Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

bizzek

Zamieszcza historie od: 17 stycznia 2014 - 20:41
Ostatnio: 6 listopada 2017 - 21:36
  • Historii na głównej: 0 z 5
  • Punktów za historie: 404
  • Komentarzy: 12
  • Punktów za komentarze: 60
 
zarchiwizowany

#80520

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wojewódzki szpital oddział dziecięcy. Dzieci w wieku od niemowlaka do nastolatka, biegające po korytarzu z zapaleniem płuc, oskrzeli, ucha itd. Co robi pani salowa na oddziale oprócz wydawania posiłków i ogólnego sprzątania? Wietrzy oddział otwierając okna z jednej strony korytarza i z drugiej drzwi, powodując ogólny przeciąg. Kilka razy dziennie. Sama zamyka się na ten czas w klitce 2m na 2m. Bo kiedyś trzeba wietrzyć.

Szpital

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -10 (16)
zarchiwizowany

#80499

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Moja matka odeszła ode mnie, gdy miałam niespełna 6 lat. Tak po prostu, z dnia na dzień, bez uprzedzenia wsiadła w autobus i wyjechała na drugi koniec świata, paląc za sobą mosty i zrywając wszelkie kontakty ze swoją rodziną, w tym ze swoim mężem (a moim tatą), trójką swoich dzieci (najmłodszy brat miał wtedy 2 latka), swoją matką, bratem itd. Przez ponad 20 lat na palcach jednej ręki można policzyć jej próby kontaktu z nami. Zazwyczaj była to kartka pocztowa z wakacji, na której zawsze się podpisywała "kochająca i pamiętająca Mama". Jednak mimo tej hipokryzji, żalu i pretensji postanowiłam ją odnaleźć i dowiedzieć się co się stało, że podjęła tak drastyczną dla całej rodziny decyzję. Łatwo nie było, ale udało się. Nawiązałyśmy kontakt przez internet. Rozmawiałyśmy przez maile, następnie przez smsy i komunikatory, aż wreszcie przez telefon. Przez kilka miesięcy dowiedziałam się jak jej ciężko było wtedy w życiu, że mój tato ją bił, a ona nie miała wyjścia i musiała uciekać, aby ratować swoje życie. Z początku jej wierzyłam, że może faktycznie ojciec się nad nią znęcał. Oskarżała go o wszystko co najgorsze, wybielając przy okazji swoje winy, tak jakby ktoś jej kazał odejść od dzieci. Nigdy mnie nie przeprosiła za to, że mnie zostawiła, że dorastałam bez matki, że jej brak odcisnął piętno na całym moim życiu. Nie przeprosiła, bo ta kobieta nie poczuwa się do winy. Dlaczego w chwili obecnej nie chcę jej znać? Nie dlatego, że porzuciła swoje dzieci, bo to jakimś cudem jej wybaczyłam. Ona próbowała rozwalić moje małżeństwo wymyślając niestworzone rzeczy na mojego męża i buntując mnie przeciwko niemu. Gdy zorientowałam się w tej sytuacji minęło kilka dobrych tygodni. Znam mojego męża już kilkanaście lat i wiem, że muchy by nie skrzywdził. Te oskarżenia to bzdury. Nagle stało się dla mnie jasne, że te wszystkie rzeczy, które ona opowiadała o moim ojcu to kłamstwo i nic takiego nie miało miejsca. Kim jest ta kobieta i czy ona jest normalna? Czy jedynym jej celem w życiu jest niszczenie rodziny? Jednego jestem pewna, że straciłam matkę na zawsze.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (29)
zarchiwizowany

