Momencik, trwa przetwarzanie danych   loading-animation
Profil użytkownika

deirdre

Zamieszcza historie od: 4 maja 2012 - 22:05
Ostatnio: 26 grudnia 2012 - 12:06
  • Historii na głównej: 3 z 8
  • Punktów za historie: 2841
  • Komentarzy: 40
  • Punktów za komentarze: 227
 

#42460

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Cashianna mówiła o piekielnych bezrobotnych, a ja powiem o Piekielnym Urzędzie Pracy, czyli w skrócie o PUP-ie :]

Przez pół roku po ukończeniu studiów byłam zarejestrowana jako bezrobotna. Imałam się różnych prac, oczywiście na czarno, coby mieć co do garnka włożyć, bo niestety nie mogłam się ubiegać o zasiłek.
I czekałam na pracę swojego życia. Stawiałam się w międzyczasie w urzędzie by parafkę postawić i... tyle. Kartka na drzwiach obwieszczała dumnie - pani mgr XY Doradca Zawodowy. Mnie naiwnej wydawało się, że pani mgr XY ma za zadanie pomóc mi znaleźć pracę adekwatną do wykształcenia, a w razie czego zaproponować może przebranżowienie w postaci studiów podyplomowych czy szkoleń. Tak naprawdę pani siedziała sobie przyjemnie i tylko podsuwała kartkę do podpisania, a na wszelkie pytania dotyczące chociażby stażu najmniejszego odpowiadała: To pani sama sobie jeszcze nie załatwiła?? - powiedziane ze świętym oburzeniem.

Od ponad roku pracuję u znajomego w biurze, zaczęłam studia podyplomowe i ogólnie "rozwijam się". Wczoraj o godzinie 15 otrzymałam telefon od pani mgr XY, że są szkolenia (uwaga, uwaga) na szefa kuchni! Zaznaczam, że studia ukończyłam humanistyczne, a to, że pracuję i to na umowę o pracę, zgłosiłam do PUPu jak tylko dostałam do ręki umowę.

Niech ktoś mi powie - co ci ludzie w PUPach robią? Bo mam wrażenie, że tak na dobrą sprawę PUP jest tylko dla ludzi, którzy otrzymują zasiłek, a reszta niech robi co chce. Poza tym - czy ma ktoś pojęcie czym się zajmuje doradca zawodowy? Bo ja najwyraźniej znam inną definicję...

PUP

Skomentuj (54) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 487 (549)

#34765

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Historia Fahrena przypomniała mi trzy historie, gdy moja mama była w zagrożonej ciąży.
Moi rodzice mają domek na zapyziałej i zapomnianej przez urząd uliczce jednokierunkowej. Zaraz na wjeździe do owej uliczki stoi znak - zakaz zatrzymywania i postoju po obydwu stronach ulicy. Oczywiście przejeżdżający parkują jak chcą, zajmując zarówno na podjeździe rodziców, jak i calusieńkim chodniku.

Sytuacja nr 1.
Ktoś zastawił wjazd. Mama stanęła przy samochodzie i sugestywnie wymachiwała kluczykami. Nie mogła przez to zaparkować przed własnym domem, tylko kilkaset metrów dalej. Odprowadziłyśmy ją do domu, żeby trochę ochłonęła. Poszłyśmy na zakupy. Po drodze mijał nas pan w średnim wieku. Niczego nie podejrzewając, dość głośno rozprawiałyśmy na temat wściekłej mamy z kluczykami, szykującą się do rysowania i volvo, którego jakiś pętak zaparkował przed bramą. Ów mijający nas pan dostał raptownego przyspieszenia.

Sytuacja nr 2.
Pani zaparkowała swojego hummera na bramie. Brama jest automatyczna. W chwili, gdy paniusia wysiadała z samochodu, mamusia, (złośliwa jak sam diabeł podczas ciąży) która chciała wyjechać, nie pisnęła nawet słowa i raz po raz otwierała i zamykała bramę. Mimo "opancerzenia" samochód miał poważnie wgnieciony zderzak. Paniusi niestety nie udało się wyciągnąć odszkodowania, gdyż podjazd jest prywatny, a pilot "się zepsuł" i brama sama zaczęła wariować.

Sytuacja nr 3.
Niestety już nie wesoła. Termin porodu mamy się zbliżał, a ona z dnia na dzień czuła się coraz gorzej. W końcu zdecydowaliśmy się wezwać karetkę. Z siostrą byłyśmy przerażone, a na nasze samopoczucie nie wpłynął fakt, że ktoś skutecznie zastawił nie tylko bramę wjazdową, lecz także furtkę! Nie było mowy, by mama sama się przeciskała między samochodem, a bramką, więc zapowiadał się poród domowy. Lekarz, na szczęście, miał znajomego w straży miejskiej (do której dzwoniłyśmy, by odholować faceta, ale oni zlecenia od dziecka nie przyjmą - siostra miała wtedy 20 lat) i jemu udało się jakoś wszystko załatwić. Samochód odholowano na koszt właściciela, a moja mama trafiła na czas do szpitala.

