Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

bloody_wheelchair

Zamieszcza historie od: 5 sierpnia 2014 - 5:43
Ostatnio: 19 września 2015 - 15:21
  • Historii na głównej: 1 z 4
  • Punktów za historie: 357
  • Komentarzy: 19
  • Punktów za komentarze: 162
 

#68156

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia Scorpiona (http://piekielni.pl/68148) o roszczeniowej niepełnosprawnej, przypomniała mi podobną scenę, której byłam świadkiem około 7 lat temu. Piszę ją jako dowód, że nie tylko w Polsce ludzie są tak bezczelni.

Chicago, godziny popołudniowe, autobus miejski. Tu kwestia wyjaśnienia: w autobusach są dwa miejsca dla niepełnosprawnych, ale znajdują się pod podnoszonymi miejscami. Czyli - jeśli jest dużo ludzi, a nie ma osób na wózkach, to po prostu wszyscy tam siedzą. Kiedy wjeżdża osoba na wózku, siedzenia się podnosi, można się zapiąć w pasy, ogólnie - pełna profeska. Poza tym kierowca zawsze czeka, aż dana osoba wjedzie, przypnie się i powie, że jest gotowa, dopiero wtedy rusza (nie tak jak w Polsce ;) ).

Historia właściwa: jadę w jednym z dwóch miejsc dla niepełnosprawnych. Drugie miejsce jest zajęte przez siedzących, zdrowych pasażerów. Wjeżdża pan na wózku, ludzie się podnoszą. A pan w te słowa:
- Dokładnie ludzie! Wstawać!!!

Ponieważ zrobiło się zamieszanie, jedna pani stanęła Szanownemu Niepełnosprawnemu na drodze, co pan skomentował wrzaskiem:
- Mówiłem ci, że masz zejść mi z drogi!!!

No cóż, niektórzy mylą orzeczenie o niepełnosprawności z pozwoleniem na bycie bucem.

niepełnosprawni komunikacja_miejska

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 258 (322)
zarchiwizowany

#67816

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
O kulturze osobistej słów kilka :)

Jechałam sobie jakiś czas temu z dworca w Krakowie do domu. Do odjazdu autobusu został kwadrans, więc postanowiłam skorzystać z dworcowego baru i zamówić hamburgera.

Zamawiam, czekam, dostaję. Wszystko pięknie.

Ale...

Poprosiłam panią przy kasie o serwetkę (mój błąd, bo nie zauważyłam, że serwetki stoją na stołach, ale przy kasie zazwyczaj też są).

A pani spojrzała z wyrzutem na pana stojącego za mną w kolejce i tonem pełnym pretensji o jego (?) zaniedbanie rzecze:

- NO NIECHŻE JEJ PAN PODA TE SERWETKI!!!

Pan był miły i podał, natomiast mnie tak zatkało, że ledwo wydusiłam z siebie "dziękuję".

kultura_osobista

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (59)
zarchiwizowany

#63033

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Tyle historii o piekielnych kurierach, że i ja dodam swoją. Sprzed miesiąca ;) Uprzedzam, że może być długo i z licznymi wyjaśnieniami.

Tytułem wstępu - jestem osobą niepełnosprawną ruchowo w stopniu znacznym. Mogę chodzić, ale daleko mi do Naomi Campbell, w dodatku bardzo się męczę. Wyjście po schodach na I piętro to dla mnie męka, do sklepu nie dam rady przejść, pokonanie 500 metrów zajmuje mi godzinę. Dlatego poruszam się w większości na wózku inwalidzkim.

Sytuacja właściwa. Moja przyjaciółka miała świętować swoje urodziny, postanowiłam kupić jej perfumy. Znalazłam w internecie pewien sklep, w którym nie groziło mi przepłacenie (jestem biedną studentką :D ), perfumy zamówione. Z powodów wyżej wymienionych, mając do wyboru opcję "odbiór osobisty" lub "dostawa kurierem", zdecydowałam się dopłacić te 12 złotych i mieć przesyłkę doręczoną wygodnie do domu. Informacja na stronie brzmiała, że przesyłka dojdzie w środę. Przyjaciółka miała urodziny w czwartek, więc w sam raz.

Środa, godzina 10. Sprawdzam maila - dostałam wiadomość, że kurier będzie u mnie między 10-14. Problem w tym, że o 12 musiałam wyjść z domu, więc nie miał kto odebrać (mieszkam sama). Zadzwoniłam do firmy kurierskiej, poprosiłam o numer telefonu do kuriera. Odebrał miły pan [P], wywiązała się taka rozmowa:
J: Dzień Dobry, ja dzwonię w sprawie przesyłki na adres Piekielna XX, o której mniej więcej planuje Pan u mnie być?
P: Dzień dobry, będę u Pani około 14.
J: A czy w takim wypadku mógłby Pan zostawić tę paczkę (przypis: opłacona z góry) u sąsiadki, bo mnie niestety nie będzie?
P: Oczywiście, nie ma żadnego problemu.

