Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

antiFa

Zamieszcza historie od: 9 sierpnia 2012 - 10:27
Ostatnio: 16 listopada 2013 - 19:24
  • Historii na głównej: 0 z 3
  • Punktów za historie: 377
  • Komentarzy: 54
  • Punktów za komentarze: 265
 
zarchiwizowany

#39327

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O kupnie wina trzech aktach.
Akt I
Wracając w słoneczne wrześniowe popołudnie ze spaceru z psem, napatoczyłam się przypadkiem na znajomą z dawnych szkolnych lat. Od słowa do słowa okazało się ze obie mamy wolny wieczór i można by go umilić jakimś winkiem i wspominkami. Szybka decyzja zasuwamy do sklepu po wino a potem do mnie na degustacje. Należy tu wspomnieć że w miasteczku mym praktycznie ściana w ścianę znajdują się dwa znane dyskonty, w „kropeczki” i sporo większy „czerwone K". Koleżanka udała się po wiadomy zakup do tego większego ja przysiadła na murku a pies ułożył przy moich nogach. Po chwili uwagę moją przykuł taki oto widok – na murku trzy siaty zakupów, obok głęboki wózek dziecięcy, po dźwiękach stwierdziłam że z „zawartością” między siatami chłopiec na oko 5-6 lat. Po chwil malec wyraźnie gdzieś się wybierając ciągnie za sobą zakupy po chodniku. Zaniepokojona przysuwam się bliżej i zaczynam rozmowę : (M- chłopiec, J- ja)
(J) : Hej młody gdzie się wybierasz?
(M): Do mamusi!
(J): A gdzie twoja mamusia jest?
(M): W sklepie.
(J): To poczekaj na nią tutaj zaraz przyjdzie, a tam w wózeczku to braciszek czy siostrzyczka?
(M) Siostra, ciągle ryczy!
I tak zagadałam go trochę, usiadł obok mnie, dziecko w wózku się uspokoiło, wszystko super do czasu kiedy rozmowa zeszła na mojego psa. Młodemu strasznie się spodobał, opowiedział że rodzice obiecali mu psa na urodziny, zapytał o rasę a gdy mu odpowiedziałam… wystrzelił jak z procy w stronę sklepu krzycząc tylko że on musi powiedzieć mamie że chce Beagle'a i znikną za drzwiami większego marketu. Zaj……ście pomyślałam. No cóż ruszyć się nie mogę (niemowlę, zakupy, pies) to siedzę i czekam bacznie obserwując drzwi sklepu zastanawiając się czy drzeć się do ochrony czy dzwonić na policję.
Akt II
Po 10 min kiedy miałam już zacząć się drzeć (nie wpadłam na to żeby kogoś poprosić co by mi ochroniarza podesłał) od strony drugiego dyskontu (nie tego do którego wbiegł młody) nadchodzi obładowana siatami, młoda kobieta, stawia zakupy obok wózka,rozgląda się z niepokojem i pyta: (K- kobieta J- ja)
(K): Przepraszam tu był jeszcze taki mały chłopiec, widziała go pani?
(J): Był ale pobiegł do mamy do tamtego sklepu.
(K): Jak to przecież ja byłam w tym….. o Boże on ma 5 lat nie może sam chodzić do sklepu!!!
Kobieta widać zaczyna panikować, chce iść ale zerka na wózek i zakupy i wyraźnie nie wie co zrobić, lituje się więc i proponuje żeby pobiegła po synka a ja tego wszystkiego przypilnuje, kobieta znika w sklepie a do mnie podchodzi koleżanka z winem. Opowiadam jej całą sytuacje – co ona kwituje zdaniem że powinnyśmy iść że tu są jakieś kamery a poza tym niemowlę przecież z wózka nie wyjdzie. Witki mi opadł, odpowiedziałam tylko że jednak zaczekam. Wzruszyła ramionami powiedział że idzie do domu się przebrać i żebym po nią zaszła jak już skończy się ten cyrk.
Akt III
Kobita po jakimś czasie wróciła z zapłakanym malcem, wykrzykując na cały parking kazanie o odpowiedzialności. Nie wytrzymałam (a postanowiłam że nie będę nic mówić jej na ten temat) i bardzo delikatnie parę słów o odpowiedzialności też jej powiedziałam(dodając w nerwach że na tyle czasu- moja gadka z mały plus późniejsze czekanie to jakiś 20min a nie wiem ile siedział tam zanim przyszłam, to ja psa pod sklepem nie zostawiam). Usłyszałam że jak będę matką to będę miała prawo się wypowiadać, a poza tym dzieciom przez „kilka„ minut pod sklepem nic nie może się stać. Powalona tym argumentem poddałam się i poszłam do domu. Rozmyślałam o tym jaka to ja głupia jestem, przecież dzieci mają pod sklepem magiczną tarcze antywszystko i nic im się stać nie może kiedy rodzice robią zakupy. Na wino ze znajomą też straciłam ochotę, pewnie też bym powiedziała jej parę słów i mogło by być nieprzyjemnie. Koniec końców wina napiłam się sama;)

