Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

aras219

Zamieszcza historie od: 6 marca 2011 - 20:44
Ostatnio: 30 lipca 2022 - 18:03
  • Historii na głównej: 5 z 6
  • Punktów za historie: 2260
  • Komentarzy: 21
  • Punktów za komentarze: 36
 
zarchiwizowany

#48689

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Teraz będzie o przypinaniu łatek i walce ze stereotypami.

Żeby nie było że się tłumaczę, alkohol w moim życiu nigdy nie spełniał wyjątkowej roli. Jak na polaka konsumuje go rocznie wręcz dziwnie mało. Mimo 30 wiosen na karku NIGDY nie zdarzyło mi się urwać filmu i jako osoba wywodząca się z lekko patologicznego środowiska mam ogromną świadomość tego jak alkohol może zniszczyć życie. Co nie zmienia faktu, że od czasu do czasu piwa nie odmówię.


Los wygnał mnie poza granice ziemi ojczystej i czasami próbuje różnych trunków z całego świata, ot tak dla zwykłego sprawdzenia ich walorów smakowych.

Tak było i tym razem, wpadłem do osiedlowego sklepu z chęcią zakupu alkoholu "do obiadu". Pech chciał, że zapytałem sprzedawcę czy "to coś" jest dobre i warte uwagi (w dodatku jedyny dostępny był w wersji puszkowanej). Sprzedawca doświadczony w rozpoznawaniu nacji po akcencie zmierzył mnie wzrokiem od góry do dołu, poczym oznajmił, że skoro lokalni alkoholicy kupują to na zgrzewki to dla mnie powinno być dobre.

Rozumiem, że bycie polakiem "zobowiązuje", rozumiem że mój stan zapuszczania brody mógł wskazywać na opcje "wczesny żul, późny menel", ale do cholery ile można walczyć ze stereotypami.

Kochani czytelnicy, pamiętajcie, przed stereotypami nie uciekniecie, sami sobie na nie pracujemy, więc zamiast narzekać pomyślcie o tym co natępne pokolenia mogą zrobić żeby je zwalczyć.

lokalny sklep osiedlowy

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 4 (32)

#36964

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Trudno powiedzieć co okazało się bardzej piekielne, złośliwość rzeczy martwej czy jej użytkownik (czytaj "ja"), który ową rzecz zapomniał na czas wyłączyć.

Otóż:
Pewnego dnia, bardzo zabiegany, jeżdżący po mieście, załatwiając urzędowe zaległości, wylądowałem w centrum handlowym w celu... załatwienia potrzeby fizjologicznej.
Na marginesie dodam, że korzystałem z nawigacji w smartfonie (mniejsza o szczegóły) i coby nie uszczuplić portfela o parę stówek i auta o szybę, szybkim ruchem zgarnąłem telefon do kieszeni.

Przybytek dośc szybko odnaleziony, kabina wolna, więc zajmuję, i mniej więcej po 2 min z mojej kieszeni dobiega: "za 200m skręć w prawo".

W kabinie obok głośny śmiech w stylu WTF i nagle huk. Tak, koleś obok spadł z tronu (ze śmiechu chyba).

Jak widać nawet w takim miejscu nie trudno o wypadki.

sklepy

Skomentuj (28) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 927 (1047)

#25635

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tym razem będzie o piekielnej firmie i o tym jak przychodzi wypalenie na stanowisku przedstawiciela handlowego, tudzież doradcy klienta.

Czas: zima 2005, miejsce: stolica Kujawsko-Pomorskiego. Firma - monopolista telefoniczny czyli Telekompromitacja Polska S.A.

Śmieciowa umowa zlecenie, żeby było ciekawiej opierająca się tylko i wyłącznie na prowizji (czyli nie sprzedasz = nie zarobisz)

Tyle tytułem wstępu. Przejdźmy do sedna. Firma umawiała wstępnie klientów chcących skorzystać z nowych usług, albo takich, którym dotychczasowe nie pasowały i chcieliby coś zmienić. Praca polegała na umówieniu wizyty w domu klienta lub w firmie i sprzedaży określonych usług telekomunikacyjnych.

W branży dało się poznać kilku ludzi, którzy bez skrupułów, różnymi technikami manipulacji, sterowali klientami jak chcieli, byle zarobić.

Jednak we mnie pękło dopiero, gdy pewnego grudniowego wieczora miałem odwiedzić klientkę w jej domu. Firma nagrała temat, podała adres z adnotacją, że klientka zainteresowana najdroższym abonamentem na darmowe wieczory i weekendy.

Wszystko byłoby standardowo, gdyby nie fakt, że dzielnica - typowe slumsy, tylko patrzeć jak ktoś w bramę wciągnie. Wchodzę pod adres, a tam starsza schorowana babcia, która ledwo mówi i się porusza.
Bieda w domu piszczy od progu, zimno, bo pewnie nie starczyło na opał. Pani idzie do kuchni po rachunki, a mój widok przykuwa sterta monet za szybą kredensu. Dosłownie 30 kupek monet po 2zł, 1zł i 50 groszy, czyli 30 kupek po 3,50. Pytam co to? Ona odpowiada, że tyle jej zostaje dziennie na życie po opłaceniu mieszkania i leków.
Tego widoku, reakcji kobiety i bezczelności firmy nie da się opisać.

I powiedzcie teraz jak tu nie wpaść w szał i nie chcieć własnoręcznie udusić sku.....nów z infolinii, którzy nagrywali temat?

