ze olano nawet faceta z otwartym złamaniem nogi, którą gdy już go dowleczono na pogotowie źle mu złożono...

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 76 (194)

#16483

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sistermoon w komentarzach prosiła mnie abym opisała historie z przygotowań mojej pracy magisterskiej o księżulku i wesołych bimbrownikach. Właściwie będa to dwie odrebne historyjki, ale dziejace sie w ten sam dzień i pokazujące swoistą fałszywość niektórych przekonań.

Otóż moja praca magisterska polega na badaniu roślin wodnych, w związku z czym muszę je targać z rozmaitego rodzaju zbiorników wodnych. Zwykle brałam jakiegoś ′widza′ do towarzystwa, aby w razie czego uświadamiał ludziom, że ′ta baba w stawie nie jest szurnięta′, lecz niestety przez pewien okres czasu moi bliżsi znajomi byli niedyspozycyjni. Dlatego, aby nie mieć kłopotów ze strony nadmiernie zainteresowanej publiki, bladym świtem zwlokłam swe zwłoki z rozkosznego łoża i ruszyłam na okoliczne stawy.

Traf chciał, że pierwszy z nich był ulokowany niedaleko kościoła. Blisko, lecz jednak nie na jego terenie. Nie przeczuwając więc żadnych kłopotów, szczególnie, że luda wokoło nie było, targałam sobie w najlepsze te zielska chlapiąc się w błocku niczym epileptyczna kaczka. Wszystko elegancko, aż tu nagle zza pleców słyszę marudny głos:
- Przepraszam, co pani tu wyczynia?!
Odwracam się i ku swemu zdziwieniu widzę księdza, na oko młodego, chyba tuż po seminarium o wyrazie twarzy adekwatnym dla wrzodowca, który właśnie ugryzł cytrynę. Nadal nieświadoma ′o co biega′ szczerze odpowiadam, że pobieram próbki roślin do pracy magisterskiej.

- Ależ pani burzy spokój i harmonie ludzi gromadzących się na mszę! - W tym momencie zgłupiałam. Raz że do kościoła wlazło tylko kilka babć i jakieś dzieciaki chyba z oazy czy jak się tam to zwie (nie jestem katoliczką) dwa - żadne z nich nie wyglądało jakby było ofiarą ′zmącenia spokoju′. - Jak pani śmie ingerować w krajobraz (wtf?!) w pobliżu świątyni?!

Dalsze przytaczanie słów piekielnego księdza, który zaczął się prawie bez mojej pomocy sam nakręcać i drzeć, nie ma sensu. W każdym razie za młodu chyba był bity po głowie, więc po dwóch próbach przerwania mu/uspokojenia go ′olałam dziada′ i spokojnie kończyłam sobie targać zielsko zgodnie z słowami ′co górę obchodzi szczekanie psów′.
Jednak jedna z pozoru moherowa babcia nie wytrzymała w końcu i to ona (korzystając z taktyki zaskoczenia) wygarnęła ′batmanowi′, że ma się zamknąć, bo spokój to on zakłóca... A jak ′ta młoda księdzu tak bardzo przeszkadza′ to ma podwinąć kiece i mi pomóc to się szybciej zmyje :D (lubię dziarskie, pozytywnie wredne babunie)

Tegoż samego dnia o ósmej rano nawiedziłam kolejny staw także o ciekawej lokalizacji. Mianowicie koło niego przebiegała ścieżyna od ogródków działkowych. Tak się składało, ze z urodzin/imienin/czy cholera wie czego wracało nią do domów trzech, nieco ′wczorajszych′ wesolutkich bimbrowników o niemal identycznej aparycji - rumiane lica, szklane oczy, wielkie siwe szopy na głowach, długaśne brody i kontrastujący z tym całkiem zacny przyodziewek. Byli mocno zafascynowani moimi poczynaniami, a gdy dowiedzieli się co i po co czynię, z radością postanowili mi pomóc - ′patrzcie panowie, pani sztudentka, a tez wysiłkowo musi zapierdzielać!′. Nie pytając mnie o zdanie podwinęli spodnie, zdjęli buty i zrobili przesiew w szuwarach niewielkiego stawiku/bajora.

Wnioski? Nie oceniać po pozorach + złota myśl ′lepszy wesoły pijaczek niż psychopatyczny duchowny′

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 771 (875)

#16329

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Trochę o tym, jak niewdzięczna potrafi być praca magisterska lub jak kto woli o złośliwym leśniku.