pod sklepem :)

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 128 (182)
zarchiwizowany

#38792

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Miękkie serce twarda pupa
Wstęp :
Parę lat temu dobra moja koleżanka poznała swojego „księcia” miłość wybuchła z całych sił i zrodziła owoc - słodkiego Miłosza, zgodnie z życzeniem rodziców odbył się ślub (na szczęście tylko cywilny)i huczne wesele. Minął rok i drugi i „książę” poznał inna królewnę i odszedł zabrawszy z jej mieszkania wszystko co mu wpadło w ręce. Anetka popłakała kilka tygodni ale trudno się mówi, złożyła pozew i po kilku ekscesach (trudno byłemu było zrozumieć że majątek który miała przed ślubem nie jest do podziału) dostała rozwód. Pozostała więc sprawa opieki nad synkiem – tatuś nie bardzo się kwapił ale Aneta dzwoniła prosiła woziła małego byle by tylko miał kontakt z ojcem (kupował mendzie bilety do kina czy karnety na basen żeby tylko wybrał się z małym a sama od niego ani grosza na dziecko nie brała). Mówiłam jej że jest za dobra, odpowiadała że robi to tylko dla syna, że kontakt z ojcem dla chłopca jest taki ważny.

Nie widziałyśmy się jakiś czas aż do wczoraj…
Wczoraj Anetka zadzwoniła i zapytała czy nie wybrała bym się z nią i Miłoszem na zakupy bo wrzesień za pasem i musi latorośli do przedszkola parę rzeczy kupić. Zgodziłam się i o 11 spotkaliśmy się na mieście. Gadka szmatka, sklep za sklepem, zakupy zrobione, uśmiechnięte udajemy się na przystanek w celu zawiezienia zakupów do domu i wypicia zasłużonej kawy. Autobus miałyśmy za 15 minut więc Anetka poprosiła mnie bym poczekała z małym a ona skoczy do apteki. Spoko siedzimy sobie z młodym na ławeczce gdy nagle podchodzi do nas staruszka na oko koło 70-dziesiątki, patrzy na małego, uśmiecha się i rzece: ojej ale grzeczny kawaler. Uśmiecham się do niej i już mam jej coś miłego odpowiedzieć gdy nagle słyszę jak młody krzyczy do niej: ty starucho pie… ty moherze spi…laj itd. Spąsowiałam, zatkało mnie i w trzy sekundy zebrałam zakupy, młodego za fraki, wydusiłam z siebie przepraszam i biegiem pod aptekę. Koleżance opowiedziałam dość dosadnie całe zajście … westchnęła, posmutniała coś tam pogadała z młodym i tak milczące udałyśmy się do jej mieszkania. Po powrocie położyła potworka spać i zaparzyła kawę.
Nie wytrzymałam i pytam: Aneta co to było? Gdzie on się tego nauczył? Ty weź jakąś kare mu daj, klapa, nie wiem, toż ja taką łaciną nie władam. Ta w ryk i przez łzy mi chlipie: że to jej eks takich rzeczy młodego uczy, że ona mu tłumaczy, rozmawia z nim ale potem jedzie do ojca i znów to samo.
Na łeb upadł? Dlaczego? Rozmawiałaś z nim o tym? Wypytuję zdezorientowana.

