Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

chikwadrat

Zamieszcza historie od: 16 czerwca 2016 - 9:50
Ostatnio: 7 marca 2017 - 21:20
O sobie:

propagator edukacji ustawicznej

  • Historii na głównej: 7 z 7
  • Punktów za historie: 2308
  • Komentarzy: 28
  • Punktów za komentarze: 100
 

#73621

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Kolejna historia z puentą "kto mieczem wojuje, od miecza ginie".
Zamówiłam na all kurtkę. Zamówiłam nie z kup teraz, lecz z licytacji.

Przed zakupem dwukrotnie wysyłałam zapytanie do sprzedającego, czy aby na pewno parametry się zgadzają, czy to jest aby na pewno to, co chcę kupić.
Otrzymałam maile, które zdawały się rozwiewać wszelkie wątpliwości. Kupiłam, zapłaciłam, paczka, choć kurierska, nadana po tygodniu.

Ku mojemu zdziwieniu, kurtka okazała się być kurtką dziecięcą, mimo, że w opisie wyraźnie było napisane, że kurtka jest damska, w rozmiarze 38 czyli M.
Po dwutygodniowej wymianie maili, w coraz większym napięciu, nie udało mi się przekonać sprzedającej, że celowo wprowadziła klientów w błąd, sprzedając dziecięce kurtki jako damskie. Pani stwierdziła, że kurtka jest damska, że jest w rozmiarze 38, czyli M - ale że to jest "chińskie 38", a ich 38 jest mniejsze od europejskiego. W efekcie kurtka była szerokości kurtki mojego wówczas czteroletniego dziecięcia. I nawet bym mogła ją zostawić, gdyby nie fakt, że jestem mamą chłopca. W efekcie odesłałam nieuczciwemu sprzedawcy towar, wraz z protokołem reklamacyjnym.
Po 6 miesiącach nie otrzymałam ani zwrotu pieniędzy, ani pisma z odmową przyjęcia reklamacji, ani zwrotu zapłaconej kurtki.

Tak, jestem mściwa. Mściwość urodziła się w mojej głowie w momencie, kiedy uświadomiłam sobie, że pani, która finalnie mnie okradła, sprzedawała nie jako osoba prywatna, lecz jako firma. I uświadomiłam sobie, że w paczce nie było paragonu sprzedaży.
Z pomocą przyszedł Urząd Skarbowy, do którego napisałam wcale nie anonim, ale oficjalne pismo, że firma taka i taka prowadzi nieuczciwe praktyki i nie wystawiła mi paragonu.

Firma bezpowrotnie zniknęła już z all, i na to nazwisko i adres jakoś nowej dotąd nie zarejestrowano. I opłacało się, za stówkę firmę stracić? Chytry 2 razy traci. Z natury jestem miłą osobą, ale trafiając na piekielnych, traktuję ich z wzajemnością.

sklepy_internetowe

Skomentuj (12) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 376 (410)

#73617

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Rodzinę ze strony mamy mam "moherową". Ja jestem osobą zdecydowanie niereligijną. Ślub nie był naszym priorytetem, ale razu pewnego podjęliśmy wspólną decyzję, że jednak weźmiemy. Oczywiście w USC.

Do mamy regularnie dzwoni jej piekielna siostra (tak, zamiast przyjechać z sąsiedniego miasta, to dzwoni), prawdziwy wojowniczy moher. No i pyta za każdym razem, co u mnie, mama zgodnie z prawdą poinformowała, że wzięliśmy ślub. Taki bez gości i wesela.

Co na to ciotka? Och, jak dobrze, no bo to wstyd na całą rodzinę, tak z kochankiem i nieślubnym dzieckiem tyle lat, to bardzo źle widziane było i demoralizujące dla młodszego kuzynostwa, że ja, najstarsza, powinnam przykładem świecić dla młodszych kuzynek i kuzynów, och jak dobrze, że się wreszcie nawróciłam. A czy aby ksiądz nie miał zastrzeżeń, że z dzieckiem do ślubu, że chyba nie ośmieszyłam się białą suknią i takie tam.
Mama spokojnie odpowiada, że ksiądz nie miał nic przeciwko temu, bo nie został poinformowany, a i jego jurysdykcja do USC nie sięga, więc nie był niepokojony. A sukienkę miałam w pięknym kolorze fuksji.