Otóż studiuje kierunek około-biologiczny i w ramach pracy magisterskiej zbieram rośliny wodne (ach te prace badawcze). W związku z tym przeżyłam już wiele przygód jak spotkanie z agresywnym księdzem, zmasowany atak stadka łabędzi, niespodziewaną pomoc ze strony działkowych bimbrowników etc.

Każda z nich koniec końców nie miała dalszych efektów poza jedną. Otóż pewnego radosnego dnia w asyście rodziców (zawsze brałam kogoś, kto mógłby tłumaczyć ludziom że jestem psychicznie normalna i klarować im co dokładnie robię) rwałam zielska z pewnego bagna usytuowanego w sercu lasu. Już mam wychodzić, a tu jak mi się nóżka nie poślizgnie na jakimś szlamie... Co nastąpiło łatwo przewidzieć - elegancka wywrotka w bajoro i atak śmiechu u czekających na mnie na brzegu rodziców. Wstaje cała oblepiona niedającym się zetrzeć szlamem, oplątana przeróżnymi wodorostami, także trudnymi do zerwania (kolejny atak śmiechu u rodziców. Cóż, mówi się trudno. Niedaleko był strumyk, to myślę, przejdziemy kawałek, to tam się opłukam i pozbędę tego badziewia. Nadal będę mokra, lecz przynajmniej czysta.

Po przejściu około 200m, zza ściany zarośli wyłonili nam się nagle dwaj panowie leśnicy, z których każdy zareagował na moją osobę na swój własny sposób.

Pierwszy chociaż nieco mnie zdołował był nieszkodliwy. Po prostu widząc niespodziewanie takiego bagiennego ′potwora′ zaczął się drzeć jak nienormalny i uciekać przestraszony (notabene chyba się nie nadaje do tego zawodu, biorąc pod uwagę, ze czasami będzie musiał się poruszać po ciemnym lesie pełnym zwierzaków różnego rodzaju...). Szybko jednak się zatrzymał, spojrzał na mnie i zaczął śmiać (wtórowali mu przy tym moi rodzice).

Drugi był jednak piekielny... Od razu na mój widok zaczął się śmiać, co nie było niczym specjalnie dziwnym - sama na widok siebie pewno zabiłabym śmiechem. Ale najgorsze nastąpiło po chwili - wyciągał cyfrówkę i zaczął mi strzelać istną sesje zdjęciową. Tu się już zbuntowałam i wydarłam na niego, żeby natychmiast skończył. Posłusznie to zrobił, ale chyba już tak z 10 fot miał i mimo mojej prośby nie miał zamiaru ich wykasować. No cóż mówi się trudno - niech i jego znajomi się troszku pośmieją, dużej różnicy mi to nie zrobi...

Jednak jak się okazało kilka dni później, wesoły leśniczy nie tylko z rodziną/znajomymi z pracy etc. podzielił się moim obliczem, ale z całym światem. Koleżanka bowiem (ja nie mogłam, bo jestem wrogiem większości tworów typu nk) znalazła na szeregu portali społecznościowych (fotka, myspace, twitter, facebook, nk etc.) owe moje zdjęcia wraz z wmontowanym w nie napisem ′jożin z bażin!!!′ lub ′jozin z bażin istnieje′

Teraz tylko dziękuję Bogu, że szczęśliwie nie za dobrze idzie mnie na nich rozpoznać... aczkolwiek szef mojej katedry na uniwersytecie dał radę mnie zidentyfikować i obecnie gdy tylko może nuci przy mnie tę znaną melodyjkę....

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 515 (577)
zarchiwizowany

#16561

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia świeżutka, bo z wczoraj, jak to przez swoje wolne kapowanie/bezmyślność/porypane kwalifikowanie potencjalnego zagrożenia zostałam piekielną.

Otóż nigdy nie jestem zaczepiana przez dresów, skinów, pijaków ani inny podejrzany element (wyjątkiem są cyganie), tylko przez osobników wyglądających z pozoru normalnie. Dlatego ich widok nie budzi nigdy we mnie niepokoju, nawet jak natrafiam na nich w pustych, ciemnych uliczkach etc. Odwrotnie ma moja kumpelka, która zaczepiają we wszystkich możliwych okolicznościach, nawet zaliczyła parę pobić. i to z jej perspektywy byłam niesamowicie piekielna.