#57679

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Cztery lata temu miałam nieszczęście być zmuszona do wizyty dentysty, a że mieścina niewielka to też wybór taki sam. Wybór padł na "dobrą znajomą" mojego taty, specjalistkę w swojej dziedzinie. Przychodzę, gadu gadu, diagnoza, robota (górna szóstka kanałowo zrobiona), korona uzupełniona, 400zł zarobiła. Mija cztery lata, przy jedzeniu poczułam trzask i ząb zaczyna boleć. No to ba! W moim większym już mieście (mieszkam tu od 3 lat) z bólem szukam dentysty jak najbliżej i jak najszybciej (była już godz. 18). Okazuje się, że na mojej ulicy 50 metrów od domu przyjmuje dentystka z mężem. Po przybyciu na miejsce zorientowałam się, że obsługuje głównie dzieci, ale z bólem przyjmie też mnie. Mały wywiad, trochę borowania, korona odkryta, wnętrze wyczyszczone, nowe wypełnienie zrobione i ma być. Powiedziała, że jeśli będzie boleć to kanały do roboty, ale że nie ma zdjęcia, nie zna historii leczenia to kanałów nie ruszała. Wzięła 120zł. Kolejne 2 tygodnie, ból nie ustępuje. Umawiam się na konsultacje, po wcześniejszym zrobieniu zdjęcia RTG. Z przygodami (recepcja w szpitalu - na to byłaby osobna historia), ale mam. Zjawiam się w gabinecie i na pierwszy rzut oka nic nie widzi, ale po chwili dostrzega:
- ćwiek w zatoce,
- pozostawiona igła lentulo w kanale (wygląda jak mikroskopijny korkociąg)
- kanały niedokończone

Ćwiek i igła to narzędzia metalowe do leczenia kanałowego, pozostawione przez "specjalistkę" w zębie. Potem stwierdziła pewnie, że nie chce jej się uzupełniać reszty kanałów, bo szkoda kolejnej igły:) i zalepiła wszystko wypełnieniem, nie wzmacniając korony (jeśli jest duży ubytek w koronie to należy ją wzmocnić, aby w przyszłości ząb po prostu nie pękł). Spytałam tej dentystki od dzieci czy możliwe, że zrobiła to nieświadomie. Ona na to, że musiała o tym wiedzieć. I że może się to zdarzyć, ale pacjent koniecznie musi być o tym poinformowany. Ja oczywiście o niczym nie wiedziałam. Poleciła mi klinikę, gdzie tylko pod mikroskopem można usunąć te narzędzia. W klinice pani dentystka po ściągnięciu wypełnienia widzi pęknięty ząb (musiał pęknąć przy jedzeniu odkąd mnie boli ząb). Pytanie dlaczego dentystka od dzieci nie zauważyła pęknięcia? Pozostaje tylko ząb usunąć, bo wszystko wskazuje na to, że jest pęknięty na całej długości aż do korzeni. Jak to w prywatnej klinice już za 3 godziny umówiony chirurg dentystyczny. Przychodzę, siadam na fotel, chirurg bardzo miły i wesoły. Zaczyna usuwać ząb (oczywiście po dokładnym znieczuleniu). Kawałek po kawałku, no i zęba nie ma. Dla pewności robi zdjęcie, aby się upewnić, że to wszystko (wcześniej wysłałam do kliniki maila z uwagami od dentystki od dzieci). Chirurg widząc zdjęcie zaklął i złapał się za głowę. Zobaczył ćwiek w zatoce, który na malutkim zdjęciu rtg wypatrzyła dentystka od dzieci (ja nic na tym zdjęciu nie widzę). Oczywiście cięcie dziąsła i grzebanie w poszukiwaniu ćwieka. Ćwiek wyciągnięty, dziąsło zaszyte i wychodzę. 550zł taka przyjemność mnie kosztowała.
Jest tutaj jedna piekielność i to nie to, że przez głupią, prowincjonalną "dentystkę specjalistkę" nacierpiałam się, wytraciłam i na koniec straciłam ząb i dostałam przymusowe L4 na tydzień. Piekielne jest tutaj to, że mój tata nie chce słyszeć nawet o mojej próbie odzyskania polubownego odszkodowania od samozwańczej specjalistki. Żeby było śmiesznej jestem samodzielna i sami z narzeczonym się utrzymujemy, mimo że mój tato do biednych nie należy (cały czas podaje za argument, że co to jest nawet te 1000zł, a nie warto się mścić). Co byście zrobili na moim miejscu, ja tego tak na pewno nie zostawię.