Ciotka w szał wpadła, że to przecież jeszcze większy wstyd dla rodziny, co babcia na to, pewnie zawał przeszła, bo to już w ogóle nie rokuje na ślub kościelny i że to może zaszkodzić jej synkowi, który za ponad rok przyjmuje święcenia kapłańskie. Ojoj, oby się nie wydało, bo jej synek może mieć kłopoty w pracy z powodu naszego ślubu cywilnego. I że wobec tego nas na te święcenia nie zaproszą, bo jak się wyda, to będzie taaaki wstyd, bo rodzina księdza musi być wręcz kryształowa i bez cienia wątpliwości.
Babcia to chyba najmniej waleczna osoba w całej rodzinie.

Minęło wiosna, lato, jesień i zima, ciotka zgorszona dzwoniła jakby mniej. Uaktywniła się wiosną przyszłego roku, bo tuż tuż święcenia jej synka. I tak wydzwaniała do mojej mamy co tydzień z każdą bzdurą, no generalnie szczegółowe sprawozdanie ze wszystkiego. I do babci, rzecz jasna, też.
Rodzice, babcia, pojechali na to wydarzenie.
Co się okazało, w tym samym czasie, kiedy ciotka wydzwaniała z każdą bzdurą, córka ciotki, moja kuzynka a chrześniaczka mojej mamy, wnuczka naszej wspólnej babci, na początku studiów będąc, wyszła za mąż! Tylko ciotka w ferworze przygotowań, zapomniała poinformować. Dla mnie luzik. Matka nieco zmieszana, ale przyjęła do wiadomości bez komentarza. Coś tolerancyjna się zrobiła. Po imprezie znowu cisza do października, kiedy cioteczka postanowiła poinformować moją mamę, że została babcią. I tu się zaczyna sytuacja odwracać, trolling mojej mamy mistrzowski i przez ciotkę to pewnie moja mama zostanie uznana za piekielną.
Rozmowa mniej więcej taka:

C(iotka): (dajmy na to) Ania urodziła córeczkę.
M(ama), Ojej, ale gdzie, w Polsce?
C: Nie, no przecież oni się nie wyprowadzali nigdzie.
M: No to ja wiem, ale gdzie urodziła?
C: No jak gdzie, no w szpitalu, w naszym mieście.
M: A to u was jest taki specjalistyczny odział?
C: No ale jaki specjalistyczny? No normalna porodówka i odział noworodkowy.
M: A co z dzieckiem, jakie ma szanse?
C: (wytrącona z równowagi) Ale na co szanse? No bo nie rozumiem.
M: No a jest w inkubatorze, samo oddycha?
C: (wkurzona) No ale w jakim inkubatorze, no niby dlaczego w inkubatorze, duże, zdrowe dziecko, 55 cm, 3500 wagi, jaki inkubator?
M: O szok! Taki duży wcześniak?!
C: A skąd tobie przyszło do głowy, że to może być wcześniak? kto ci powiedział, że wcześniak?
M: No umiem liczyć? W maju czerwcu ślub, a w październiku dziecko, to jest max 5 miesięcy, czyli dziecko w piątym miesiącu ciąży to przecież skrajny wcześniak i nie każdy ma szansę na przeżycie. Bo chyba w tak katolickiej rodzinie, z księdzem w dodatku, to chyba nikt nie uprawiałby seksu przed ślubem, w tak młodym wieku i nie brał ślubu w czwartym miesiącu ciąży z powodu tejże ciąży! Taki wstyd i demoralizację tuż pod okiem księdza wykluczam zupełnie, więc jedynie wcześniak wchodzi w grę. No chyba nie brała w pośpiechu ślubu z powodu ciąży, tylko żeby starszemu bratu nikt uwagi nie zwrócił.

