Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

boys_on_sandwiches

Zamieszcza historie od: 16 sierpnia 2012 - 23:17
Ostatnio: 16 kwietnia 2015 - 18:20
  • Historii na głównej: 2 z 4
  • Punktów za historie: 1788
  • Komentarzy: 23
  • Punktów za komentarze: 105
 
zarchiwizowany

#61275

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zauważyłam, że pojawiło się ostatnio parę historii o dzieciach i ich nieodpowiedzialnych rodzicach, których zachowanie może często doprowadzić do tragedii.

Historia będzie właściwie w tym temacie - ale do tej pory ciężko ocenić mi, czy rodzice naprawdę są piekielni, czy to specyfika tzw. zimnego chowu w niektórych rejonach kraju, która mieszczuchom (zazwyczaj chuchających na swoje dzieci) jest obca.

Zaraz na początku lipca wybraliśmy się z mężem na 4-dniowy urlop. Ze względu na kiepskie możliwości urlopowe w tym roku, wybraliśmy sobie małą wiochę na Mazurach - totalna głusza, oprócz lidla w promieniu 2 km od naszego domku nie było niczego więcej. Za to krajobraz przepiękny - las, jezioro, łódeczki, woda czyściutka, mnóstwo miejsca na ognisko. Mieszkaliśmy w drewnianym domku, którego właściciele mieszkali na tym samym podwórku w domu obok. Na podwórku krówki, kurki, jest co robić ;-) Młode małżeństwo, trójka małych chłopaków w wieku 3,4,6 lat.

Jak to na wsi, w wakacje, dzieciaki latały całymi dniami okropnie umorusane od stóp do głów, krzycząc wniebogłosy, często namawiając nas na wspólne zabawy w berka itp :-) Brudne i widać szczęśliwe. Ale było coś, czego nie mogliśmy z mężem znieść - totalny brak opieki ze strony rodziców.

Kilka przykładów:

- Dom właścicieli miał schody na zewnątrz (naprawdę wysokie), przez które wchodziło się na górę. Schody absolutnie bez żadnych barierek - NIC. My bladzi za każdym razem widząc dzieciaki bawiące się na tych schodach. Odpowiedź rodziców "oni tu od urodzenia się bawią, to mądre chłopaki, nie spadną". No nie wiem, tym bardziej, że przepychanki również należały do ulubionych zabaw dzieciaków.

- Widok chłopców jedzących posiłki również zapadł mi w pamięć. Ja rozumiem, że bakterie też są potrzebne, ale jak można chociaż trochę nie umyć dzieci przed jedzeniem? Jak jedli kiszone ogórki, sok z nich mieszał się z brudem wypracowanym przez cały dzień. Dosłownie płynęła ciemna ciecz po ich buziach i rękach aż po same łokcie. Wcinali więc po części czarne ogóry. To samo z jabłkami, kiełbaskami, ziemniakami.

- Najmłodszy zrobił przy lesie "dwójkę". Latał sobie tak niepodtarty. Kąpiel dopiero ok. 21.00, a było to wczesnym popołudniem.

- Woda pita z jeziora - może i czyściutka, ale naprawdę tak ciężko dać dzieciom butlę wody?

- Zamiast opalać się bez stresu, w kółko pilnowaliśmy chłopaków skaczących i bawiących się w wodzie. Rodzice znowu machali ręką, bo "oni od maleńkości już umieją pływać".

- Raz pojechaliśmy nad drugie, dość blisko położone jezioro, za to z ładniejszą plażą. Wracając, zobaczyliśmy najstarszego z chłopaków jak wracał z w.w. lidla z drobnymi sprawunkami (chleb, mleko itp.) Oczywiście zaoferowaliśmy mu podwózkę. Rodzice: "Bardzo dziękujemy, ale niepotrzebnie, nie zgubiłby się". Domyślam się.