Tym razem skończyło się dobrze i zazwyczaj takie blokowanie podjazdu czy bramki jest co najwyżej szalenie irytujące, ale nierzadko utrudnia też życie...

Skomentuj (21) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 615 (663)
zarchiwizowany

#32893

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Happykiller przypomniała mi moją sprzed kilku lat. Niestety należę do kobiet, które "ten" czas w miesiącu przeżywają głównie dzięki silnym lekom przeciwbólowym. Raz udało mi się jednak wylądować w szpitalu i poznać piekielnego lekarza.
Studiowałam wtedy w mieście oddalonym od mojego o dobre 500km. Po drodze miałam jedną przesiadkę (z pociągu w autobus). Gdy wyszłam na peron brzuch nagle zaczął mnie boleć, więc niewiele myśląc poleciałam do łazienki,więc na szczęście żadnej "wpadki" nie zaliczyłam. Zdążyłam nawet na autobus. Niestety jeszcze 200km przede mną, a tu nagle napadają mnie mdłości, ból brzucha się nasila i zaczynam widzieć podwójnie. Kierowca zatrzymał się w jakiejś mieścinie, żeby wypuścić kilku pasażerów. Podpełzłam do niego i nie zdążyłam nic powiedzieć, bo po prostu się na niego przewróciłam. Ocknęłam się na przystanku. Opiekowała się mną starsza pani, która z tego co mówiła, wywnioskowałam, że jest pielęgniarką. Kierowca wyjął moje bagaże i zadzwonił po karetkę. Mili panowie położyli mnie ryczącą z bólu na noszach i zawieźli do szpitala. Mętnie pamiętam co się tam ze mną działo - nie pamiętam nawet kiedy ktoś podał mi kroplówkę, na dodatek niewprawnie, bo nawet rękaw miałam zachlapany krwią. Jednak najgorsze miało dopiero nadejść - wyobraźcie sobie - otumaniona, zapłakana dziewczyna, sama w obcym mieście, przeżywająca niesamowity ból i [l]ekarz, który nagle pyta mniej więcej w ten deseń:

[l]: Czy pani jest w ciąży? Bo jeśli tak, to w sumie już raczej pani nie jest.

W szpitalu spędziłam jeszcze kilka godzin pod kroplówką. Wypisano mnie w tempie przyspieszonym, bez żadnych dodatkowych środków przeciwbólowych. Na szczęście telefon mi nie padł i zadzwoniłam po chłopaka, który zwolnił się z pracy i po mnie przyjechał. Płakałam mu przez pół drogi, a resztę przespałam.
Zastanawia mnie tylko, czy ten lekarz w ogóle myślał o tym, co mówił. Co by było, gdybym rzeczywiście była w ciąży? Rozumiem, że trzeba trochę się "uodpornić" na ludzkie cierpienie, inaczej można by było zwariować, ale żeby być tak nieludzkim?

szpital

Skomentuj (11) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 47 (163)
zarchiwizowany

#32732

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia Kalipso http://piekielni.pl/32685#comment_296295 , natchnęła mnie do opisania sytuacji, która miała miejsce niedawno.

Zbliżał się Dzień Dziecka, a teściowa chciała mnie i memu lubemu zakupić jakieś ciuszki. Wiadomo - nie ma to jak zakupy w towarzystwie innej kobiety, więc panów pozostawiłyśmy w domu i poszłyśmy do galerii. Po długich poszukiwaniach, w sklepie o dość znanej marce, prawie się poddałyśmy i teściówka oglądając którąś z kolei koszulę dla syna zapytała czy u mnie na sklepie nie byłoby czegoś fajnego - przy okazji w rozmowie padła marka (co ważne!). Pan sprzedawca zastrzygł uszami i dawaj się dopytywać czy pracuję w takim a takim sklepie, co chcąc nie chcąc potwierdziłam. Zamyślił się. W tym czasie wytrwała mama wyciągnęła skądś bardzo ładną koszulkę polo i stwierdziła, że to chyba będzie to. Pan natychmiast znalazł się przy niej i oczywiście zachwala towar. Teściowa patrzy na niego spod byka, bo nie lubi nadgorliwych, więc przerywa i prosi o sprawdzenie wymiarów. Wyszło, że może być ciut przyduża. Pan się gimnastykuje. Mama, że mógłby opuścić cenę, na co [s]przedawca z dziwnym uśmieszkiem:

[s]: Przecież ta pani pracuje w takim dobrym sklepie, to może ona rabacik da, chociaż pewnie ceny tam są znacznie wyższe, a jakość mimo wszystko dużo niższa (tu zwraca się do mnie) Pewnie za koszulkę to tak z 200zł się płaci?