Rezultat: ciotka obrażona, babcia musiała godzić swoje zwaśnione na jakieś 2 lata córki. Jednej i drugiej się oberwało, młodszej za wtykanie nosa w nieswoje życie, starszej za niepohamowany sarkazm. Choć po następnych paru latach przyznała, że akcja mamy podobała się wszystkim.

mohery

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 501 (549)

#73612

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Orange vel Telekomunikacja Polska
To dzięki wam, nachalni telemarketerzy, rezygnuję zupełnie z telefonu stacjonarnego. Historia taka, że dom tymczasowo przejęty po chwilowo nieobecnych rodzicach - my zostaliśmy z całym dobrodziejstwem inwentarza - umowy z operatorami zawarte przez rodziców. Tak więc firma Orange niepokoi nas telefonami średnio po 3 razy na dobę (choć pewnie i więcej, tylko nas do wieczora w domu nie ma, więc nikt nie odbiera). Tłumaczenie, że jest godzina 20 i jest pan/pani trzecią osobą z tej samej firmy, dzwoniącą w tej samej sprawie nijak nie każe przedstawicielom tej firmy pomyśleć, że może kolejnego dnia warto odpuścić.

Na pierwszym roku studiów też miałam krótką przygodę z telemarketingiem, przeszłam dość gruntowne szklenie, jak należy rozmawiać z klientem. To, co wyprawiają przedstawiciele Orange, łamie dosłownie każdą z tych wpojonych mi zasad. Nikt jeszcze nie zapytał, czy akurat mam czas rozmawiać i czy mi w tej chwili nie przeszkadza, nikt nie upewnił się, z kim rozmawia, jakieś bełkotliwe, chaotyczne pytania, nie informują, jaki jest w ogóle cel ich telefonu. Arogancja i nieprofesjonalizm w każdym calu. A oto kilka kwiatków, rozmów, które powodują wręcz zwichnięcia żuchwy:

1. Roszczeniowa księżniczka.
Dzwoni, szum w słuchawce, słyszę, że ktoś coś mówi, ale skrajnie cicho, nic nie rozumiem, proszę więc, aby mówić głośniej, lub zadzwonić ponownie. I nagle ryk do słuchawki:
O: Kobieto, ja mam gardło, nie mikrofon, nie będę się specjalnie dla pani wydzierać...
Moja riposta: - Kobieto, ja mam uszy, nie radary, nie jestem nietoperzem i nie koduję niesłyszanych ludzkim uchem informacji. O co chodzi?
O: Kiedy się pani kończy umowa?
Ja: Umowa czego, bo ani nie dosłyszałam pani nazwiska, ani firmy, nie wiem, o jaką umowę jestem pytana.
O: Na telefon, kiedy się pani kończy umowa.

Myślę więc w pierwszej kolejności o swojej komórce i ogarniam, że przecież telefon to ja mam na kartę... Pani więc fuka, że chyba logiczne, że skoro dzwoni na stacjonarny, to nie o komórkowy pyta. No, punkt dla niej. Odpowiadam więc, zgodnie z prawdą:
Ja: Nie wiem.
O: Jak to można nie wiedzieć, kiedy się umowa kończy?
Ja: No ale jeżeli pani dzwoni od operatora, to chyba pani ma to w systemie zaznaczone, kiedy klientowi kończy się umowa.
O: Pani nie jest naszym klientem, z kim obecnie ma pani podpisaną umowę?
Ja: No to jeżeli nie jestem klientem pani firmy, to co panią obchodzi moja umowa i jakim prawem pani chce uzyskać takie informacje?
O: (foch) No z kim ma pani podpisaną umowę?
Tu ponownie zgodnie z prawdą odpowiadam, że nie wiem. No nie wiem, bo akurat telefony i faktury za nie to ogarnia mąż, nie ja.
Ja: - Nie wiem.
O: Szanowna pani, tak kpić to może sobie pani z meneli spod sklepu, ale nie ze mnie, bo ja dzwonię z poważnej firmy...
Akurat...

2. Grożąca armagedonem.
Kiedy już zweryfikowałam u źródeł informację, z kim rodzice podpisali umowę i do kiedy ona ma trwać, nie dałam się zaskoczyć.
Odbieram telefon. Jak zwykle ni z gruchy, ni z pietruchy, jedynie:
O (Orange)
O: Dzień dobry, dzwonię z Orange, kiedy się państwu kończy umowa na telefon stacjonarny?
Ja: W sierpniu.
O: To trzeba podpisać drugą, najlepiej dla pani, żeby w tym tygodniu.
Ja: Skąd ten pośpiech, skoro teraz mamy maj?
O: A co sobie pani myśli, że firma bezie taka łaskawa dla pani i że cały czas będzie pani korzystała z bonusowych pakietów? Teraz w ramach promocji, to ma pani tanio (akurat!), ale to się skończy. Nie podpisze pani umowy, to będzie pani płacić, oj! słono płacić!
Ja: No dobrze, będę sporo płacić, ale chyba dopiero po wygaśnięciu dotychczasowej umowy, a ta wygasa za 2 miesiące dopiero, dlaczego więc mam nową podpisywać już dziś?
O: A co pani sobie myśli, że my tylko czekamy, aż pani zechce podpisać umowę? My mamy taki ruch, że jak pani przyjdzie miesiąc przed końcem, to pani nie zdążymy obsłużyć i bezie pani słono płacić, oj, będzie pani...
Ja: wybiorę innego operatora.