Nie wiem jak wy, ale to nie na moje nerwy :-) Podkreślę jeszcze raz, że dzieci naprawdę były szczęśliwe. Rodzice przesympatyczni. Wieczór przed naszym wyjazdem urządzili nam grilla i imprezę do białego rana. Dzieci na szczęście spały ;-) Ale my przez ten cały czas tylko się stresowaliśmy - że chłopaki coś sobie zrobią, że spadną, utopią się, połamią. Nigdy nie trzymałabym dziecka pod kloszem, jednak puszczanie maluchów zupełnie samopas jest dla mnie nie do przyjęcia.

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -13 (35)

#40972

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Tym razem o przeraźliwie piekielnych pracodawcach.

W poprzednim roku szkolnym pracowałam jako lektorka w super extra znanej i lubianej szkole językowej. Umowa była kiepska, bo była to umowa o dzieło, stawka bardzo niska, ale mimo to i tak cieszyłam się z tej pracy (doświadczenie). Nie narzekałam, mimo że przyjemnie mi tam nie było (w przeciwieństwie do moich prywatnych lekcji z wieloma uczniami) - uczniowie w wieku gimnazjalnym, przychodzący bez odrobionych prac domowych, bez żadnej chęci nauki. Chodzili tam tylko dlatego, że zmusili ich zapewne rodzice, którzy za to w dodatku słono płacili.

Około miesiąc temu powinnam była zacząć pierwszą lekcję w nowym roku po wakacjach. Przyszłam nieco wcześniej, bo około 20 minut przed czasem. Nagle podchodzi do mnie pani z sekretariatu i prosi o przyjście aby przedłużyć umowę - ok, idę.

Czytam umowę, czytam... (na szczęście zawsze to robię, ew. proszę o jeden dzień do namysłu) i zauważam, że do starej umowy zostały dołączone trzy karteluszki. Odmówiłam jej podpisania. Dlaczego? Oto niektóre z punktów:

- 8.000 zł kary za odwołanie przynajmniej 2 zajęć później niż 6h przed rozpoczęciem (wcześniej po prostu nie dostawałam za odwołane lekcje pieniędzy)
- 20.000 zł (!) kary za założenie konkurencyjnej działalności w okresie krótszym niż 5 lat po skończeniu z nimi współpracy.
- 20.000 zł kary za zatrudnienie się w szkole językowej i UCZENIE dzieci w wieku szkolnym PO skończeniu z nimi współpracy, w okresie krótszym niż 3 lata.
- 10.000 zł kary za etat w jakiejkolwiek branży w trakcie trwania z nimi współpracy. (aha, dobre sobie:))

Ze szkoły wyszłam, pojechałam wcześniej do domu. Za godzinę dostaję telefon od (P)ani (S)zefowej.

PS: Witam, chciałabym wyjaśnić sytuację z umową. Czy pani rezygnuje?
Ja: Witam, tak. Rezygnuję. Nie poinformowano mnie o zmianach w umowie, poza tym nie zamierzam pracować na takich warunkach.
PS: Ale proszę pani, to tylko na piśmie tak. My musimy się zabezpieczać.
J: Myślę, że już wystarczająco się zabezpieczacie biorąc od klientów prawie 1000 zł za semestr, a lektorom płacąc 30 zł brutto za godzinę.
PS: Ale pani u nas już długo pracuje, wiadomo, że nic pani z tych punktów nie zrobi.
J: Aha, no przykro mi to mówić, ale nie zamierzam przez parę lat po odejściu od państwa czekać aż minie okres grożący grzywną i dopiero zacząć pracować tam gdzie chcę.
PS: To tylko na piśmie. Tak naprawdę chodzi nam tylko o niezakładanie działalności konkurencyjnej! (Halo? Wolny rynek?)
J: Dlatego właśnie rezygnuję, żeby mieć być może za co ją założyć, bo raczej nie uzbierałam takich sum z mojej oszałamiającej pensji.

Dodam tylko, że jest to szkoła bez żadnego programu autorskiego (Takie szkoły językowe zazwyczaj rządzą się innymi prawami). Dostawałam od nich podręcznik, parę wytycznych co do prowadzenia lekcji i testów, i na tym kończyła się ich inwencja twórcza:].

