Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

ciastolinka

Zamieszcza historie od: 9 czerwca 2016 - 23:43
Ostatnio: 15 września 2016 - 16:18
  • Historii na głównej: 2 z 2
  • Punktów za historie: 529
  • Komentarzy: 10
  • Punktów za komentarze: 28
 

#73625

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Będzie o tym, jak polska biurokracja to stan umysłu...

Historia bardziej należy do mojej mamy, ale ja byłam (i nadal jestem) jej świadkiem.

Jak już wcześniej pisałam od 14 lat mieszkam w USA, jednak żeby podróżować do Polski, cała nasza rodzina potrzebuje obu paszportów - amerykańskiego i polskiego. Nawet mój urodzony w Stanach brat. Takie prawo polskie...

Żeby wyrobić, bądź odnowić paszport, trzeba wybrać się do placówki Konsulatu RP. Konsulat położony w przepięknej okolicy, zabytkowy budynek zaraz nad jeziorem Michigan w Chicago... Ale... Dojazd do niego jest koszmarny. Dla osób mieszkających na przedmieściach Chicago, bądź w odległych jego dzielnicach, jest to wyprawa na prawie cały dzień. Parkingu dookoła brak (jest, ale podobno tylko dla dygnitarzy :/), parkowanie przy ulicach tylko za pozwoleniem (tego też brak, chyba że ktoś mieszka w okolicy), najbliższy parking oddalony o jakieś 2 km, który kosztuje ok $20 za godzinę!!! Ale to i tak lepiej niż zarobić mandat ($150-$200) za złe parkowanie.

Wycieczka #1

Mój brat i mama wybierają się do Polski w lipcu, a że oba paszporty straciły ważność, więc powyższą wycieczkę trzeba odbyć. Jako, że mój też niedługo traci ważność, postanowiłam do nich dołączyć. Po półgodzinnym poszukiwaniu parkingu, biegiem do placówki, żeby nam drzwi przed nosem nie zamknęli (godziny mają rodem z filmów Barei). Przywitało nas dwóch wspaniałych BOR-owców tekstem "Czego?" Grzecznie odpowiadam, że do wypełnienia wniosków paszportowych. "Na lewo! Nie gadać, szybciej żeby nam czasu nie marnować!" Podchodzimy do okienka, wypełniamy wnioski, ja i tata załatwieni, zapłaceni (stawki też notabene ciekawe), a tu nagle zonk z wnioskiem mojej mamy i brata.

Piekielna w Okienku [PO] i Mama [M]

PO: Ale co Pani robi!? Ja tego wniosku nie przyjmuję!
M: Słucham???
PO: Czy Pani ślepa jest?! Pani podpis ma być w ramce, a Pani tu wyszła poza!
M: Ok... To proszę dać jeszcze jeden wypełnię znowu.
PO: I tak mi będzie czas tylko marnować, bo czytać nie umie! Nauczy się po polsku czytać, chyba, że już taka Amerykanka, że uważa, że nie musi! Widziałeś Tomek! Za ramkę wyszła!!!

Tu już matuli nerwy puszczają (nerwus z niej niezły), ale wypełnia nowy wniosek i podpisuję się jak dwulatek - coby nie było!

PO: No! Lepiej! Jakby umiała czytać, to by tego nie było! Wniosek dziecka dawać!
M: Proszę.
PO: Jak to! Ja nie przyjmę!
M: Bo?
PO: Kopię Pani amerykańskiego paszportu potrzebuję!
M: Że co słucham!? Przecież daję Pani prawo jazdy do potwierdzenia tożsamości. To jest dokument federalny, a amerykańskiego paszportu prawnie nie muszę w tym kraju posiadać. A do tego, dlaczego mam się legitymować dokumentem amerykańskiego obywatelstwa na terenie mojego własnego kraju!
PO: Nie przyjmę wniosku bez paszportu, koniec dyskusji! Niech mi Pani więcej czasu nie zajmuje! Doniesie, to porozmawiamy!

Matula, że spieszyła się do pracy odpuściła, bo inaczej zrobiłaby pani z okienka przysłowiowa "jesień średniowiecza z tylnej części ciała". Wniosek zostawiła, podpisała papiór, że doniesie.

Wycieczka #2

Ta akurat poszła gładko. Jak matula obiecała, tak doniosła kopię paszportu amerykańskiego. I wniosek Młodego miał wylecieć do Warszawy na następny dzień.