3. Spryciara.
Tym razem zachowano kilka zasad rozmowy z klientem.
O. Dzień dobry tu (dajmy na to) Anna Kowalska z firmy Orange. Czy pani jest właścicielem telefonu?
Ja: Tak, mam swój telefon, o co chodzi?
O: Ale czy pani jest właścicielem TEGO telefonu?
Ja: Fizycznie aparat był kupiony w czasie, kiedy rodzice prowadzili jeszcze działalność gospodarczą, zatem właścicielem aparatu jest firma.
O: Ale ja pytam, czy pani jest właścicielem abonamentu na ten telefon.
Ja: Nie, umowę podpisywał ojciec.
O: To ja życzę sobie rozmawiać z ojcem.
Ja: (jak najbardziej zgodnie z prawdą): Nie jest to możliwe.
O: Kiedy będę mogła rozmawiać z ojcem?
Ja: (w 100% zgodnie z prawdą) Nie mam zielonego pojęcia, kiedy i nie jestem w stanie odpowiedzieć.
O: Ja i tak się z pani ojcem skontaktuję i pani mi tego nie utrudni, bo ja mam podany numer również komórkowy i sobie na niego zadzwonię, a w ogóle nie powinnam z panią rozmawiać.
Eureka! Po 5 minutach rozmowy ją olśniło!

4. Śpiący królewicz.
O: Dzień dobry, nazywam się (dajmy na to) Szymon Nowak
Ja: Dzień dobry, umowa jest zawarta z firmą (taką a taką) i kończy się w sierpniu.
O: Yyyy, tak, no właśnie, bo ja..., w sierpniu, tak?
Ja: Tak i dzwoni pan, żeby przedstawić mi propozycję zawarcia nowej umowy?
O: Yyya, tak i jaka jest pani decyzja?
Ja: Na to pytanie odpowiedziałam pana koledze 5 minut wcześniej, proszę zapytać kolegę.
O: Do widzenia.

5. Filip z Konopi.
O: Dzień dobry, nazywam się (załóżmy, że) Adam Malinowski i dzwonię z firmy Orange.
Ja: Dzień dobry.
O: Czy pani jest osobą decyzyjną w temacie podpisywania umowy?
Ja: Nie.
O: A kiedy mogę zastać taką osobę?
Ja: Od wczoraj nic się w tym temacie nie zmieniło i informacje z wczoraj nadal są aktualne. Jak również te przedwczorajsze, sprzed 3 dni, sprzed 4 dni, sprzed 5 dni i wszystkie udzielone w ciągu ostatniego miesiąca codziennie. Monotonia, panie, nic się nie zmienia
O: Yyyy, dziękuję.

ORANGE

Skomentuj (15) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 184 (248)

#73610

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Jako, że z małżonkiem swoim dość zapracowani jesteśmy, to w ciągu tygodnia raczej stołujemy się na mieście, upodobawszy sobie szczególnie jeną restaurację, w której bywamy od lat regularnie. Jako, że jest to miasto żyjące głownie z turystów, to w sezonie wycieczkowym robi się wszystko, aby mieszkańców do zabytkowego centrum nie wpuszczać i wypędzić ich na obrzeża, niech załatwiają sprawy w galeriach i niech nie pałętają się po centrum i nie przeszkadzają turystom.

Idziemy więc po wielu godzinach pracy do tej stałej knajpy na obiad, głodni jak diabli. Z trudem przeciskamy się przez wąskie uliczki pomiędzy tłumem zorganizowanych wycieczek. Łatwe to nie jest, bo rozkojarzone maluchy nie patrzą ani pod nogi, ani przed siebie, Japończycy pykają fotkę za fotką, a Niemcy zajmują cały chodnik.