Nie zdążyłam odpowiedzieć, bo [t]eściówka wkroczyła do akcji:

[t]: Nie pańska sprawa, gdzie dziewczyna pracuje, gdzie ja robię zakupy, bo chodzę, gdzie mi się podoba. Wypowiada pan swoje zdanie, o które pana nie pytałam. A jeśli chce pan zobaczyć ceny, to zapraszamy do sklepu, wtedy pan się dowie. - ja zaciskam wargi, żeby się nie śmiać, a mama łapie mnie pod ramię, wyciąga ze sklepu i na odchodne, z zabójczym uśmiechem rzuca:

[t]: Proszę być pewnym, że reklamę ma pan zapewnioną. Do widzenia.

Podejrzewam, że nie było to zbyt piekielne dla wielu ludzi, ale mnie zastanawia jedno - co ten mężczyzna chciał osiągnąć? Naprawdę spodobała nam się koszulka i przy odrobinie starania sprzedawca nie miałby problemu z nakłonieniem nas na zakup. Po co były tylko te wybiegi i złośliwe komentarze na temat mojego miejsca pracy? To, że pracuję w sklepie, nie znaczy, że będę się tylko w nim ubierać...

sklep odzieżowy

Skomentuj (1) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: -3 (25)
zarchiwizowany

#32652

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Zawsze byłam zdania, że dzieci nie są złe same z siebie - takimi czynią je rodzice... Historia zasłyszana od koleżanki, która opowiadając ją, zaśmiewała się do łez.

Siostra mej znajomej, lat ok. 22, ma bliźnięta - chłopca i dziewczynkę. Urocze osobniki lat 3. Matka [M] jak to matka, uwielbia uwielbia popisywać się przed wszystkimi, jakie to jej dzieci są cudowne.

M: [B]oguś, a powiedz spier*laj.
B: Spjejdajaj!
M: (śmiech) [K]asia, a powiedz ku*wa.
K: Kujwa!
M: (śmiech) A żebyś ty widziała, jak się ostatnio teściowa zdziwiła, jak Boguś stwierdził po jej przyjściu, że stala plukwa psysła"!

Nie wiem już kto bardziej piekielny - czy siostra mojej koleżanki, czy ona sama. Niedługo i ona zostanie matką. Aż strach pomyśleć...

piekielne mamuśki

Skomentuj (17) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 147 (195)

#30684

przez (PW) ·
| Do ulubionych
Czytając historię kajka666 na temat Piotrusia i jego mamy w peruce, przypomniała mi się jeszcze chyba piekielniejsza historia sprzed kilku lat.

Gdy pewnego popołudnia przyszłam odebrać swojego smyka z przedszkola wyjątkowo późno, natknęłam się w salce na przedziwną scenę - nad małym, nazwijmy go Piotrusiem, pochyla się opiekunka, z przerażeniem w oczach. Chłopiec leży na podłodze, ssie kciuk i nie reaguje na jakiekolwiek słowa czy czyny pani. W kąciku stoi dziewczynka (Asia dajmy na to), miętosi w łapkach sukienkę, a mój mały siedzi na krzesełku i na mój widok zrywa się z krzesła i natychmiast się do mnie przytula.

Pytam kobiety - co się stało i czy mogę jakoś pomóc? Okazuje się, że dzieci bywają bardzo okrutne, ale tylko i wyłącznie z winy i przez głupotę swoich rodziców.

Piotruś miał portfelik, w którym nosił zdjęcie swojego taty, który stacjonował od roku w Afganistanie. Akurat tego dnia wyjął je i pokazał Asi, żeby się pochwalić, że tatuś już wraca. Asia natychmiast wyprowadziła go z błędu:
- Przecież twój tatuś nie żyje, to jak wróci? - Chłopiec podobno tylko otworzył oczka szeroko i osunął się na podłogę.

Tata Asi stacjonował razem z tatą Piotrusia, więc i jej matka wiedziała, co się stało i nie bacząc na to, że jej dziecko wszystko słyszy, podzieliła się tą nowiną ze swoją znajomą.
Mama Piotrusia chciała przygotować go jakoś na tę wieść, chcąc oszczędzić dziecku traumy. Niestety nie zdążyła.

Czy naprawdę nie można pomyśleć, zanim się coś powie w obecności dziecka?

bezmyślność ludzka

Skomentuj (52) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 1008 (1088)
zarchiwizowany

#30815

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Przeglądając historię sherlocka o tym jak go potraktowała wuefistka, przypomniało mi się zdarzenie podobne.