Dentystka specjalistka

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 158 (232)
zarchiwizowany

#57671

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia http://piekielni.pl/57637 przypomniała mi historię na studiach.
Na studiach miałyśmy koleżankę, nazwijmy ją Ania, która trzymała się nas jak rzep psiego ogona. Nie przepadaliśmy za nią, bo lubiła się użalać nad sobą, ogólnie dość smutny i przytłaczający typ. Ania często wpadała do nas na mieszkanie, jakimś dziwnym trafem zawsze w porze obiadowej. Gdy razem z dwiema innymi studentkami nakładałyśmy sobie jedzenie na talerze to z uprzejmości częstowałyśmy też obiadem Anię. Z lekką dozą niepewności, ale jednak nigdy nie odmówiła. Z początku zdarzało się to raz na tydzień, raz na dwa. Ania bardzo nieśmiało mówiła, że jest biedna, że nie starcza jej pieniędzy na jedzenie. Cóż, okazywałyśmy jej odrobinę serca. Z czasem niestety obróciło się to przeciwko nam. Codziennym rytuałem było wpadanie do nas obiad, po obiedzie na kawusię lub na piwko itd. Nie odpuściła nam żadnego weekendu, bo wiedziała, że zawsze razem spędzałyśmy czas z dziewczynami przy piwku oglądając filmy (ah te studenckie czasy). Ania z czasem przestała już nieśmiało pytać czy nie mamy przypadkiem dla niej obiadu, tylko przychodziła, rozebrała się i od razu zaglądała nam do garów. Musiałyśmy podjąć jakieś działania, bo ileż można utrzymywać darmozjada. Tym bardziej, że Ania wcale nie była taka biedna jak o sobie opowiadała. Jakoś stać ją było na papierosy, na piwko (czasami zdarzyło jej się przynieść swoje) czy na wyjście do dyskoteki. Nie zapomnę sytuacji, w której Ania zapukała do naszych drzwi i otworzył jej mój chłopak, który był sam na mieszkaniu. Zaczęła mu się wyżalać, więc chłopak wysłuchiwał i wyciągnął browary, żeby jej się zrobiło lepiej na duchu. Skromna Ania wypiła coś 4-5 piw przez 6 godzin i poszła do domu pijana. Oczywiście wszystko na jego koszt. Na drugi dzień siedzimy w plenerze i wzięła nas ochota na piwko. Ania proponuje, że pójdzie do sklepu, ale mój chłopak nie miał przy sobie portfela. Ania grzecznie zaproponowała, że jedno mu może kupić. I tak też zrobiła. Następnego dnia Ania dzwoni z bardzo pilną sprawą do mojego chłopaka. Chodziło oczywiście o zwrot pieniędzy za kupione wczoraj jedno piwo dla niego. No to wszyscy kopary w dół, z obawą, że może jednak żartuje, ale jak chodzi o Anii pieniądze to nie ma żartów. Chłopak nie miał wyjścia, musiał oddać całą kasę razem z kaucją, bo Ania przeliczyła co do grosza! Nigdy więcej nikt z naszego grona nie postawił jej piwa.
Z dnia na dzień zmieniłyśmy do niej podejście. Zebrałyśmy się w sobie i powiedziałyśmy jej co o tym myślimy, że na alkohol na imprezie ją stać, na papieroski też, więc nie będziemy jej dłużej utrzymywać. Ania się popłakała i próbowała nam wmówić, że to tylko tak wygląda, ale w rzeczywistości ona będzie musiała teraz głodować. Nie złamałyśmy się. Następnego dnia kogo zobaczyłyśmy w drzwiach w godzinie obiadowej? Anię! Wpuściłyśmy ją, ale rozeszłyśmy się po pokojach a ona biedna została sama w kuchni czekając aż ktoś jej poda obiad! Był to czerwiec, więc praktycznie koniec roku akademickiego. Ja się wyprowadziłam i nie musiałam już nikogo utrzymywać.