Otóż na sam pierw przyczepili się do nas pseudo-podrywacze, którzy nie chcieli odpuścić i wlekli się za nami rzucając za ami textami tak cienkimi jak talia anorektyczki. W końcu zmęczone nimi nałożyłyśmy mp3 na uszy, nastawiając głośność na full - co prawda tak nie mogłyśmy rozmawiać, lecz przynajmniej nie słyszałyśmy tych błaznów - zresztą zakładałyśmy, ze zrozumieją WRESZCIE sytuacje i przyczepia się do jakiś desperatek, dla których ani intelekt ani wygląd u faceta nie są ważne.

No i odczepili się, niestety, zauważyłyśmy to dopiero gdy zeszłyśmy w pewne przejście podziemne. Tam na przeciw siebie do boju o honor, czy raczej z chęci mordobcia ustawiły się przedstawiciele ′fanów′ dwóch miejscowych drużyn piłkarskich (z czego obie do kitu ;]). I akurat jak zeszłyśmy na dół ruszyli na siebie.

I tu objawiła się moja piekielność albowiem mój mózg jakimś sposobem nie zarejestrował tej sytuacji w kategorii ′niebezpieczeństwo′ (prawdopodobnie bazując na fakcie, ze ′nie o nas im chodzi′), tylko złapałam zrozpaczoną kumpelę, która próbowała się czym prędzej uciec z ′strefy śmierci′, za nadgarstek i dalej przed siebie, pomiędzy walczących rycerzy szalika.

Dalsze wydarzenia przebiegły niczym wedle scenariusza jakiejś kreskówki tudzież filmu komediowego. Otóż przeszłyśmy (no dobra, kumpela została przewleczona)pomiędzy walczącymi praktycznie bez szwanku (no zdarzyło się parę przypadkowych kuksańców etc), przepychając się ciągle ze słowami ′przepraszam′, ′przepraszam chciałabym przejść′ podczas gdy dookoła fruwały pięści, zęby i krew. Jak to mówią - głupi ma zawsze szczęście.

Dopiero ′po wszystkim′ zauważyłam, ze kumpela zmienia gwałtownie barwy z kredowo-białej, poprzez zielonawa do buraczano-czerwonej (tak to jest, gdy mózg nie umie się zdecydować, czy jest bardziej przerażony, wkurzony czy przepełniony ulgą). Rzecz jasna nie omieszkała mi głośno, wyraźnie oraz namacalnie (mam z jej winy parę gigantycznych siniaków!) wytłumaczyć co przed chwila uczyniłam (nie cytuje, bo byłoby duuużo gwiazdek).

Podsumowując nadszedł czas chyba abym zaczęła się siebie bać.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 25 (75)
zarchiwizowany

#16396

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia o zawiedzionym rozwiązłością kobiet staruszku-dzentelmenie przypomniało mi pewne zajścia o zgoła odwrotnym charakterze.

Obecnie, po zrzuceniu sporej ilości kilogramów wygladam względnie, ale owe zajścia miały miejsce gdy jeszcze miałam posture szafy na nogach z ogromnym biustem oraz jako dodatek kolekcje pryszczy. Zaznacze tez, ze zwykłam chodzić w golfach i długich spodniach oraz wtedy sie nie malowałam - nie ma mowy o wyzywającym wyglądzie. Tyle tytłuem wstepu.

Miejsce zdarzenia - obrosły legendami dworzec w Katowicach. Ulokowanie mojej skromnej osoby przed wejściem (pod zegarem, kładka, jezeli ktoś sie orientuje).
Czekam na kumpelkę z innego miasta w tymze, wcześniej umówionym, miejscu przybrawszy wyraz twarzy znudzonego mrówkojada, próbując zabić czas czytaniem pliku ulotek, którymi mnie hojnie obdarzono. kątem oka zauwazam starsze małzeństwo ciskające we mnie ′wzrokowe′ gromy. Rozglądam sie, nie wiem o co chodzi. Stoje dalej.