Ta akcja była gwoździem do trumny. Na drugi dzień osobiście załatwiłem starszej pani w centrali najniższy z możliwych abonamentów i rzuciłem wypowiedzenie ze skutkiem natychmiastowym, pogrążając przy okazji szefostwo, które dopisywało usługi na umowach po ich zawarciu (ale o tym innym razem).

Podsumowując: Są granice, których nie wolno przekraczać, żeby z czystym sumieniem patrzeć w lustro.

Telekompromitacja Polska

Skomentuj (38) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 956 (984)

#7612

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Hala Makro, dział RTV-AGD. Na stoisku, na którym przyszło mi pracować była alejka poświęcona zestawom kina domowego. Jako, że piekielni musieli zawsze wszystko dotknąć, żeby na własne oczy sprawdzić jak działa sprzęt, czasami celowo nie podłączaliśmy wszystkich głośników zestawu (nie miało to większego sensu przy braku pomieszczenia odsłuchowego). Jeden z nich (nazwijmy go na potrzeby historii "Pan Dresik") długo nie mógł się zdecydować na konkretny model, aż w końcu włączył wszystkie zestawy na raz. Efekt był taki, że pozostali klienci uciekli ze stoiska i pojawiła się ochrona, by sprawdzić co się dzieje. Żeby móc porozmawiać z klientem, trzeba było odciąć zasilanie od listew znajdujących się na półkach, co ograniczało się do wyjęcia dwóch wtyczek. Dalsza historia wyglądała tak:
[PD] Co jest C...a? czemu to nie gra?
[J] Dzień dobry, w czym mogę pomóc?
[PD] Które kino jest najgłośniejsze?
[J] A jak duże jest pomieszczenie w którym ma stanąć?
[PD] Panie k...a, nieważne, ma tak nap...lać, żeby sąsiedzi dwa piętra niżej słyszeli.

Dalsza rozmowa nie miała sensu, w przypadku tak "zdecydowanych" klientów najlepiej pochwalić ich wybór i jeszcze pomóc zapakować produkt.
Klient wrócił na stoisko 30 min. później

[PD] Nie chcą mi tego dać na raty, schowaj to gdzieś dla mnie kolego, wrócę jak będę miał kasę.
[J] Taki numer nie przejdzie, to nie przechowalnia
[PD] To pożycz dwie stówki, bo mi braknie.

Ręce opadają, ale takich piekielnych, z pożyczonymi kartami wstępu były całe pielgrzymki.

Makro

Skomentuj (5) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 392 (530)

#7580

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Hala Makro, Dział RTV-AGD, setki piekielnych w ciągu miesiąca, po paru tygodniach możnaby napisać cały słownik klienckiego slangu np.:
pendrajwer (pendrive), piskele (pixele), blutacz (bluetooth), itp. Nic w tym specjalnego, bo nie ma się co dziwić pokoleniu które nie ma pojęcia o języku angielskim, więc czasami trzeba było mocno się domyślać o co chodzi klientowi. Często jeśli ktoś nie wiedział jak nazywa się produkt, który chce kupić musiał się mocno nakombinować. Jednak pewnego razu jeden z nich przebił wszystkie "nowotwory językowe". Konwersacja wyglądała mniej więcej tak:
[J] Dzień dobry, w czym mogę pomóc?
[K] Panie, szukam czegoś takiego co robi ziuuuu i wyciągi z banku poszły się je..ć!
[J] (w lekkim szoku) Prawdopodobnie chodzi panu o niszczarkę dokumentów?
[K] No, k...a! Właśnie z gardła mi pan to wyjął.

makro

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 872 (972)

#7576

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Sytuacja miała miejsce w 2008 roku, kiedy to pracowałem na stanowisku doradcy klienta (dział RTV-AGD) w jednej z hal Makro. Telewizory plazmowe i LCD dopiero pojawiały się w sprzedaży w rozsądnych cenach, chociaż w porównaniu z dzisiejszymi technologiami i cenami były po prostu koszmarnie drogie (jak wszystko co nowe). Jeden z klientów (starszy pan około 60-tki) upatrzył sobie najdroższy i największy model plazmy w cenie około 8000 PLN. Zielony w temacie owej technologii poprosił o prezentację TV i pomoc w ogarnięciu tematu. Oczywiście: rozpakowanie "nówki" na stoisku, cały wykład na temat "co i jak" krok po kroku, łącznie z uzbrojeniem pilota w baterie i zaprogramowanie kanałów, aby klient w domu zrobił sobie instalację "plug and play". Zadowolony opuścił stoisko.

Po dwóch godzinach odbieram telefon, a w słuchawce zamiast "dzień dobry" same obelgi po moim adresem. Kolejny piekielny, pomyślałem. Więc zacząłem standardową procedurę pomocy przez telefon, chociaż nie należało to do moich obowiązków (mogłem się rozłączyć bez żadnych konsekwencji). Cała seria pytań: czy wcisnął pan "power", czy świeci się czerwona dioda, proszę sprawdzić ułożenie baterii w pilocie...
Po 10 min skończyły mi się pomysły. Zrezygnowany, zadałem najbardziej idiotyczne pytanie: czy podłączył Pan TV do sieci? W odpowiedzi usłyszałem:
- Yyyyyy... A to trzeba?
Opanować śmiech w takiej sytuacji graniczy z cudem i dodam, że nie był to jedyny przypadek analfabetyzmu funkcjonalnego z jakim się spotkałem.

Makro

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 394 (506)

1