Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

byleco

Zamieszcza historie od: 10 maja 2012 - 12:46
Ostatnio: 19 listopada 2014 - 16:24
  • Historii na głównej: 0 z 4
  • Punktów za historie: 732
  • Komentarzy: 47
  • Punktów za komentarze: 387
 
zarchiwizowany

#47065

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Półroczne i roczne wyjazdy na studia w Europie stały się na tyle łatwe do zdobycia, że obok normalnych ludzi niestety coraz więcej naszych cwaniaczków pojawia się na zagranicznych uczelniach.

Poznałam parę, która przyjechała na jeden semestr. Żeby nie było problemu ze znalezieniem mieszkania, właścicielowi powiedzieli, że zostają na rok. Po pół roku spakowali się, wrzucili klucz do skrzynki na listy i wrócili do Polski bez słowa. Ostatniego czynszu nie opłacili - uznali, że pokryje go kaucja, którą wpłacili na początku. Niby teoretycznie ok, niczego nie ukradli, ale niesmak...

Najlepsze jest to, że tak właściwie mieli stypendium całoroczne, ale zorientowawszy się, że z większością wykładowców można się dogadać i nie chodzić na zajęcia (a w zamian wysyłać projekty czy prezentacje), postanowili zaoszczędzić... i dostarczać wszystkie materiały siedząc w Polsce, w domu u mamusi, dostając za nic co miesiąc stypendium (grubo ponad 1000 zł).

Na uczelnię wrócili w maju, żeby zaliczyć egzaminy, i obdzwonili wszystkich znajomych, żeby ich przenocowali przez tydzień czy dwa. Oczywiście nie było mowy o żadnej zapłacie. Najwyraźniej nikt nie pałał żądzą goszczenia ich, bo w końcu zadzwonili nawet do mnie, mimo że rozmawialiśmy może ze 3 razy w życiu. Odmówiłam, ale po powrocie do domu wieczorem i tak znalazłam ich w mieszkaniu, bo wmówili moim współlokatorom, że ich sama zaprosiłam. Mi z kolei powiedzieli, że skoro współlokatorzy się zgodzili... Dopiero rano udało nam się z przyjaciółmi ustalić, jak to było naprawdę, i cwaniaków wyrzuciliśmy na zbity pysk.

A dwuosobowy pokój w hostelu po drugiej stronie ulicy kosztował z 15 € za noc od osoby... Każde z nich za semestr pobierania nienależącego się im stypendium otrzymało ok. 2000 €. Plan, z tego co wiem, nie powiódł się, bo nie udało im się czegoś tam zdać. Mam nadzieję, że musieli zwracać całą kwotę.

Erasmus

Skomentuj (13) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 211 (267)
zarchiwizowany

#31099

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Po przyjeździe do do Indii niemal natychmiast zepsuł mi się laptop, więc żeby pozostać w kontakcie ze światem zewnętrznym, musiałam korzystać z kawiarenek internetowych. Mieszkałam w typowej dzielnicy mieszkalnej, gdzie turystów się nie spotykało, czasem tylko (rzadko) pracujących w mieście od lat obcokrajowców, więc często powodowałam poruszenie wśród tubylców, zastanawiających się, co tam robię.

Podczas mojej pierwszej wizyty, kiedy już uporałam się z zapobiegającymi terroryzmowi zabezpieczeniami (zostawienie obsłudze ksera paszportu, adresu i numeru telefonu), jeden z pracowników z szerokim uśmiechem i ujmującą uprzejmością zaprowadził mnie do mojego komputera. Włączył go, pokazał, jak się zalogować... i został, stojąc za moimi plecami i patrząc mi przez ramię. Na początku mnie trochę denerwował, ale kiedy odwróciłam się, próbując dać mu do zrozumienia, że mi przeszkadza, napotykałam tylko radosny uśmiech, zachęcający mnie do kontynuowania mojej pracy. Zupełny brak zrozumienia, że europejskie pojęcie prywatności jest nieco inne. Machnęłam na to ręką, w końcu niczego tajnego nie robiłam, a facet był w gruncie rzeczy sympatyczny, i zagłębiłam się w swoich zajęciach. Przy sprawdzaniu nowości na Facebooku facet przypomniał o sobie ponownie. Pochylił się nagle nade mną i zapytał, wskazując palcem na któreś ze zdjęć z rozbrajającą ciekawością:

- A to kto? Twoja siostra? A może koleżanka? A skąd się znacie?