Po kilku minutach podchodzi do mnie objekt 1. Wiek około 65 lat, zadbany, pod krawatem. Mysle sobie (jako, żem wychowana w ścisłym szacunku dla osób starszych i do niedawna naiwnie wierzyłam w czystość intencji większości z nich) biedny staruszek, pewnie zabłądził i sie chce zapytać o coś. Błąd. Pan przybrał swoją na pierwszy rzut oka poczciwa gębunie w dziwny uśmieszek i półszeptem z wiele znacząca intonacja spytał ′ Chcesz zarobić? mam wolne dwie stówy′. Zzieleniałam na twarzy, wytrzeszczyłam oczy i wydałam z siebie głośnie, pełne obrzydzenia wymieszanego z oburzeniem ′No co pan?!′.

Po pozbyciu sie ′zalotnika′ i skrzywdzeniu swojej psychiki mimowolnymi wizualizacjami jego nagości (automatyczna i wybujała wyobraźnia to zło w czystej postaci) powróciłam do studiowania ulotek, ale po minucie-dwóch napatoczył się następny. Tym razem juz wyraźnie bardziej wiekowy, lez widocznie nadal z aktywnym libido. Ponowna głośna, lecz tym razem znacznie ostrzejsza odmowa i utrata sporej ilości punktów cierpliwości. Po chwili następny, około 70tki, kolejna odmowa okraszona morderczym spojrzeniem i niemal toczeniem piany z ust.

Jednak obiekt czwarty stanowczo przegiął pałę, a jako, ze byłam już nieźle wkurzona ledwo uniknął rękoczynów. Najmłodszy z nich 55-60 lat, lecz za to jakiś zapuszczony i o zgrozo najwyraźniej chory na cos zarazliwego. Chyba nawet prawdziwa dzi*wka darowałaby sobie ′propozycje′ z strony takiego kogoś. Nawet mimo tekstu, którym obdarzył mnie (MNIE 20sto letnia dziewice o żelaznej moralności pod tym względem) ′Hej, chodź sie zabawić. Skoro tak sie wyceniasz, ze odstraszyłas tamtych to pewno niezłe sztuczki znasz... (miejsce na lubieżne oblizanie warg jezorem okrytym jakimiś krostami ;|) Nie bój sie, ja kase mam...′

Tego było juz za duzo. Wydarłam sie na goscia ile sił w płucach, zwyzywalam od zboków, świń, zaleciłam mu kastracje badź rzucenie się pod rozpędzonego tira, ledwo powstrzymujac sie przed chwyceniem czegoś ciężkiego i starcia mu gęby z trzewioczaszki. Niestety zwabieni hałasem napatoczyli sie sochisci, którzy uznali tę sytuacje za niezłe przedstawienie, wiec agresję bezpośrednia musiałam sobie darowac. Zbok przybrawszy kolor charakterystyczny dla gotowego buraka w pewnym momencie po prostu zaczał zwiewać i ku mej radosci elegancko wywrócił sie na schodach (zawsze jakaś satysfakcja).

Dopiero po tym zajściu starsze małzeństwo na poczatku mordujace mnie wzrokiem chichocząc wyjaśniło mi, ze na ′kładce′ czesto prócz podróznych stoja takze prostytutki obu płci, a ze ja nie miałam za duzej torby to mimo mojego neutralnego wygladu paru starszych panów postanowiło spróbowac szczescia :/

Jeszce o ile to wyzej można było zrozumiec ze względu na fatalną ′miejscówke′, ale że cos podobnego przytrafiło mi sie takze podczas popołudniowego spaceru po parku chorzowskim...

Ide marszowym tępem, dość szybko, ludzi mało, bo srodek tygodnia, ale natykam sie na jakiegos dziadka z pozoru normalnego. Jednak od poczatku cos mi w nim nie pasowało, jakies takie spojrzenie, w dodatku skrecił w alejke co ja. Majac uraz i złe przeczucia przyspieszam. Dziadek tez. Jeszcze bardziej. Dziadek tez. Zasapana niemal biegne, a on nadal nie odpuszcza. W końcu zwolniłam z odgórna mysla ′pierdziele′. Tu dziadzi szybkie podejscie do mnie z przeczuwanym pytaniem ′chciałabyś szybko zarobić?′...

I takim to sposobem dowiedziałam sie, ze sporo staruszków to zwykłe niewyżyte zboki... A niektóry z nich mimo 70tki na karku, nadwagi i lekkich problemów z chodzeniem sa ws stanie niemal przebiec spory dystans byleby tylko ′wyrwać dziewczyne′ ;|

Chyba kupie paralizator

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 144 (200)

1