Co się okazało, na wiosnę z młodym zaczęły się problemy: wulgaryzmy, bójki w przedszkolu, najpierw Aneta myślała że taki bunt czterolatka ale po kolejnej scenie przycisnęła małego i się wygadał że go tatuś takich rewelacji uczy żeby był prawdziwym mężczyzną. Złapała za telefon i dzwoni do byłego … menda najpierw się wypierał ale po kilku minutach pękł i powiedział Anecie że on go wychowuje na mężczyznę, że on musi bo ona z niego „pedałka” chce zrobić. Dziewczyna nie wierzyła własny uszom, skąd takie wnioski? A no stąd że ona małego w zimie w kolorowe rajstopki ubiera.

Sprawa wygląda kiepsko gdyż do eks żadne argumenty nie docierają, zresztą teraz nawet już z Anetą nie chce gadać. Ona przestaje nad młodym panować, boi się co będzie w przedszkolu. Była nawet u adwokata ale szanse na ograniczenie praw rodzicielskich są znikome (pani adwokat: w tym kraju trudno ograniczyć prawa rodzicielskie ludziom którzy znęcają się fizycznie nad dziećmi a tu rozumie pani), a proces będzie na pewno długi. Doradziłam jej żeby postraszyła go alimentami – zawsze był łasy na kasę, może to coś da, jak nie to nie wiem co ona może jeszcze zrobić. Menda jej dzieciaka zmarnuje.

Polska

Skomentuj (24) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 191 (233)
zarchiwizowany

#38369

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Martwi głosu nie mają

Historia dość stara a mianowicie sprzed kilku ładnych lat.
Początek prozaiczny ot rodzina kupiła działkę na wsi, pięknie usytuowana na pagórku, dookoła malownicza okolica , cud- miód. Ojciec rodziny szanowany policjant. Budowa domu rozpoczęła się standardowo od kopania fundamentów. Nagle wieś z prędkością błyskawicy obiegła wiadomość iż na podczas wykopów natrafiono na ludzkie kości. Niemożliwością było takiego odkrycia nie ujrzeć na własne oczy, zwłaszcza jeśli się miało( jak ja wtedy )czternaście lat. Wsiadłszy z kuzynką na rowery popędziłyśmy na ową działkę. Widok był … dla mnie przerażający, góra piachu a w niej ogrom różnych kości, starych pożółkłych, między innymi całe ludzkie czaszki, które tak wyraźnie pamiętam do dziś. Pokręciłyśmy się dłuższą chwile między wykopami i wróciłyśmy do domu. O wszystkim opowiedziałyśmy babci. Ona natomiast powiedziała nam iż prawdopodobnie natrafiono na stary cmentarz żydowski, przed wojną w gminie mieszkało wielu Żydów i z tego co pamięta to mniej więcej tam znajdował się kirkut. Został on podczas wojny zrównany z ziemią i dosłownie zaorany, teren cmentarza porósł trawą i krzewami. Po wojnie w okolicy nie było już Żydów i żaden dotychczas tu nie powrócił. Ludzi którzy pamiętali te czasy też zostało już niewielu. Historia ta kończy się niespodziewanie szybko, po kilku dniach kości „zniknęły” a dziś na działce stoi piękny dom. Jak się po jakimś czasie dowiedziałam kości zostały pozbierane i zakopane z udziałem księdza na lokalny cmentarzu katolickim. Bez mogiły, bez śladu. I cóż w porządku leżą w święconej ziem. Martwi głosu nie mają .
Piekielność oceńcie sami.

gdzieś na wsi

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -15 (35)

1