Docieramy na miejsce, wchodzimy - a w środku pełno radosnych maluchów. Spoko, oboje jesteśmy normalni, dzieci lubimy, nie tylko swoje. Przy znacznej ilości pozostałych wolnych miejsc karteczka, że rezerwacja. Ok, pewnie dla kolejnej wycieczki. Ale znajdujemy na uboczu stolik bez karteczki z informacją, że jest zarezerwowany - czyli wolny, chcemy zostawić okrycie i teczki. I tu się zaczyna piekielność.

Podbiega do nas ktoś z obsługi, w sumie osoba jak najbardziej znana z widzenia w tymże miejscu, bo podkreślam - miejsce znane. Ale zamiast normalnej reakcji dziki wrzask, że "nie widzicie, że wszędzie są karteczki, że rezerwacja?" No jak najbardziej widzimy, dlatego siadamy właśnie przy stoliku, przy którym takiej karteczki nie ma.

Wrzask pani, że "nie ma, bo mamy mniej tabliczek niż stolików i chyba można się domyślić, że ten też jest zarezerwowany.". No niby jakim cudem mamy czytać w myślach? No to pani wrzeszczy, że "proszę wyjść, bo w ogóle to cały lokal jest zarezerwowany, PRZECIEŻ WIDAĆ...". Nie, nie widać, bo inne zarezerwowane lokale przy drzwiach zakładają sznurek z tabliczką informującą, że do konkretnej godziny lokal jest zarezerwowany i ponadto ktoś z obsługi czuwa przy drzwiach w tym celu. A ten był otwarty na oścież, żadnej informacji, jedynie karteczki na stolikach i to nie na każdym.

Mąż więc z właściwym sobie spokojem tłumaczy, że my siedliśmy przy stoliku bez rezerwacji, nie przyszliśmy na randkę w stylu 2 kawy i 5 godzin przy stoliku, a na szybki obiad, jak zwykle. Babsko z gębą: "czy pan jest ślepy i pan nie widzi, że nie ma gdzie państwa posadzić?". Mąż stwierdza, że przecież siedzi i nie czuje, aby siedział na czyichś kolanach, a i nikogo oczekującego na stolik również nie widzi. Pani z fochem stwierdziła, że jak już nam tak bardzo zależy, to możemy "za godzinę przyjść, ale nie na dłużej niż na 30 minut".

Tego nawet Bareja w siermiężnym PRLu nie przewidział.
O ile pamiętam szczątkowo coś z marketingu ze studiów, to kojarzę, że jeden zadowolony klient przyprowadzi jednego kolejnego. Ale jeden niezadowolony przekaże informację i odstraszy 10 kolejnych.
Restauracja chyba planuje bankructwo, bo traktując tak każdego stałego klienta, poza sezonem wycieczkowym, kiedy turystów nie będzie, nikt już nie zaryzykuje tak chamskiej obsługi. A taki był fajny lokal, szkoda, że tak nagle upadł. Ciekawe, dlaczego?

Czarna Oberża ulica Rabiańska Toruń

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 278 (308)

#73608

przez (PW) ·
| Do ulubionych
I jak tu nie kochać starszych osób? Pytanie ironiczne.
Kiedy dziecię osiągnęło już wiek odpowiedni do tego, aby zacząć się uczyć robić zakupy w osiedlowym sklepie, czyli jakieś 2,5 roku, postanowiliśmy z małżonkiem nauczyć dziecię zachowania się w takiej sytuacji.

Weszliśmy więc do sklepu ABC (czyli samoobsługowy częściowo). Dziecię wybrało sobie sok i rusza z nim w stronę lady, podać pani sprzedawczyni. Pani sprzedawczyni widząc małego klienta postanawia obsłużyć go poza kolejnością. My dziecię za kaptur i ciągniemy z kolejki właśnie po to, aby wytłumaczyć na czym polega czekanie na swoją kolej, bo osoby przed dziecięciem kupowały jeszcze (już nie samoobsługowo) pieczywo i ciastka na wagę. No i tłumaczymy, że takie są zasady, że każdy czeka, i mały i duży. I że każdy ma kilka drobiazgów. Nie chodziło na zakup samego soku, a o praktyczną naukę zasad. Dziecię cierpliwe było i grzeczne, upomniane czekało spokojnie.