Długo tam nie posiedziałam. Na wszelki wypadek, gdybym miała tłumaczyć mu wszystkie swoje maile na angielski ;)

zagranica

Skomentuj (3) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 135 (175)
zarchiwizowany

#31089

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Wyjeżdżając na 3-miesięczne praktyki do Indii wzięłam ze sobą mój laptop, który miał być mi niezbędny w pracy. Drugiego dnia po przyjeździe na miejsce nagle powstało spięcie i płytę główną trafił szlag. Oczywiście miałam do załatwiania dużo innych spraw i naprawianie laptopa było mi nie na rękę, ale łudziłam się, że w kraju znanym z informatyków nie będzie to zbyt dużym problemem. Kolega z nowej pracy polecił mi pewien zakład i zadzwoniłam tam, żeby dowiedzieć się, czy mogą naprawić mój komputer. „Tak, tak, ma’am, oczywiście! Proszę go do nas przynieść.”
Powinno mi się zapalić światełko, kiedy nie zainteresował go specjalnie model mojego laptopa i bez namysłu odpowiedział mi na moje pytanie. No ale być może zakład jest duży, świetnie wyposażony i mają wiele części zamiennych na stanie...

Nie. „Zakład” był obskurną norą z ledwo tlącym się światłem, połamanymi schodami i brudną klatką schodową, ale kto był w Indiach, ten wie, że trudno czasem być wymagającym. Na tej samej ulicy było kilka podobnych punktów serwisowych i wszystkie wyglądały podobnie. Pan z obsługi po obejrzeniu mojej maszyny stwierdził, że jednak nie ma takiej płyty głównej, ale mam się nie martwić, bo może ją dla mnie sprowadzić i zabierze to tydzień do 10 dni. Zadzwonią, kiedy będzie gotowy. Cóż mogłam zrobić, z rezygnacją zgodziłam się. Po 10 dniach sama zadzwoniłam: „Tak, ma’am, wysłaliśmy laptop do naprawy, ale nadal niczego nie wymienili. Za tydzień będzie zrobione.” Zgrzytnęłam zębami, ale nic na to nie poradzę. Po tygodniu: „Nie, ma’dam, jeszcze nie zrobiliśmy. Nie możemy tak szybko tego naprawić, musimy zamówić nową płytę główną z Delhi. Co najmniej tydzień!” Tu już zaczęli przesadzać, więc zapowiedziałam im, że to już ostatni termin, na jaki mogę się zgodzić. Kiedy po tygodniu poinformowano mnie, że w Delhi też takiej części nie ma i muszą sprowadzić ją z Chin, umówiłam się, że za kilka godzin przyjdę po odbiór mojego laptopa. Kiedy się pojawiłam, był już spakowany, ale na szczęście sprawdziłam – w środku nie było zasilacza. Pracownik przeprosił i zaczął wciskać mi jakiś wyciągnięty spod lady i mimo że był pewien, że to był ten sam, to trudno było mi w to uwierzyć, bo wtyczka indyjska jest zupełnie inna od naszych. Odzyskanie zasilacza z europejską wtyczką zajęło kolejny dzień – ale nie był to mój, najwyraźniej jakoś zdołali go zgubić. Nie był nawet firmowy, ale przynajmniej działał... Nawet zapłaciłam im za „fachową poradę” – były to grosze, a już nie chciało mi się z nimi kłócić.

Zadzwoniłam do innego serwisu i dwukrotnie upewniłam się, czy mają na stanie dokładnie ten typ płyty głównej. Mieli, z całą pewnością. Po dojechaniu na miejsce dowiedziałam się, po dokładnym obejrzeniu mojego komputera przez młodziana w brudnym podkoszulku, że taka awaria zabierze przynajmniej tydzień. Podobna historia, ale nie miałam specjalnego wyboru, poza tym nie zależało mi już na czasie. Na szczęście w pracy wyciągnęli dla mnie z magazynu jakiś stary, zakurzony komputer, który najlepszy nie był, ale przynajmniej działał – tak więc o to przynajmniej nie musiałam się martwić. Mimo wszystko chciałam mieć sprawny komputer do komunikacji ze światem z domu, więc zgodziłam się na kolejny tydzień zwłoki, byle tylko naprawili. Dałam im nawet więcej czasu i zadzwoniłam dopiero po 10 dniach. Najwyraźniej jednak akurat nie mieli nigdzie takiej płyty głównej i potrzebowali co najmniej kolejnych dwóch tygodni, żeby ją sprowadzić. Już sama byłam powoli zaciekawiona, czy im się w końcu uda, ale oczywiście po dwóch tygodniach nic z tego nadal nie wyszło. Tym razem jednak poszłam odebrać mój biedny komputer, bo powoli musiałam zbierać się do powrotu do domu. Asystent właściciela próbował mnie przekonać, że wystarczy tylko jeszcze tydzień i wszystko będzie grało, ale nie dałam się. Wtedy okazało się, że szefa akurat nie ma, bo poszedł na herbatę, ale zaraz wróci. Bez niego nic nie można zrobić, bo laptop jest zamknięty w jego gabinecie, a nikt inny nie ma klucza. Ale to potrwa pół godzinki, więc mam poczekać. Po niemal dwóch godzinach szef się zjawił i wreszcie wydał mi mój komputer:
- Oto on, ma’am, chociaż rekomendowałbym, żeby go pani zostawiła z nami. W ciągu tygodnia go naprawimy.
- Nie, dziękuję, już wyjeżdżam z Indii. A gdzie jest mój zasilacz?
- Jaki zasilacz?
- ...
Po kolejnej godzinie go odnaleźli. Z Indii wyjechałam kilkanaście dni później, z kompletnie zepsutym laptopem, ale przynajmniej nowym zasilaczem. ;)

zagranica

Skomentuj (6) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 83 (149)
zarchiwizowany

#31058

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Dobra koleżanka poprosiła mnie o bycie świadkiem na swoim ślubie. Wiedziała, że jestem ateistką, ale nie miała widocznie lepszych kandydatek, a ja z chęcią zgodziłam się na pełnienie tej zaszczytnej przecież funkcji. Miało to być bardziej „na pokaz” i do pomocy w trakcie wesela.