Wycieczka #3

Matula pojechała odebrać nasze paszporty. Mój jest, ojca jest, mamy jest, Młodego - error! Brak! Tu już rodzicielka nie wytrzymała - III WŚ została rozpętana. Nerwa już miała, kolejny dzień w pracy zarwany, kolejna kasa wydana na parking, a tu nie ma najważniejszego dokumentu. Piekielna Pani w Okienku, próbowała najpierw do matuli pyskować, ale widząc poziom jej rozsierdzenia i to jak serdecznie matula witała się z Konsulem Generalnym, troszkę ją przystopowało. I nagle cała zagadka rozszyfrowana - wniosek Młodego nigdy nie wyleciał do Polski, bo jakaś bardzo rozgarnięta paniusia, przyczepiła kopię paszportu mojej mamy do cudzego wniosku - Face Palm!

PO: Bo widzi Pani jaki my tu sajgon mamy... (Już potulna jak baranek).
M: A co mnie Wasz burdel obchodzi!? Ja Wam nie każe sprzątać mojego syfu w domu, tylko Wasz własny! Za tydzień paszport ma być!
PO: Tak! Tak! Na pewno będzie! Wyślemy pocztą dyplomatyczną w trybie przyspieszonym.
M: No ja myślę! Do widzenia!

Wycieczka #4

Już tutaj z mega wku...em wypisanym na twarzy, typu - ZEJŚĆ Z DROGI BO NIE RĘCZĘ ZA SIEBIE - matula wpada żeby odebrać paszport, bo telefonicznie zapewniona została, że jest. I oczywiście - ERROR 2.0! Paszportu jak nie było tak dalej ni ma! Tym razem już III WŚ nie było, ale istny Armagedon! Panie już wiedziały co się święci i od początku zaczęły przepraszać. Paszport tymczasowy wystawiony i obietnica, że normalny paszport zostanie dostarczony do domu. Myślicie, że piekielności koniec? Ależ nie!
Bardzo inteligientne Panie Piekielne zarządzały od matuli dodatkowej opłaty za tymczasowy paszport i za przesyłkę do domu. Tego już, było za wiele i zaczął się Armagedon po Armagedonie. Oczywiście rozbiło się o Konsula Generalnego i zwycięstwie mojej mamy, która inaczej by nie odpuściła.

I bądź tu człowieku Polakiem na obczyźnie, który stara podtrzymywać swoje korzenie... A Paniom Piekielnym to się chyba w dupach poprzewracało, bo wyjechały na placówkę do Chicago pracować w okienku paszportowym... Też mi osiągniecie!

Masakra....

Edit***

Źródło prawne:
http://www.msz.gov.pl/pl/p/vancouver_ca_k_pl/c/MOBILE/aktualnosci/podwojneobywatelstwo

Artykuły:
http://www.dziennik.com/wiadomosci/artykul/dwa-paszporty-jeden-problem

http://wiadomosci.onet.pl/warszawa/niemowle-z-podwojnym-obywatelstwem-nie-moglo-wyleciec-z-polski-niedopatrzenie/kvlg5p

zagranica

Skomentuj (49) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 180 (258)

#73473

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia #73345 aż mnie zmotywowała do założenia konta i podzielenia się moją (i nie tylko) historią.

W ramach wstępu: od młodego wieku mieszkam w USA i tu się również uczyłam. Przyznać muszę, że język już dawno opanowałam bardzo dobrze i nawet Amerykanie twierdzą, że nie słyszą u mnie nawet nutki obcego akcentu.

Co do historii właściwej. Moja najlepsza przyjaciółka studiowała filologie angielską w Polsce. Kiedy przyszło do pisania i obrony pracy, oczywiście poprosiła o pomoc. Praca napisana, trzeba tylko sprawdzić, czy nie ma większych błędów w pisowni, budowie zdań, stylistyce itd. Rach ciach i sprawdzone. Zdając sobie sprawę z tego, że jednak język angielski używany w Stanach a w UK nieco się różni, sprawdzałam wszystko w wersji brytyjskiej. A że przezorny zawsze ubezpieczony, wysłałam poprawioną przeze mnie pracę do kumpeli w UK - rodowitej Brytyjki.

Praca sprawdzona dwa razy, błędy poprawione, nic tylko wysyłać do promotorki do zatwierdzenia. Tydzień później dostaję przesłanego od przyjaciółki maila:

"Pani Najlepsza Przyjaciółko,

Niestety, ale Pani praca nie została zaakceptowana, ponieważ nie napisała jej Pani nawet w 50% poprawnie po angielsku. Proszę zapoznać się jeszcze raz z podstawami pisowni w tym języku oraz częściej używać słownika.

Z poważaniem,

Piekielna Promotorka"

Kurtyna...

***Edit - Języka angielskiego uczyłam się przez 7 lat w Polsce, zanim wyjechałam, więc podstawy gramatyczne i stylistyczne mam bardzo dobre (przewyższające przynajmniej 75% populacji tego kraju). Koleżanka z UK ma za to doktorat z literatury brytyjskiej. I zapewniam, że praca była jak najbardziej pisana językiem akademickim, a nie potocznym.

zagranica

Skomentuj (32) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 293 (327)

1