Przychodzi nasza kolej, dziecię podaje pani sok do skasowania i w tym samym momencie z drugiej strony kolejki - czyli bez kolejki - wyrasta temperamentna babcia, zamaszystym ruchem odsuwa sok naszego dziecięcia i woła:
- Pani, soli 2 kila daj.
-(E)kspedientka: Sól jest w części samoobsługowej, na tej i na tej półce...
- Pani, podaj te 2 kila soli, bo z kijów wracam i nie będę szukać.
- E: proszę zaczekać w kolejce, obsłużę oczekujących klientów i wtedy pani podam.
- Pani, teraz podaj, przecież to tylko 2 kila soli!

Odzywam się, że my mamy tylko jeden litr soku, czyli jeszcze mniej, osoba za nami ma tylko jedną konserwę, zatem nie zanosi się na długie czekanie. Pani stwierdziła, że ona ma być obsłużona poza kolejnością, bo jest stara i wraca "z kijów" i jej się stać nie chce. Potem zaczęła wygrażać ekspedientce, że jak jej nie obsłuży poza kolejnością, to zgłosi skargę kierownikowi i powie, żeby ją zwolnili, bo jest leniwa i arogancka wobec klientów.

Żal nam się sprzedawczyni zrobiło, bo stara jędza faktycznie gotowa jej kłopotów narobić, a pani jest bardzo miłą osobą i lubianą przez klientów. I całą naukę zasad społecznych szlag trafił. I jak teraz dziecku wytłumaczyć, na czym polegają zasady?

Ps. Tak, wiem, że sól kupuje się na kilogramy - nie na "kila". Cytowałam jedynie.

sklepy

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 204 (250)

#73607

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Piekielność lekarzy, w kolejności czasowej od najnowszych.

1. Dziecię złapało katar i napadowy, duszący kaszel. Przypuszczalnie alergia. Przypuszczeniami dzielę się z lekarzem. Lekarz zaprzecza, zleca wymaz z gardła i zapisuje antybiotyk, który każe podać niezwłocznie. Pytam, czy można się z antybiotykiem wstrzymać do czasu pojawienia się wyników badania, wtedy okaże się, czy podanie antybiotyku jest zasadne. Komentarz, że nie ja będę lekarza zawodu nauczać - jest zasadne, bo to na 100% infekcja bakteryjna. Wynik badania - zero infekcji. Diagnoza po badania u alergologa: alergia. Zero: jeden dla mnie

2. Dziecię zimą złapało wirusa w przedszkolu, skutek: zapalenie krtani, co mojemu dziecięciu zdarza się raz do roku, niemalże cyklicznie. Nie przyjęto nas w przychodni na popołudniowy dyżur, pojechaliśmy więc do szpitala na nocną opiekę. Na dyżurze Ukrainiec, niejaki Julian. Diagnoza: autyzm... Pytam, czy na wschodzie autyzm objawia się szczekającym kaszlem i dusznościami, czy to może nieznajomość języka polskiego się ujawnia, bo objawy jednoznacznie wskazują na zapalenie krtani.

3. Zaczęłam odczuwać silne bóle w klatce piersiowej i problemy gastryczne. Wykonano mi w POZ szereg badań podstawowych, które nic nie wykazały. Skierowano mnie do szpitala w celach diagnostycznych. Tam po 14 godzinach spędzonych na izbie przyjęć, w czasie których zrobiono mi morfologię i podstawowe badanie moczu oraz ekg, odesłano mnie do domu z diagnozą: toksoplazmoza (na obecność której badania nie wykonano, a obecność choroby wyczytano z fusów). Po ponownych badaniach, tym razem za dodatkowe pieniądze, z pominięciem NFZ okazało się, że to kamienie w pęcherzyku żółciowym.

Rozumiem drobne pomyłki - ale pomylenie autyzmu z zapaleniem krtani, pomylenie toksoplazmozy z kamieniami żółciowymi i zapisywanie antybiotyku na alergię, to już zakrawa na absurd. Jak widać i medycynę mogą ukończyć kretyni.

słuzba_zdrowia

Skomentuj (20) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 205 (257)

#73640

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Wspomnienia ze studiów i piekielny profesor.