Dzień przed wielkim dniem zadzwoniła w lekkiej panice i z przeprosinami, bo okazało się, że ksiądz, który miał udzielać ślubu, uparł się, że świadkowie muszą mieć zaświadczenia, że byli u spowiedzi. Ustaliłyśmy wcześniej, że tego nie zrobię, skoro w to nie wierzę, bo w końcu intencje są najważniejsze, a nie odklepanie kilku regułek jak na komendę. No ale co robić, dla dobra sprawy postanowiłam się poświęcić i przejść do kościoła, w końcu co mi szkodzi.

Odczekałam swoje w długiej kolejce, bo oczywiście akurat trafiłam na mszę, aż w końcu dostałam się do konfesjonału. Uff, jak dawno mnie tam nie było... I jak obleśna wydała mi się wielka twarz księdza, w zainteresowaniu przylepiona do szyby te kilka centymetrów ode mnie... Trudno, zaczynamy. Od razu powiedziałam, że chodzi mi o zaświadczenie (żeby nie okazało się potem, że nie ma takiej możliwości – w takim razie nie musiałabym się męczyć), po czym podałam owłosionemu uchu spragnionemu plotek kilka grzechów, które przyszły mi do głowy, rach ciach i już płynnie przechodziłam do ładnego zakończenia, kiedy ksiądz mi przerwał:
(K)siądz: A chłopaka masz?
Trochę mnie zmroziło, bo już widziałam, do czego to prowadzi, a wcale nie miałam zamiaru wdawać się w zbędne dyskusje. Dodam, że nie zgadzam się z naukami Kościoła w wielu aspektach i moja lista „grzechów” znacznie różni się od tych, z których niby należy się spowiadać. Fakt posiadania chłopaka moim zdaniem karygodny nie jest, więc to moja sprawa. Mogłam skłamać i uciąć temat, ale skoro jednak wybrałam się do tej spowiedzi (nie z własnej woli, ale cóż...), wypada może dostosować się do obowiązujących reguł...
(J)a: No mam.
(K): I...?
(J), z powoli pojawiającą się irytacją: No i co?
(K): Grzechy były?
(J), sucho, z naciskiem: Yyy, NIE.
Naprawdę nie uważam, żeby „grzechy z chłopakiem” były złe i że powinnam się z nich tłumaczyć obcemu facetowi.
(K): A nie... nie przytulaliście się, nie dotykaliście się?
Za ten obleśny uśmieszek powinien dostać w pysk. I, cholera jasna, czy jak mówię „nie”, to on powinien drążyć dalej? Wypytywać o szczegóły? A co go obchodzi moje życie seksualne? Niech się zajmie swoim! (chyba że to była właśnie jego część...) Przede mną pojawiła się wizja braku zaświadczenia, a więc chodzenia do innego kościoła i zaczynania całej szopki od nowa, więc pohamowałam się od wstania i wyjścia i tylko jadowitym głosem przez zaciśnięte zęby zdziwiłam się:
(J): O, a to GRZECH?
(K), z oburzeniem, podniesionym głosem: Oczywiście, że to grzech! Przecież to jak obustronny o-na-nizm!
(J) z bezkresną ironią i ze słodziutkim uśmieszkiem: Ooo... No to w takim razie tak, przepraszam bardzo, grzechy były, oj, były, były...

Jakoś pohamowałam się od histerycznego śmiechu, wybuchu złości, powiedzenia mu kilku słów do słuchu, zrobienia awantury... O dziwo nie wypytywał już dalej, trochę tylko posapał (lubię myśleć, że się po prostu zdenerwował...), zadał mi megapokutę, a na koniec stwierdził, że nie ma gotowych druczków do zaświadczeń przy sobie i może mi wypisać ręcznie na karteczce potwierdzenie otrzymania rozgrzeszenia. I wypisał, na karteczce 10x10 cm, bez pieczątki, nazwy kościoła, podpis nieczytelny... Sama bym sobie napisała lepsze zaświadczenie, do tego może udałoby mi się uniknąć błędu w moim nazwisku, czego on nie zdołał zrobić, mimo trzykrotnego literowania mu całości.

O sprawdzeniu zaświadczenia ksiądz udzielający ślubu zupełnie zapomniał.

księża

Skomentuj (78) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 148 (296)

1