koleżeństwo

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 108 (256)
zarchiwizowany

#57545

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Piekielnych czytam od pary miesięcy, ale dopiero teraz zdecydowałam się opisać swoją historię. Historia będzie o warunkach pracy w biurze rachunkowym, w którym obecnie pracuję.
Od kilku lat pracuję jako samodzielna księgowa. Mam w tym kierunku odpowiednie wykształcenie i doświadczenie. Moim zadaniem jest obsługa ok. 50 firm pod względem podatkowym i księgowym. Sam fakt rozliczania takiej ilości firm (gdzie w innych biurach moje koleżanki mają max 30 firm) jest na porządku dziennym. Co chwila dokładanie nowych firm, bo „u nich nic się nie dzieje, nic nie trzeba będzie robić”. W rzeczywistości przy nowych firmach jest dwa razy więcej pracy, bo każdej nowej firmie trzeba tłumaczyć od zera co z czym się je, w jakich terminach i gdzie.

Pracuje u nas kilka dziewczyn księgowych, 2 kierowniczki (również księgowe - nazwijmy je Agata i Asia) oraz 2 prezesów (małżeństwo) plus dorywczo stażystki. Mnożąc kwotę za usługi od jednej firmy razy ilość firm przypadającą na jedną księgową to wychodzi na to, że jedna księgowa wypracowuje 10.000 netto zysku miesięcznie. Sporo. Ile natomiast zarabia księgowa? 1200 netto/ miesiąc. Mało? Jak tylko pojawia się pula dotacji w urzędzie pracy to biuro dostaje fundusze na dofinansowanie stanowiska (20.000zł). Bo przecież biuro ponosi ogromne koszty utrzymania pracowników. Na co przeznaczane są pieniądze? Na zakup nowego komputera dla pani prezes i pani kierownik, a reszta do kieszeni. A fikcyjną zawyżoną fakturkę na zakup sprzętu wystawi jedna z ‘zaprzyjaźnionych” firm. Nowy pracownik dostaje stary komputer, który uruchamia się 15 minut i wyje jak przy starcie samolotu. Idźmy dalej.

Notoryczne cięcie kosztów kosztem pracowników widoczne na każdym kroku. Firma nigdy nie zamówiła długopisów, bo „przecież tyle tu długopisów”. W rzeczywistości każda księgowa przynosi z domu swój długopis. Na drugi dzień szanowna pani prezes pożycza od ciebie „na chwilę” twoje pisadło, po czym tyle go widziałeś. Na zszywki czekamy już drugi tydzień i w końcu pewnie każdy będzie musiał przynieść swoje. Wypominki o zbyt dużą ilość zużytego papieru są już normą. Rozliczanie z każdego jednego zużytego znaczka pocztowego nie raz nie dwa przerodziło się w aferę. Takie sytuacje są nagminne.

Napoje dla pracowników? W życiu! Co z tego że nasze okna się nie otwierają, w biurze w lecie bywa 40 stopni a klimatyzacja jak na złość nie działa? Woda jest tylko dla prezesów. Co z tego że kodeks pracy nakazuje zapewnienie wody i innych napojów pracownikom, gdy temperatura przewyższa 28 stopni? „Kup sobie wodę w biedronce, jest niedaleko”.

Chyba większość osób mających pracę typowo biurową woli pracować przy radiu, niż w grobowej ciszy. Od kiedy biuro istnieje nie było z tym problemu, do czasu. Ostatnio nasza pani prezes stwierdziła, że radio jest nielegalne, bo nikt nie płaci abonamentu radiowego, a i ona sama nie zamierza go płacić, bo to nieopłacalne. Z tym, że to nielegalne ma rację. Sprawdziłyśmy ile kosztuje ten „nieopłacalny abonament”: opłata za 1 miesiąc za radioodbiornik wynosi 5,65 zł. Radia jak nie było, tak nie ma.