P.S. Wyobraźcie sobie jaką frajdę miały moje gimbuski gdy pierwsza lekcja się nie odbyła. Z tego się cieszę, najpewniej sprawiłam im wiele radości na początek roku!

szkola jezykowa wawa

Skomentuj (25) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 872 (904)

#40875

przez (PW) ·
| Do ulubionych
O tym, jakich debili można spotkać w pięknym, warszawskim metrze...:)

Zapewne znacie ten typ ludzi, którzy, gdy czytacie gazetę lub książkę, wyginają szyję i zezują na boki, aby poczytać razem z wami? Ja raczej nic do tego nie mam, no ale niektórzy naprawdę próbują się przed nimi ustrzec :)

Godziny popołudniowe, wsiadam do metra - na szczęście są miejsca siedzące. Siadam, zamykam oczy, myślę o domu... Ktoś siada koło mnie, słyszę chrząknięcie, więc otwieram oczy: (P)an ze srogimi wąsami i taką samą brodą, twarz napięta, wyrażająca złość, wita mnie takimi słowami:
P: Uprzedzam, proszę mi nie podczytywać (trzymał w ręku książkę).
Ja: Nie ma problemu, oczywiście - ale w głowie lekkie światełko alarmowe pt. "WTF"

Mija minuta, dwie. Ja, przez tę osobliwą prośbę, siedzę trochę spięta (nawet zmęczenie jakoś odeszło). W pewnym momencie myślę jednak: "Kurdę, nie będę siedziała jak na kiju przez jakiegoś wariata". I postanowiłam poruszyć głową... o tak, obejrzeć sobie współpasażerów. Nawet nie zdążyłam do końca wykonać tego ruchu, bo pan wstał, ciężko westchnął, rzucił krótkie "ku*wa!" i poszedł w kąt.

Cóż... Odważyłam się zaśmiać dopiero jak wysiadałam na mojej stacji.

Skomentuj (36) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 678 (770)
zarchiwizowany

#37904

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wiele miesięcy zastanawiałam się, czy i ja nie powinnam uraczyć Was moimi piekielnymi sytuacjami. Ostatnio jednak zebrało się ich naprawdę....sporo, no to do dzieła :)

Cała moja rodzinka ma w sumie trzy auta, wysłużonego forda fiestę, całkiem sprawną merivkę i vectrę, która w porównaniu do dwóch pozostałych jest w super stanie. Fiesta, oprócz tego, że w ogóle nie zachwyca, ma jedną poważną wadę - często odpala dopiero za 2 lub 3 razem. Mało tego, gaz trzeba cisnąć umiejętnie, nie za bardzo, nie za słabo, bo na pierwszych metrach silnik potrafi zwyczajnie zgasnąć.
Zazwyczaj panuje u nas zasada - kto pierwszy, ten lepszy. Jako, że nie należę do rannych ptaszków, trafił mi się ostatnio nasz 'diamencik'. O dziwo, bez większych problemów odpaliłam i dojechałam do znajomej dentystki. Zaparkowałam, wysiadłam, zęba uleczyłam - dzień zapowiadał się wspaniale.

Czy na pewno? :)
Piekielne nie jest tutaj to, że fordzik odmówił posłuszeństwa i tym razem musiałam odpalać go 4 razy zanim 'zatrybił'.
Ani nie to, że zgasł ponownie gdy wyjeżdżałam z osiedlowej uliczki na główną drogę - trudno, byłam na to przygotowana, jechałam jak najbliżej prawej strony krawężnika by mogli wyprzedzić mnie ewentualni kierowcy za mną.

Piekielny okazał się dziad, lat ok. 70, który zamiast ominąć mnie i wyruszyć dalej, wysiadł z auta, powrzeszczał, kopnął fordzika w koło (ała!), pogroził ręką i... NAPLUŁ na przednią szybę.
Po czym wsiadł, ominął mnie i odjechał.

Nie mogłam sobie darować, że jednak nie uzupełniłam zbiorniczka płynu do spryskiwaczy.

grochów

Skomentuj (2) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 142 (186)

1