Z sąsiadką wszystko ustaliłam, to złota kobieta i zawsze pomocna. Poszłam na zajęcia, wróciłam ok. 18 do domu, zachodzę do sąsiadki. I tu zonk, bo sąsiadka mówi, że kuriera nie było!
Dzwonię więc znowu do kuriera, bo może coś się stało, zapomniał, podałam zły numer... Pan odbiera i już nie jest taki miły:
J: Dzień dobry, ja dzwonię ponownie z Piekielnej XX, Pan miał mi zostawić przesyłkę u sąsiadki...
P: No tak, ale nie zostawiłem - już słyszę, że będzie wesoło.
J: Hmm, wiem, właśnie w tej sprawie dzwonię. Dlaczego Pan tego nie zrobił?
P: Bo to nie jest u nas przyjęte. (WTF???)
J: Ale jak dzwoniłam przed południem, to Pan mówił, że nie ma problemu.
P: No tak powiedziałem.
J: No to nie rozumiem. To po co mnie Pan wprowadził w błąd i nie powiedział od razu, że nie może Pan tego zrobić?
P: Noo, przepraszam (bardzo szczere.). Przesyłka jest do odebrania w naszym oddziale na ulicy Piekielnej YY (na szczęście dość blisko mnie), proszę tam przyjść z dowodem osobistym.
J: Wiem Pan, ja naprawdę nie rozumiem, dlaczego Pan mówi jedno, a robi drugie, nie pojmuję Pańskiej logiki. Do widzenia.

Koniec końców, paczkę odebrałam sama (nie poprosiłam nikogo, bo nie wiem jakby wyglądała sprawa upoważnienia kogoś do odbioru). Dla smaczku dodam, że punkt odbioru mieścił się w piwnicy, więc musiałam pokonać kilka schodów, co dla mnie nie jest łatwe.

Na koniec dodam, że nie powiedziałam kurierowi, że jest niepełnosprawna, bo nie zgłosił on żadnych zastrzeżeń, co do mojej prośby. Nie napisałam skargi, bo moja przyjaciółka mnie przekonała, że nie warto. Chociaż do dzisiaj, jak przypomnę sobie ten bezczelnie lekceważący sposób, w jaki gość ze mną rozmawiał, to się zastanawiam, czy dobrze zrobiłam.

Czy piekielne? Oceńcie sami ;)

kurierzy

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -1 (59)
zarchiwizowany

#61915

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Sytuacja całkiem świeża :)

Potrzebowałam dorobić 2 zestawy kluczy, a ze względu na to, że była sobota, jednym z niewielu miejsc, w których mogłam to zrobić była galeria handlowa. Docieram na miejsce i od razu jestem świadkiem ciekawej sceny... Piekielny Pan [PP] drze się wniebogłosy, że został perfidnie oszukany. Krzyczy strasznie, zamieszanie okropne. Jego rodzina obok stoi, dzieci się przysłuchują. Nie powiem - jako przyszłej klientce trochę mi mina zrzedła, ale ok, czekam i słucham. Obok stał jeszcze jeden pan, którego początkowo wzięłam za syna [PP]. I ten właśnie pan podszedł w pewnym momencie do sprzedawcy pytając, czy potrzebuje pomocy (czym ściągnął na siebie gniew PP, ale się tym nie przejął). W końcu Piekielny Pan odszedł, odgrażając się, kogo on nie naśle, a wtedy mogłam na spokojnie dowiedzieć się, o co chodzi. A chodzi o to, że Pan przyszedł z krzykiem (potwierdzenie 3 osób), że klucz, który rzekomo w tym punkcie dorabiał, nie pasuje do zamka. Dlaczego piszę "rzekomo"? Piekielny nie posiadał paragonu, ani żadnego innego dowodu zakupu. Z czystej ciekawości zapytałam jeszcze sprzedawcę (sympatyczny Pan, pozdrawiam), czy istnieje w ogóle możliwość stwierdzenia, że Piekielny mówił prawdę? Sprzedawca uśmiechnął się dość słabo i powiedział, że oczywiście, że nie i Piekielny mógłby nawet wyłudzić od nich zwrot kosztów, gdyby się pohamował i spokojnie zgłosił reklamację. No i posiadał paragon...

Czego to ludzie nie zrobią dla kilkunastu złotych.

uslugi klient

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -4 (24)

1