Przy takiej ilości firm nie sposób jest rozliczyć wszystkie firmy w terminie, toteż co miesiąc każda z dziewczyn siedzi po godzinach pracy. Płaca za godziny nadliczbowe? Zapomnij. Możesz ewentualnie odebrać godziny nadliczbowe w innym terminie, ale tylko w tym samym miesiącu w którym wystąpiły godziny nadliczbowe. Inaczej przepada. Co z tego, że przy każdym przyjściu i wyjściu do biura odbijamy się na czytniku odnotowującym czas pracy skoro regularnie co miesiąc dane te są kasowane, po tym jak się okazuje, ze każda z dziewczyn ma zrobionych sporo nadgodzin?
Średnio 2 razy w roku następuje rotacja pracowników, tzn. dziewczyny rezygnują z pracy i przechodzą do innych biur rachunkowych. Ale co tam. Wg naszego pana prezesa „to jest skandal, żeby tu była taka rotacja”. Bo przecież za taką płacę to powinniśmy go jeszcze po stopach całować.

Pan prezes to mąż szanownej pani prezes. Facet wydawać by się mogło dość poważny, po 60-stce. Podczas dnia przesiaduje przy biurku jednej z wybranych dziewczyn i opowiada o swoich seksualnych przeżyciach w swoim życiu. O 3 żonach, które były życiowymi nieudacznicami, o swojej obecnej żonie (a naszej pani prezes), która nie potrafi nic w domu ugotować, posprzątać, zając się córką. Jako doświadczony facet opowiada jak „obchodzić się z mężem” itd.” Dosłownie. Pewnego dnia przyszedł do biura jeden z naszych klientów i jednocześnie znajomy pana prezesa, o czym się wtedy dowiedzieliśmy. Panowie przywitali się, kulturalnie porozmawiali, do czasu aż nasz prezes ogłosił: „no to teraz wybierz sobie jedną z moich dziewczyn, która by ci najbardziej odpowiadała”. Wszystko oczywiście przy nas.

Nie ma dnia, żeby nie było jakiejś afery, albo wymyślania problemów. Jak nie ma w pracy jednej z kierowniczek Agaty to „władzę” nad nami ma jej zastępczyni Asia, której wydaje się że pozjadała wszystkie rozumy. Nie wolno nam jest rozmawiać w pracy o prywatnych sprawach, ponieważ Asii to bardzo przeszkadza i nas upomina, że nie potrafimy zachować dyscypliny. Sama natomiast potrafi przy kawce przegadać cały dzień z Agatą o ich wspólnym hobby jakim jest „kociarnia”. Wysłuchiwanie przez cały dzień o kotach, jakie to one nie są wspaniałe samo w sobie jest irytujące. My z kolei raz że nie mamy nawet na to czasu, żeby sobie na luzie porozmawiać między sobą, a jeśli już się wywiąże jakiś temat przy okazji to jesteśmy z góry karcone. To nie fair. Pracujemy albo w totalnej grobowej ciszy, bez radia i żadnych rozmów, albo wysłuchując rozmowy kierowniczek o „kotkach”.

Co na to klienci? Są nieświadomi tego co się dzieje. Każdy wymaga, aby otrzymać wynik swojej firmy czy podatek do zapłaty na czas. Nie ma się co dziwić, w końcu panuje zasada : płacę więc wymagam. Rozpacz się zaczyna, gdy któraś z dziewczyn odchodzi, bo każdy klient przywiązuje się do swojej księgowej (bardziej lub mniej). Na pytanie klienta „dlaczego odeszła” odpowiedź naszej kierowniczki jest zawsze ta sama: „zwolniliśmy ją, bo wszyscy na nią narzekali, nie radziła sobie, robiła błędy, nie chciało jej się pracować, dam panu/pani lepszą księgową”. Bzdura. Jeszcze żadna dziewczyna nie dostała wypowiedzenia, zawsze to dziewczyny wypowiadały umowę z tego samego powodu.

Coraz częściej myślę o zmianie pracy. Niestety cudów nie ma i bardzo trudno o godną płacę na tak wymagającym stanowisku jakim jest księgowa. Tak sobie myślę, że chyba już wolałabym pracować fizycznie w markecie i wykładać towar, niż znosić każdego dnia fochy kierowniczek i prezesów.

praca

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -6 (26)

1