Trzecia klasa liceum, kwiecień, matury tuż tuż. Wystawianie ocen. Z wuefem nie miałam nigdy problemu, zwolnień nie przynosiłam, ciuszki zawsze miałam. Babka, która nas uczyła była naprawdę w porządku. Okazało się, że do czasu. Poddenerwowana licznymi zwolnieniami koleżanek, tudzież ciągłym brakiem odzieży na zmianę stwierdziła, że jeśli ktoś nie przyjdzie na kolejną lekcję i nie będzie ćwiczył, dostanie ocenę niższą niż przewidziana. Ja wzruszyłam ramionami, bo wydawało mi się, że mnie to nie dotyczy. Ot, myliłam się.

Rodzicielka moja na początku roku poinformowała rodzinę, że spodziewamy się kolejnego brzdąca. Wszyscy szaleli z radości, niestety lekarz mamy nieco mniej, bo już po 40 była, bo problemy z ciśnieniem. No właśnie... Zrobił jej się dnia pewnego zakrzep w nodze i gdyby ów lekarz siłą jej na patologii nie położył, to nasza rodzina by się jednak nie powiększyła.

Ale do rzeczy - tata w delegacji, babcia wyjechała odwiedzić siostrę, mama w szpitalu... Słowem na deirdre spadł obowiązek odbiór młodszego rodzeństwa z przedszkola, przygotowanie obiadu itd. itp. Z racji powyższej mama zadzwoniła do wychowawcy, by usprawiedliwił mą nieobecność w szkole. A teraz piekielność - wuefistka mimo tego, iż została uprzedzona o mojej nieobecności ocenę zaniżyła. Na świadectwie maturalnym miałam więc 4. Ktoś może pomyśleć, że to mało piekielne, ale dla mnie wtedy to był naprawdę ogromny cios, bo kobietę lubiłam, a na zajęciach się starałam. Najgorsze, że koleżanki, które prawie nie ćwiczyły, za stawienie się na zajęciach tego dnia miały 5...

szkoła

Skomentuj Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 131 (185)
zarchiwizowany

#30788

przez (PW) ·
| było | Do ulubionych
Historia MłodegoGniewnego o kobiecie żebrzącej o pieniądze przypomniała mi kilka sytuacji, które miały miejsce przed kilkoma laty.

Nr 1
Wchodzę pewnego dnia z mamą do mięsnego, ja w kolejce - mama się rozgląda. Gdy przychodzi nasza kolej, do sklepu zagląda cyganka, ale nawet ust nie zdążyła otworzyć, a już sympatyczny pan zza lady, chwytając za tasak krzyczy:
- Won! Poszła mi stąd! - w sklepie zapada cisza. Pan wygładza fartuch i z zakłopotaniem wyjaśnia.
- Bardzo państwa przepraszam, ale kilka dni temu przylazła tu taka jedna i pokazała na najdroższą moją szynkę, żebym jej dał kawałek dla głodnych dzieci. Powiedziałem, że mnie się nie przelewa, ale parówek dla dzieci dać mogę. Ona się zgodziła to jej zapakowałem. Po skończonej pracy wychodzę przed sklep, a tam w śmietniku kilogram moich parówek! - w myślach wszyscy rozgrzeszyliśmy sprzedawcę.

Nr 2
Chodzimy z mamą po mieście robiąc zakupy. Podbiega cyganka - Pani daj... i takie tam. Na to moja mama wyciąga dwa złote z portmonetki i daje. Kobieta się oddala. Za kilka minut wychodzimy ze sklepu, a cyganka popija sobie coca colę w puszce...

Nr 3
Gimnazjum zaplanowało wycieczkę do Częstochowy. Od mojego miasta to jakieś 400km, więc zbiórka o 6 rano nieopodal kościoła. Przyszłyśmy z koleżanką za wcześnie, więc siedzimy i gadamy sobie w najlepsze. Nagle podjeżdża jakiś wypasiony samochód pod nasz kościółek. Niemalże wypada z niego cyganka z dzieckiem na ręku, a za nimi pokrzykując pojawia się ciemnoskóry pan w garniturze. Tacy oni wszyscy biedni...

Nr 4 - na osłodę :)
Pewnego dnia, gdy byłam z mamą na zakupach, podszedł do nas grubiutki jak cukiernik cygan (mniej więcej w moim wieku) i prosił o pieniądze na chleb. Mama stwierdziła, że go przechytrzy, a jako, że byłyśmy już po kupieniu pieczywa, wyciągnęła bochenek i chłopcu podała. Chłopiec złapał za chleb, podziękował wylewnie... po czym skonsumował go w ciągu krótkiego czasu na naszych oczach :D

my cyganie...

Skomentuj (9) Pobierz ten tekst w formie obrazka
Ocena: 167 (213)

1