Pan profesor miał uprzedzenie do kobiet. Uważał je za istoty z definicji głupsze i stojące w drabinie społecznej zdecydowanie niżej od mężczyzn, przypisując im co najwyżej rolę inkubatora, pralki, zmywarki. Jeżeli na wykładzie zadał pytanie grupie i do odpowiedzi nie zgłosił się żaden facet, a nawet 20 damskich rąk widniało podniesionych do góry komentował, że, "co?? nikt nie wie? nikt się nie zgłasza?"

Zamiast egzaminu należało przygotować prezentację. I tu kolejna piekielność. Pan profesor, jako człowiek, który dawno powinien być na emeryturze, nie nadążał za nowymi technologiami, usłyszał o prezentacjach, więc kazał zrobić. Prezentację power point kazał... wydrukować, (koniecznie w kolorze!!!), zbindować i przynieść.

Przypadek mój.

Zrobiłam prezentację świetną. Wiem, że świetną, bo konsultowałam to z innym profesorem, który stwierdził, że kawał doskonałej roboty. Slajdów koło 40, jeden slajd na jednej stronie, jedna strona wydruku w kolorze to u nas koszt 2 złote + bindowanie.

Oddaję, pan profesor pogryzdał slajdy czarnym mazakiem, bo rzekomo są tam błędy merytoryczne (nie było, bo poprzedni profesor nie zauważył żadnych błędów, dobór literatury pochwalił). Oczywiście szata graficzna śliczna - ale prezentacja do bani, ocena niedostateczna. Pracę zabrać i wrzucić do kosza.

Kolega z grupy prezentacji nie zrobił. Pisze do mnie któregoś wieczora, ja opisuję co i jak. Kolega wpada na szatański pomysł.

K: "chikwadrat, a daj mi tę swoją prezentację, oddam ją jako swoją, przecież on skoro tego nie zatrzymał, to po 2 tygodniach i tak nie pamięta, co oglądał. A ja ci w zamian za to spróbuję ugrać pozytywną ocenę. Machnij tylko jakąś byle jaką prezentację.

No jaki miałam wybór? I tak przecież robiłam kolejną. Dałam. Koledze szkoda było kasy na drukowanie, poszedł więc z moją prezentacją na laptopie do profesora. I mówi:
K: panie profesorze, ja chyba jeszcze nie skończyłem, ale przyszedłem do profesora przed wydrukiem, bo chciałbym jeszcze skonsultować jedną kwestię. I jak poprawię, to wydrukuję i oddam.

Profesor przejrzał slajdy i stwierdził, że jest to najlepsza prezentacja jaką widział, nic nie trzeba zmieniać, wszystko jest idealnie. I nawet drukować nie trzeba, stawia od razu piątkę.

Kolega miał też ze sobą moją drugą prezentację, celowo bez nazwiska na stronie tytułowej. No może nie była zrobiona jakoś bardzo na odpieprz, ale bez szału. I kolega tymi słowy:
K: panie profesorze, bo korzystając z okazji, że jestem, to czy mógłbym zostawić jeszcze prezentację jednego z członków naszej grupy, który obecnie jest na zwolnieniu lekarskim? (Tak, kurcze, jeszcze musiałam z przychodni zwolnienie wziąć, też celowo nagryzdane). Profesor się zgodził, obejrzał mój kolejny wydruk. Stwierdził, że no w sumie to niezła praca, ale nie tak doskonała jak praca kolegi, więc postawi max 4,5. Jak zapytał o nazwisko, a moje rodowe nie wskazywało na płeć, zatem załóżmy, że to nazwisko w stylu Kowalczyk - szuka na liście i robi się czerwony. Przecież to nie kolegi pracę pan przyniósł, a koleżanki! To mogę postawić najwyżej 4 w takim razie.

Przypadek koleżanki.

Koleżanka, wiedząc, że oceny u profesora nie zależą od poziomu wiedzy, a wyłącznie od płci, postanowiła nie przemęczać się zanadto i drogą kupna nabyła konieczną pracę od kolegi z roku wyżej. Starszy kolega dostał za swoją pracę ocenę bardzo dobrą, ponoć najlepsza praca na całym roku. Koleżanka, śliczna, filigranowa kobietka, za tę samą pracę u tego samego profesora otrzymała ocenę niedostateczną z informacją, że ta praca jest najlepszym dowodem na to, że kobiety nie powinny z kuchni na uczelnię wychodzić.

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 402 (444)

1